Zwiększenie ubankowienia powoduje, że środki, które ludzie mają do dyspozycji, nie są trzymane w domach, „pod materacem”, ale w instytucjach finansowych. Z tym wiąże się wzrost bezpieczeństwa - Adam Tochmański, dyrektor departamentu systemu płatniczego Narodowego Banku Polskiego.
Zwiększenie ubankowienia powoduje, że środki, które ludzie mają do dyspozycji, nie są trzymane w domach, „pod materacem”, ale w instytucjach finansowych. Z tym wiąże się wzrost bezpieczeństwa - Adam Tochmański, dyrektor departamentu systemu płatniczego Narodowego Banku Polskiego.
Stopień ubankowienia najczęściej jest mierzony – nie tylko zresztą w Polsce – odsetkiem osób, które posiadają rachunek bankowy. Należy jednak pamiętać, że niektóre osoby mają kilka rachunków, więc to, że w Polsce jest 38,5 mln bieżących rachunków rozliczeniowych, wcale nie oznacza, że każdy Polak rzeczywiście posiada rachunek bankowy. W przypadku badań poziomu ubankowienia liczy się tylko to, ilu Polaków posiada konto w banku.
W ostatnich latach przeprowadzono kilka badań mierzących ten wskaźnik. Najbardziej miarodajne, bo potwierdzone innymi wynikami, było badanie zwyczajów płatniczych Polaków zrealizowane przez NBP w 2012 r. Wykazało ono, że 77 proc. dorosłych Polaków posiada rachunek bankowy. Na niedawnym posiedzeniu Rady ds. Systemu Płatniczego zostały przedstawione wyniki badania postaw Polaków wobec obrotu bezgotówkowego, które wykonała prof. Dominika Maison. Ich wyniki okazały się bardziej optymistyczne i wskazały nieco wyższy wskaźnik ubankowienia. Czekamy jednak na potwierdzenie tych wyników innymi badaniami.
Brakuje ok. 9 pkt proc. Bank Światowy w 2012 r. zbadał stopień ubankowienia na świecie, w tym w krajach UE. Wziął pod uwagę osoby w wieku od 15 lat. Okazało się, że przy zastosowanej metodologii konta nie posiada 30 proc. Polaków. Polska znalazła się na trzecim miejscu od końca w UE, wyprzedzając jedynie Bułgarię i Rumunię. Średnia unijna pod względem nieubankowienia wynosi 14 proc. Ale 11 krajów ma nieubankowienie mniejsze niż 5 proc. W Danii czy Finlandii niemal wszyscy mają rachunki bankowe – tam bez rachunku praktycznie nie da się funkcjonować w społeczeństwie. W Polsce, jak wiadomo, wszędzie można płacić gotówką, a wykluczenie finansowe, czyli niekorzystanie z usług instytucji finansowych, nie przekłada się na wykluczenie społeczne.
Tak. W wielu krajach, które znajdują się w czołówce pod względem ubankowienia, kontakt z rachunkiem bankowym i kartą miały już dwa albo nawet trzy pokolenia. Już na początku lat 60. ubiegłego wieku wpływ wynagrodzenia na konto stał się standardem. Standardem stały się też płatności bezgotówkowe. W Polsce można mówić o 25 latach transformacji ustrojowej, ale banki detaliczne z prawdziwego zdarzenia powstają od początku lat 90. Pierwsza biznesowa karta płatnicza pojawiła się w 1991 r., ale pierwsza taka karta dla klientów indywidualnych była dostępna dopiero dwa lata później. Mamy więc tylko jedno pokolenie z doświadczeniem obrotu bezgotówkowego. Czynniki historyczne mają więc podstawowy wpływ na różnice w zwyczajach płatniczych Polaków i mieszkańców Europy Zachodniej.
Różnice są widoczne. Najmniejsze ubankowienie jest wśród osób starszych. Wśród osób powyżej 65. roku życia rachunku nie posiada 57 proc., wśród tych w wieku 55–65 lat – 32 proc. Trzecią najbardziej nieubankowioną grupą są ludzie młodzi, ale wśród nich jest dużo osób, którzy nie rozpoczęły jeszcze pracy zawodowej, nie mają dochodów i potrzeby założenia rachunku.
Ja patrzę na to przede wszystkim z perspektywy rozwoju obrotu bezgotówkowego, choć NBP dba również znacząco o drugi obszar systemu płatniczego, tj. obrót gotówkowy. Zwiększenie ubankowienia powoduje, że środki, które ludzie mają do dyspozycji, nie są trzymane w domach, „pod materacem”, ale w instytucjach finansowych. Z tym wiąże się wzrost bezpieczeństwa, bo w domu pieniądze mogą być ukradzione, nie mówiąc już o ryzyku pożaru czy zalania. W banku, który jest nadzorowany przez państwo, pieniądze są przypisane do rachunku, a zgromadzone środki są objęte gwarancją Bankowego Funduszu Gwarancyjnego do równowartości 100 tys. euro. A więc z punktu widzenia konsumenta przechowywanie pieniędzy w banku jest dużo bezpieczniejsze.
Tu trzeba zauważyć, że chociaż ilość gotówki w obiegu w ujęciu nominalnym się nie zmniejsza, to jej udział w podaży pieniądza dość systematycznie maleje. Udział gotówki w podaży pieniądza M1 w Polsce w 2001 r. to było 32 proc. przy średniej unijnej 17 proc. Od tego czasu ta średnia unijna pozostaje na podobnym poziomie, natomiast u nas zanotowano spadek do 20,6 proc. w końcu 2013 r.
Ja dzielę obrót bezgotówkowy na trzy procesy: otrzymywanie pieniądza, przechowywanie go i dokonywanie płatności. Przy otrzymywaniu pieniądza, jeżeli np. wynagrodzenia w dużej firmie są wypłacane na konta, a nie w kasie, korzyści są oczywiste nie tylko dla płatnika, który albo w ogóle nie płaci za przelew, albo ponosi niewielkie koszty z tym związane, ale i dla pracownika. W przypadku wypłat gotówkowych trzeba udać się do banku po pieniądze, zapewnić transport gotówki do firmy, odpowiednią ochronę, zatrudnić kogoś w kasie, a więc kosztów jest dużo. W przypadku płatników masowych te koszty są wręcz bardzo duże – ZUS szacuje, że gotówkowa wypłata emerytur kosztuje go rocznie blisko 300 mln zł.
Trzecim procesem jest wydawanie pieniędzy. Regulowanie comiesięcznych rachunków z konta poprzez zlecenia stałe, polecenia zapłaty czy przelewy internetowe wiąże się z oczywistą oszczędnością czasu. Ale i w sklepie można pozwolić sobie np. na większe czy nieplanowane zakupy, jeżeli dysponujemy kartą płatniczą.
Mamy jeszcze perspektywę państwa, dla którego wzrost obrotu bezgotówkowego, poza wspomnianym wsparciem wzrostu gospodarczego, oznacza również wzrost transparentności gospodarki. Powinno to sprzyjać zmniejszaniu się szarej strefy i zwiększaniu wpływów budżetowych.
Gremium, które całościowo zajmuje się tym problemem, jest Koalicja na rzecz Obrotu Bezgotówkowego i Mikropłatności, której jestem przewodniczącym. W grudniu ubiegłego roku koalicja przygotowała „Program rozwoju obrotu bezgotówkowego w Polsce na lata 2014–2020”. On pokazuje główne cele, jakie sobie stawiamy.
Chodzi o zwiększenie ubankowienia, wzrost efektywności i bezpieczeństwa instrumentów płatniczych, a także powiększenie sieci akceptacji bezgotówkowych instrumentów płatniczych. Kolejny cel to edukacja i zmiana przyzwyczajeń Polaków związanych z płatnościami i wreszcie zwiększenie konkurencyjności na rynku usług płatniczych.
Zgodnie z programem wspomniany wcześniej wskaźnik udziału gotówki w podaży pieniądza M1 ma być obniżony do poziomu bliskiego średniej unijnej – 18 proc. Bardzo ważny cel dotyczy udziału płatności bezgotówkowych w ogólnej liczbie płatności detalicznych. Dziś aż 82 proc. wszystkich płatności jest regulowana gotówką, a tylko 18 proc. to płatności bezgotówkowe. Chcemy, żeby udział płatności bezgotówkowych przynajmniej się podwoił. Warto w tym miejscu powiedzieć, że w niektórych krajach wskaźnik ten sięga już 60–70 proc. Trzeci element to ubankowienie, które powinno odpowiadać poziomowi unijnemu, czyli wzrosnąć o 7–13 pkt proc. Może się wydawać, że to niewiele, ale tak naprawdę to gigantyczny wzrost. Wymaga on zmiany przyzwyczajeń wielu osób, które obecnie nie korzystają z rachunku bankowego.
Uważam, że nie powinno się niczego narzucać konsumentom. Należy im zostawić swobodę decydowania, czy chcą płacić z użyciem gotówki, czy bezgotówkowo. Jednak aby konsument miał faktyczne prawo wyboru formy płatności, wymaga to znaczącego zwiększenia sieci akceptacji instrumentów bezgotówkowych. Dziś bowiem w wielu sklepach czy punktach usługowych wyboru nie ma – trzeba płacić gotówkowo.
Badanie zwyczajów płatniczych Polaków pokazało, że duża część płatności gotówkowych – około jednej trzeciej – jest realizowana w tej formie, dlatego że chociaż dana osoba może zapłacić kartą, to nie jest ona akceptowana w tym punkcie. A więc jedną z najistotniejszych barier dla rozwoju płatności bezgotówkowych jest mała sieć akceptacji. Dlatego sądzę, że głównym celem obniżki opłat interchange powinno być zwiększenie tej sieci. Z innych przeprowadzonych badań wynika, że po zmniejszeniu opłaty akceptanta do ok. 0,7 proc. wartości transakcji już prawie jedna trzecia punktów handlowych powinna zacząć akceptować karty płatnicze. To byłby ogromny wzrost. Tyle że barier dla rozwoju sieci akceptacji jest więcej, to nie tylko opłata interchange. Część sklepów nie ma wśród klientów ludzi, którzy chcą płacić kartami. A w kwestiach kosztowych ważniejsze od opłaty akceptanta, zwłaszcza dla małych punktów handlowo-usługowych, mogą być stałe koszty dzierżawy terminalu przyjmującego płatności kartą.
Dla mnie ważny jest systemowy wymiar tej sprawy. Dopóki te płatności będą wykonywane z konta bankowego, to zastosowane narzędzie w ostatecznym rozrachunku nie ma znaczenia z punktu widzenia wzrostu obrotu bezgotówkowego. Ma ono znaczenie z punktu widzenia dostawcy usług płatniczych. Im szerszą gamę usług będzie on w stanie zaoferować, tym więcej zdoła przyciągnąć klientów. Być może będą to osoby młodsze lub lubiące innowacje. Ma to więc zapewne istotny wymiar marketingowy.
Wykorzystanie innowacyjnych form płatności może być istotne z perspektywy systemowej głównie w przypadku regulowania niewielkich rachunków – rzędu kilku złotych, jeżeli nowe instrumenty płatnicze będą wygodne w realizowaniu takich płatności. Dzisiaj też można to robić za pomocą kart zbliżeniowych, ale ich wykorzystanie jest niewielkie. Oprócz mikropłatności w grę wchodzi rozwój transferów P2P, czyli między dwiema osobami fizycznymi.
Płatności mobilne w przyszłości mogą się okazać ważne, ale do tego niezbędna jest uzyskanie odpowiedniej skali działania, również jeśli chodzi o liczbę punktów akceptacji. Na rynku jest kilka możliwych rozwiązań. Ale decyzja o kierunku działań leży w gestii rynku. On sam zdecyduje, jakie rozwiązanie okaże się najlepsze.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama