Sąd Najwyższy przekazał sprawę tak zwanych „nabitych w mBank” do ponownego rozpatrzenia Sądowi Apelacyjnemu w Łodzi. Część klientów zarzuca instytucji finansowej, że ta zawarła w umowach z nimi zapisy, które pozwalały na zawyżanie oprocentowania kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich.

Jak wyjaśnił sprawozdawca, Mirosław Bączyk, Sąd Najwyższy uznał, że można dopuścić do postępowania grupowego w tej sprawie. Sędziowie sprawdzali też, czy użyty przez mBank zapis pozwalający na zmianę oprocentowania jest dozwolony. Zdaniem Sądu Najwyższego bank miał prawo do osiągania zysków. Jednocześnie poradził Sądowi Apelacyjnemu w Łodzi, żeby ten powołał biegłego. Specjalista powinien ocenić, jak duże powinny być te zyski i w jaki sposób, między bank a klientów, rozłożyło się ryzyko zmiany stopy procentowej.
Reprezentant klientów, mecenas Iwo Gabrysiak mówi o remisie. Według niego nienależna część zysku banku, którą oceni biegły, powinna być szkodą, którą odzyskają klienci. Zdaniem pełnomocnika „nabitych”, kolejny etap, rozpoznania sprawy przez Sąd Apelacyjny w Łodzi, powinien być już ostatnim.

Rzecznik mBanku, Krzysztof Olszewski mówi, że instytucja finansowa cieszy się z wyroku Sądu Najwyższego. Bank liczy na to, że ponowne rozpoznanie sprawy będzie się opierać na analizie dowodów i racji obu stron. Krzysztof Olszewski przypomina, że mBank uczestniczy w negocjacjach z przedstawicielami klientów i proponuje zmianę sposobu ustalania oprocentowania kredytów. Chodzi o przejście na oprocentowanie oparte na stałej marży i stopie LIBOR.

Sąd pierwszej instancji przyznał rację klientom, a Sąd Apelacyjny w Łodzi pod koniec kwietnia ubiegłego roku podtrzymał ten wyrok. MBank złożył więc kasację, a dziś Sąd Najwyższy ogłosił orzeczenie w tej sprawie. Poszkodowanych jest ponad 1,2 tysiąca klientów.