Stare przysłowie mówi, że jeśli pożyczyłeś od banku 1000 dol. i nie możesz oddać, to masz problem. Ale jeśli pożyczyłeś 100 mln dol. i jesteś niewypłacalny, to problem ma bank. Stare przysłowie nie do końca jest prawdziwe.
To prawda, że duży, niewypłacalny dłużnik był dla banku problemem jak świat światem. Jego bankructwo generowało zawsze wysokie straty. Bank wprawdzie mógł sprzedać zabezpieczenia kredytu, ale ich wartość zależała od koniunktury. Gdy koniunktura jest zła, można zostać z setką bankowych dźwigów albo betoniarek, których nikt nie chce, a na dodatek kompletnie nie wiadomo, jak wycenić ich wartość godziwą. Z miliona dolarów można odzyskać ze sto tysięcy. Cała reszta – straty.
Duży dłużnik, nawet jeśli jest bankrutem, ma pieniądze na to, żeby opłacić prawników i ścierać się z bankiem w sądzie. To powoduje dla banku dodatkowe kłopoty. Niebezpieczne jest również to, iż prawnicy mogą na przykład wykazać, że gdy bank wypowiedział umowę kredytową, firma, której pożyczył pieniądze, miała płynność, straty były, ale nie kwalifikowały jej do upadłości, a tak naprawdę do bankructwa doprowadził ją bank. To już brzmi groźnie, bo roszczenia mogą być naprawdę spore. Duży dłużnik – duży problem. Co innego bankrut, który pożyczył tysiąc dolarów. Bank mógł mu zabrać praktycznie wszystko, do ostatniej koszuli. Prawnik? A któż by go bronił!
Sprawa kredytów we frankach to pierwszy w Polsce przypadek, gdy banki zrozumiały, że problem ich drobnych i niewiele znaczących klientów to także ich problem, choć żaden z klientów nie jest zadłużony na setki milionów dolarów. Kredyty we frankach to dobra lekcja i mogłoby się wydawać, że banki wyciągnęły z niej wnioski. Uwzględniły przy spłatach rat ujemną stopę LIBOR dla franka i zawęziły spready walutowe. Banki zachowały się rozsądnie, zdając sobie sprawę, że jeśli zadłużonych we frankach nie stać na spłatę kredytów, to same poniosą miliardowe straty. O co w tym wszystkim chodziło? „O uwiarygodnienie systemu bankowego poprzez dobre praktyki bankowe” – mówił przewodniczący Rady Gospodarczej przy premierze Janusz Lewandowski.
Potem z uwiarygodnieniem zaczęło być gorzej. Banki zaproponowały, żeby sporą część ich prawdopodobnych strat pokryli podatnicy. Ich zyski byłyby prywatne, a ich straty spłacałoby całe społeczeństwo. Skąd znamy tę opowieść?
Nie dość tego. Banki wciąż grają w grę, której reguły określa słowo short-termism, a polega ona na maksymalizacji zysków w jak najkrótszym czasie bez patrzenia na długofalowe konsekwencje. Dzieje się tak teraz w przypadku całej akcji kredytowej dla gospodarstw domowych.
Zdolność kredytową banki wyliczają w taki sposób, że po spłacie zadłużenia klientowi zostają grosze na wszelkie inne wydatki. To oczywiste, że wcześniej czy później takie kredyty przestaną być spłacane. A banki prześcigają się w ich udzielaniu. Oczekiwany spadek tegorocznych zysków i spodziewane straty na kredytach we frankach mobilizują je do tego, żeby w ten sposób podreperować wyniki. W tym kwartale, w bieżącym, może przyszłym roku. Zupełnie nie bacząc, co będzie za pięć czy dziesięć lat.
Podobnie jak to było w przypadku podatku od odsetek, który banki omijały, tworząc tak zwane lokaty jednodniowe, teraz kpią sobie z ustawy antylichwiarskiej. Przy obecnej stopie lombardowej wynoszącej 2,5 proc. banki nie mogą udzielać kredytów o oprocentowaniu wyższym niż 10 proc. Ale obchodzą to, albo tworząc odpowiednie konstrukcje kredytowe, albo niskie oprocentowanie nadrabiają wielkimi prowizjami, co powoduje, że realnie kredyt jest nawet dwa razy droższy.
Gdy Rada Polityki Pieniężnej obniżyła w październiku zeszłego roku stopę lombardową bardziej niż inne stopy, to zapewne właśnie po to, żeby osiągnąć pewne cele w polityce pieniężnej. Umożliwić korzystanie z tańszego pieniądza także uboższym gospodarstwom domowym. Banki starają się utrudnić transmisję tej polityki.
Pomimo problemów z kredytami we frankach w okresie boomu poprzedzającego kryzys polskie banki nie uległy wielu pokusom, które doprowadziły na krawędź bankructwa ich właścicieli. Czy teraz zamierzają podważać swoją wiarygodność, zamiast ją odbudowywać?