W ciągu ostatniego roku lombardy dla wielu Polaków okazały się łatwym sposobem pozyskania gotówki. Problem w tym, że wiele z nich działa poza kontrolą.
W ciągu ostatniego roku lombardy dla wielu Polaków okazały się łatwym sposobem pozyskania gotówki. Problem w tym, że wiele z nich działa poza kontrolą.
W ciągu ostatnich 30 lat z usług lombardów kiedykolwiek skorzystało 14 proc. pytanych. Tylko od marca ub.r. 5 proc. Słowem: 1,5 mln osób od wybuchu pandemii – takie wnioski przynosi badanie przeprowadzone przez Maison & Partners na zlecenie Związku Przedsiębiorców i Pracodawców oraz dwóch firm pożyczkowych Provident i Vivus, które są członkami związku. Raport będzie publikowany dzisiaj. Według badania decydującym czynnikiem rozstrzygającym o tym, że klienci korzystali z lombardów, była ich bliskość i dostępność. Poza tym, jak wynika z badań, jedna trzecia klientów zdecydowała się na te usługi dlatego, że pogorszyła się ich domowa sytuacja finansowa. W tej grupie 41 proc. przyznaje, że na ten krok zdecydowali się po tym, jak w innych placówkach odmówiono im pożyczki.
Bo jednocześnie, co zauważają eksperci, branża pożyczkowa odczuła pandemię na własnej skórze. Rynek pożyczek pozabankowych miał w końcu września ub.r. wartość 4,4 mld zł. O tych szacunkach DGP na podstawie danych rzecznika finansowego i jednej z dużych firm obecnych na rynku pożyczkowym pisał 20 kwietnia. Oznacza to, że w ciągu roku skurczył się niemal o połowę. Rok wcześniej wartość pożyczek przekraczała 8 mld zł. Stało się tak za sprawą wprowadzonych w ubiegłym roku regulacji ograniczających wysokość kosztów, jakie mogą pobierać pożyczkodawcy. Przepisy zostały zaproponowane przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w ramach prac nad jedną z rządowych tarcz antykryzysowych.
Mogło to doprowadzć do powstania luki między możliwościami rynku a potrzebami konsumentów, która motywuje ich do szukania wsparcia finansowego gdzieś indziej. Z tak postawioną tezą zgadza się 46 proc. ankietowanych przez Fundację Rozwoju Rynku Finansowego. To instytucja reprezentująca firmy pożyczkowe.
Z jednej strony mamy więc rosnącą grupę klientów, z drugiej… oficjalne dane. Według zestawienia Bisnode Dun & Bradstreet Company, opracowanego na zlecenie DGP, na koniec 2020 r. w kraju było 4217 lombardów. Mówimy o firmach, które działają w oparciu o kod PKD przeznaczony dla tej działalności, czyli funkcjonują na podstawie ustawy o kredycie konsumenckim, udzielają pożyczki pieniężnej będącej kredytem konsumenckim pod zastaw rzeczy ruchomej. Co ciekawe, ich liczba w ubiegłym roku zmalała o 1,9 proc. ‒ 78 lombardów zawiesiło działalność. W latach ubiegłych liczba zawieszonych działalności oscylowała na podobnym poziomie. W 2019 r. zawieszono ich 66, w 2018 r. – 90, 2017 r. – 74 i 2016 r. – 67.
‒ Dane pokazują, że działalność ta nie przynosi spektakularnych sukcesów finansowych. Lombardy bazują na niewielkim procencie rentowności, przy mocno zbliżonym średnim poziomie przychodów i zysków na przestrzeni kilku ostatnich lat – wyjaśnia Tomasz Starzyk, analityk Bisnode A Dun & Bradstreet Company.
O tym, że w branży nie jest różowo, mówił też w niedawnym wywiadzie dla „Wprost” Jacek Charkowski, ochrzczony królem lombardów. Przekonywał, że stracił już serce do tego biznesu. – Zatrudniam kilka tysięcy ludzi, płacę podatki tylko w tym kraju, a nie mam od tego państwa żadnej pomocy. Mam za to inspekcje, naloty policji, jestem notorycznie podejrzany, bo prowadzę lombardy – pomstował. Jednocześnie przyznawał, że po 2015 r. otwierał ok. 100 punktów rocznie. Dziś ma ich przeszło 700.
Słowem: paradoks? Większe zapotrzebowanie ze strony klientów w potrzebie i… kurczący się rynek? Odpowiedź przynosi zestawienie oficjalnych danych z rzeczywistością. Agnieszka Wachnicka, prezes Fundacji Rozwoju Rynku Finansowego, postrzega lombardy jako problem złożony.
‒ Brak jest definicji w przepisach, czym jest działalność lombardowa ‒ czy są to właśnie pożyczki pod zastaw, usługi przechowywania rzeczy czy też sprzedaż z prawem odkupu ‒ opisuje. W efekcie lwia część tego rynku wymyka się ustawie o kredycie konsumenckim.
‒ Trzeba też pamiętać, że im większa wartość zastawianych produktów, tym większa potencjalna szkoda dla klienta. Jednak trudno sobie wyobrazić wprowadzenie prawem jednego taryfikatora, bo zakres zastawianych przedmiotów jest szeroki – dodaje.
Brak regulacji dotyczących lombardów – także w zakresie ochrony klientów – może stwarzać pole do nadużyć. Dziś teoretycznie kontrolować mógłby je UOKiK. Ponieważ jednak tych punktów są tysiące i funkcjonują w oparciu o różne PKD, trudno jest je zarówno identyfikować, jak i skutecznie monitorować. Urząd mógłby wprawdzie interweniować na podstawie skarg od klientów, jednak oni często nie są świadomi, jakie prawa im przysługują, godzą się z utratą zastawianych przedmiotów i rzadko zgłaszają skargi. „W ostatnich miesiącach mieliśmy jedną dotyczącą zakupu wadliwego towaru” – informuje nas UOKiK.
Te zastrzeżenia znajdują potwierdzenie w raporcie ZPP „Lombardy w Polsce”.
‒ W Polskiej Klasyfikacji Działalności jest PKD 64.92.Z, który jest dedykowany lombardom. Przez wiele miesięcy badaliśmy, jakie PKD mają wpisane podmioty faktycznie działające jako lombardy. Rozbieżności były potężne: od sprzedaży detalicznej przez komisy, kantory i obrót nieruchomościami, a w skrajnych przypadkach funkcjonują pod przykrywką sklepu… mięsnego – wylicza Piotr Palutkiewicz z ZPP. Przyznaje, że początkowo uznał, iż może chodzi o to, że lombardy źle się Polakom kojarzą. Ale tu zaskoczenie przyniosły wyniki badań na potrzeby raportu: te placówki mają w kraju dobrą lub bardzo dobrą opinię. Dlaczego? – Klienci przynoszą przedmiot do lombardu i niemal natychmiast wychodzą z gotówką i przekonaniem o szybkim rozwiązaniu problemu. Mało kto jednak analizuje, ile na tej transakcji stracił i czy zadbano o jego prawa.
Na pytanie, ile jest dziś lombardów, nie ma więc prostej odpowiedzi. Sam wspomniany ich „król” mówi o ok. 25 tys., a autorzy cytowanego raportu widełki rozstawiają jeszcze szerzej ‒ nawet do 40 tys.
Podobnie wnioski płyną też z ankiety przeprowadzonej przez DGP. Ze sprawdzonych przez nas kilkunastu lombardów żaden nie miał wiodącego kodu 64.92.Z. Nadzór nad nimi jest więc utrudniony.
Przyznaje to Jacek Barszczewski, dyrektor departamentu komunikacji społecznej w KNF. Tym samym urząd nie nadzoruje ani lombardów, ani instytucji pożyczkowych, będących pozabankowymi dostawcami pożyczek pieniężnych dla konsumentów. ‒ Lombard, jako forma działalności gospodarczej (pożyczkowej), nie jest definiowany prawnie, a jedynie w ramach praktyki rynkowej. Prowadzony przez KNF rejestr nie zawiera rozróżnienia form działalności instytucji pożyczkowych, wynikających z praktyki rynkowej, dlatego nie jest możliwe wskazanie, ile z zarejestrowanych instytucji pożyczkowych działa w formie lombardów – przyznaje i dodaje, że udzielanie kredytów konsumenckich przez podmiot niewpisany do rejestru instytucji pożyczkowych i niebędący kredytodawcą, czyli bankiem, SKOK-iem, instytucją kredytową jest czynem zabronionym, za który grozi do 500 tys. zł grzywny.
‒ Dlatego udzielanie kredytów konsumenckich przez podmioty do tego nieuprawnione powinno być zgłaszane organom powołanym do wykrywania i ścigania przestępstw – uważa Jacek Barszczewski.
Doktor Sławomir Dudek z Instytutu Rozwoju Gospodarczego SGH uważa, że obecna sytuacja ma swoje źródła w decyzjach podejmowanych m.in. w czasie pandemii. – Ludzie, którzy stracili możliwość pożyczek w jednym miejscu, szukali gdzieś indziej – mówi. Dziś widzi proste rozwiązanie – wprowadzenie zasady przejrzystości. – Tak jak firmy pożyczkowe mają obowiązek publikowania RRSO, to samo powinno dotyczyć lombardów. Wówczas klient mógłby zastanowić się, czy na pewno opłaca mu się skorzystanie z takiej możliwości.
Bo dziś, co podkreśla Piotr Palutkiewicz, lombardy często jedynie zachowują pozory formalne, podając warunki spłaty na papierze. ‒ Nasze badania dowodzą, że klient nie dostaje umowy do wglądu przed jej podpisaniem. Nie wie więc, co podpisuje. A np. dochodziło do sytuacji, w których inna była wysokość deklarowanych przez lombard odsetek od zastawu, a inna – wyższa – została wpisana do umowy. Plagą jest też zaniżanie wycen zastawianych przedmiotów, nawet do poziomu 30 proc. ich wartości ‒ podkreśla.
Faktem jest, że te placówki nie są zrzeszone, nie mają przedstawicielstwa. Wiele razy dzwoniliśmy do poszczególnych, również tych reklamujących się jako największa sieć w kraju. Nasze e-maile pozostały bez echa. Kolejne telefony z prośbą o rozmowę kończyły się szybko: „Nie ma osoby upoważnionej do kontaktów z mediami”, „nie ma możliwości rozmowy”.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama