Banki nie są dziś zbyt dochodowym biznesem na świecie. Bywają – naturalnie, jak zawsze – wyjątki od tej reguły. Tym niemniej w następstwie kryzysu: strat, konieczności dokapitalizowania, nacjonalizacji, wreszcie zmian regulacyjnych wymuszających skracanie przerośniętej strony aktywnej, oddzielenie od klasycznej działalności komercyjnej inwestycyjnego tradingu, a przede wszystkim wzrostu wymogów kapitałowych – banki przestały być przedmiotem pożądania wśród inwestorów na rynku kapitałowym.

Pokryzysowe uwarunkowania makroekonomiczne bankom też nie służą. Niskie stopy procentowe, spadający popyt na kredyt, wzrost zainteresowania pozabankowym finansowaniem w sektorze korporacyjnym – wszystko to negatywnie wpływa na wyniki finansowe instytucji bankowych.
Banki na świecie nie za bardzo mogły ratować się przed spadkiem wyceny, sięgając po klasyczne sposoby, do jakich w okresie kryzysu uciekało się wiele korporacji. Nie mogły zwrócić maksymalnie dużo kapitału akcjonariuszom i udziałowcom w formie buy backu akcji i wypłaty dywidendy, bo – z drugiej strony – finansowały się przecież długiem i emisjami. Akcje banków dźwigały się więc w zasadzie wyłącznie za sprawą ilościowego luzowania polityki monetarnej przez banki centralne, a także – szczególnie w przypadku Europy Zachodniej – w następstwie operacji zasilających prowadzonych przez Europejski Bank Centralny.
Dlaczego w Polsce sektor bankowy (poza wyjątkiem, jakim są banki spółdzielcze, co jest osobnym tematem) trzyma się dalej wciąż nieźle, osiągając relatywnie przyzwoite wyniki na tle tego, co dzieje się na świecie? Po pierwsze – przesądza o tym pozycja wyjściowa: dobre współczynniki kapitałowe, niskie lewarowanie, brak poważnych strat na tradingu. Po drugie – trudno nie spostrzec, że sektor wciąż charakteryzują wysokie marże, co zresztą jest tematem na osobną dyskusję (konkurencyjność, struktura produktowa, baza klientów, formy sprzedaży).
Nie wiem, czy jest to optymistyczna konstatacja, ale relatywnie silna pozycja finansowa sektora bankowego w Polsce jest poniekąd pokłosiem jego wciąż widocznego zacofania w stosunku do konkurentów na otwartym rynku i mocnego zorientowania na rynek lokalny. Ta homogeniczność ma jednak swoją wymierną cenę: im lepszy zagregowany wynik banków, tym większe ryzyko obłożenia ich przez polityków dodatkowym podatkiem.
Może więc lepiej dla naszego sektora byłoby jak najszybciej konwergować do wzorca światowego? Gorsze wyniki czasem są lepsze.