„Nocne przygody Jana Olbrachta z Kallimachem” Jana Matejki poszły za okrągły milion złotych, choć cena wywoławcza była o połowę niższa. Na takie okazje polują Polacy, którzy nie stracili na spowolnieniu i mają kapitał. Inna sprawa, że przed kryzysem obraz mógłby osiągnąć dużo wyższą cenę
Im gorzej, tym lepiej. Spowolnienie gospodarcze, które jednych prowadzi do ubożenia, innym daje szansę na zarabianie. Na przykład na okazyjne zakupy. – Łowcy okazji dali już o sobie znać w 2009 r. – opowiada doradca bogatych klientów jednego z największych polskich banków. – Łamał się rynek kapitałowy. Można było zapomnieć o zyskach z prostych lokat kapitału. Nasi klienci zaczęli szukać możliwości lokowania, które uchroniłyby ich oszczędności przed stratą, a nawet dawały szansę na zysk w dłuższym terminie. Ziemia, nieruchomości i dzieła sztuki to inwestycje, o które bogaci klienci najczęściej pytają do dziś. A im dłużej trwa spowolnienie, tym o okazję łatwiej.

Okazje na rynku sztuki

W połowie marca na aukcji w domu Agra Art obraz Jana Matejki z 1881 r. „Nocne przygody Jana Olbrachta z Kallimachem” wylicytowano za 1 mln zł. O 100 proc. więcej, niż wynosiła cena wywoławcza. – To niewątpliwy tegoroczny rekord. Jednak można było oczekiwać, że ostateczna cena będzie wyższa i wyniesie nawet trzykrotność wywoławczej. I tak pewnie by się stało przed kryzysem – mówi ekspert rynku sztuki. A to oznacza, że gdy spowolnienie minie, a nowy właściciel zdecyduje się na sprzedaż, będzie mógł na tym dziele zarobić jeszcze kilkaset tysięcy.
Zainteresowanie rynkiem sztuki od pewnego czasu dynamicznie rośnie. – Niepewność panująca na rynkach finansowych sprawia, że inwestorzy szukają możliwości dywersyfikacji ryzyka i zwracają coraz większą uwagę na alternatywne formy lokowania kapitału, m.in. w sztukę – mówi Juliusz Windorbski, prezes zarządu domu aukcyjnego Desa Unicum. – Z drugiej strony organizujemy nowe projekty, jak aukcje fotografii czy obiektów vintage, które przyciągają kolejne osoby.
Jak dodaje, na samych aukcjach w Desie Unicum w 2012 r. w porównaniu z 2011 r. obrót wzrósł o 70 proc. A przecież rynek sztuki to nie tylko aukcje – to także sprzedaże galeryjne oraz private sales. – Wzrost zainteresowania sztuką obserwujemy także w liczbie osób odwiedzających nasze wystawy. Wiele banków oraz firm doradczych przygotowuje dla swoich klientów specjalne oferty powiązane z inwestowaniem w sztukę – zauważa Juliusz Windorbski.
Zdecydowanie największym powodzeniem Polaków cieszy się malarstwo. Tylko w Desie w ubiegłym roku na samych aukcjach klienci dokonali zakupów obrazów za ponad 13 mln zł. Kolejno największy obrót w ubiegłym roku w Desie wygenerowały fotografia (w tym dwie aukcje zdjęć Miltona H. Greene’a z kolekcji FOZZ) – prawie 4 mln zł – i biżuteria dawna – niespełna 1,5 mln zł.
A co się najbardziej opłaca kupić? Eksperci mówią, że polska sztuka jest niedoszacowana i jeżeli kupuje się mądrze i rozsądnie, to raczej nie można stracić.
Za najstabilniejsze uważa się dobre prace wybitnych artystów dawnych. Jednak ostatnio duże wzrosty zanotowano też na sprzedaży sztuki współczesnej, szczególnie prace polskich klasyków z lat 60. i 70. notują na aukcjach niemal stuprocentowy wzrost sprzedaży. Ciekawym przykładem w tym segmencie może być przeprowadzona ostatnio transakcja, która pokazała potencjał rynku – obraz „Dziewczyny na statku” Jerzego Nowosielskiego, który w 1996 r. został sprzedany za 45 tys. zł, w ubiegłym miesiącu na aukcji osiągnął cenę 414 tys. zł.
Rośnie też popyt, a co za tym idzie – opłacalność inwestycji w sztukę najnowszą. Na zakupie zweryfikowanej przez ekspertów pracy modnego artysty Wilhelma Sasnala, za obiektywnie niewielką cenę 2–3 tys. zł, praktycznie nie można stracić.
– Z zasady inwestowanie w sztukę to inwestycja długoterminowa – zastrzega Juliusz Windorbski. Jednak zauważa: – Wzrost zainteresowania pracami niektórych artystów powoduje, że można zanotować na nich istotne wzrosty nawet w okresie od roku do trzech lat.
Jak opowiada doradca, klientów bankowości prywatnej, którzy chcą inwestować w sztukę, można podzielić na dwa typy – takich, którzy chcą z nią mieszkać, i takich, którzy widzą w niej prawie wyłącznie lokatę kapitału. Pierwsi szukają głównie artystów współczesnych – od lat 60. ubiegłego wieku w górę. Najchętniej wydadzą do 60 tys. zł. Drudzy – malarstwa starego. Za okazję gotowi są zapłacić o jedno zero na końcu rachunku więcej.

Apartamenty wakacyjne

Nie tylko sztuka przyciąga inwestorów. Coraz większym powodzeniem cieszą się apartamenty hotelowe na wynajem. – W latach 2009–2010 najwięcej pytań dotyczyło domów i apartamentów wakacyjnych w Hiszpanii, Portugalii i Grecji, co było związane z dużym spadkiem cen. 140-metrowe segmenty na Rodos, z własnymi niewielkimi basenami i widokiem na morze, zaczęły być już dostępne za 100 tys. euro (ok. 400 tys. zł), i to wykończone – twierdzi jeden z doradców bogatych klientów. Później klienci wystraszyli się kryzysu w Hiszpanii i Grecji. Nadal wprawdzie są zainteresowani nieruchomościami, ale czekają na ustabilizowanie się sytuacji i wyhamowanie spadku cen. Za to najbogatsi interesują się starymi siedliskami w Wielkiej Brytanii. Ich ceny w zależności od wielkości i regionu kształtują się od 800 tys. do ponad 1 mln funtów, czyli dużo taniej niż przed kryzysem. Mniej bogaci od 2011 r. szukają okazji w Polsce.
Wzrostowi zainteresowania nieruchomościami wakacyjnymi w Polsce pomogło Euro 2012, które rozsławiło nasze plaże nad Bałtykiem, góry i pojezierza wśród zagranicznych turystów. Jak szacuje Instytut Turystyki, wzrost liczby podróżnych z zagranicy utrzyma się przez kilka lat. W 2012 r. przyjechało ich do Polski 14,8 mln. Dla porównania w 2011 r. nasz kraj odwiedziło 13,35 mln gości. Według wyliczeń instytutu w 2017 r. liczba turystów z zagranicy sięgnie 16,2 mln. Hoteli ekonomicznych o dobrym standardzie ciągle zaś brakuje.
Polacy widzą w tym szansę dla siebie. Apartament w dobrym miejscu można wykorzystać na własne wakacje, a po nich na kwaterę dla turystów jeszcze przez 8 miesięcy.
Michał Szulc z firmy Kristensen Group, specjalizującej się w sprzedaży apartamentów i domów wakacyjnych w Karpaczu, opowiada: – Gdy ruszaliśmy ze sprzedażą apartamentów w Karpaczu, ceny wynosiły 7–9 tys. zł za 1 mkw. Dziś jest to 4,15–5,7 tys. zł za 1 mkw. Zatem w ciągu 4 lat ceny obniżyły się o 20–30 proc. To oznacza, że kupując teraz, przy odsprzedaży takiej inwestycji będzie można zarobić, gdy rynek odbije, co jest prognozowane za 4–5 lat.
Jak dodaje Szulc, ostatni rok dał właścicielom apartamentów w Karpaczu 6–7 proc. zysku, czyli 23–24 tys. zł. – To lepsza lokata oszczędności niż na depozycie bankowym, szczególnie po obniżkach stóp, czy w obligacjach Skarbu Państwa – mówi.
W Mielno Resort wystarczy zainwestować 475 tys. zł, aby stać się właścicielem pokoju hotelowego. Firma oferuje długoterminowy, 20-letni system zarządzania i wynajmu gwarantujący roczny zysk na poziomie ponad 20 tys. zł. W przypadku najnowszego obiektu spółki – Plaza Hotel & Resort – gwarantowana stopa zwrotu wynosi 8 proc. przez 10 lat. W przypadku Invest Nosalowy Dwór gwarantowana stopa zwrotu wynosi 7 proc. w skali roku, również przez 10 lat, ale opcjonalnie można ją wydłużyć i tym samym mieć gwarancję zysków aż do całkowitego zwrotu kapitału zainwestowanego w apartament. Zatem można zarobić więcej niż na wynajmie tradycyjnego mieszkania, gdzie stopa zwrotu wynosi zazwyczaj ok. 5 proc.
Katarzyna Wojewoda-Leśniewicz z serwisu Bankier.pl wylicza: zakładając, że okazyjnie kupujemy na kredyt dwupokojowe mieszkanie w centrum Warszawy w cenie 450 tys. zł, przykładowa rata przy marży 1,5 proc. i zobowiązaniu na 30 lat będzie wynosić ok. 2400 zł. Aby ją pokryć, wspomniane mieszkanie trzeba byłoby wynająć na co najmniej 8 noclegów w miesiącu za 300 zł każdy. Na opłacalność takiej inwestycji wpływać będzie jednak nie tylko wysokość spłacanej raty, lecz także koszt utrzymania mieszkania i zaoferowania go wynajmującym w możliwie najlepszym standardzie, co generuje dodatkowe wydatki.
Właściciele mieszkań przyznają jednak, że obecnie największym wyzwaniem jest zapełnienie kalendarza rezerwacji z odpowiednim wyprzedzeniem. By zarobić na swoich czterech kątach, trzeba zainwestować nie tylko czas, lecz także mieć umiejętności pozyskiwania nowych klientów. Konieczna jest dobra promocja. Najczęstszym sposobem jest zamieszczanie ogłoszeń w profesjonalnych serwisach noclegowych specjalizujących się w wynajmie krótkoterminowym, a tych na rynku jest coraz więcej.

Kolekcje alkoholi

Jedni się z tego śmieją – po co kupować alkohol, którego nie można wypić. Inni rzecz traktują niesłychanie poważnie. O tym, że warto inwestować w alkohol, świadczyć może Ardbeg. W ubiegłym roku ta whisky zyskała na wartości 113 proc.
Fundusze inwestujące w trunki kolekcjonerskie to także efekt kryzysu, który spowodował, że inwestorzy zaczęli poszukiwać alternatyw. I choć rynek ten jeszcze nie ma zbyt wielu amatorów, to stale rośnie, na co wpływa stosunkowo niewielka kwota, którą trzeba zainwestować na starcie – 10–50 tys. zł.
– Średnioroczna stopa zwrotu z inwestycji w whisky, liczona na podstawie bazy transakcji WWI, to 12 proc., jednak są i okazy, które w zeszłym roku zarobiły po kilkadziesiąt procent – mówi Michel Kappen, general manager z World Whisky Index (WWI). Według danych Scotch Whisky Association sprzedaż szkockich trunków bije rekordy, a przemysł gorzelniczy jest jednym z czołowych eksporterów na Wyspach Brytyjskich. W zeszłym roku wygenerował 4,2 mld funtów wartości dodanej brutto.
Zainteresowanie inwestorów whisky jest tym większe, że zysk z niej w wielu krajach jest nieopodatkowany. W Polsce również. – Polacy zainwestowali już 14 mln zł w 15 tys. butelek – mówi Paweł Morozowicz, zarządzający inwestycjami w alkohole w Wealth Solutions. – Najczęściej kupowane są w tym celu stare szkockie whisky single malt, szczególnie te wypuszczone w limitowanych edycjach. Oprócz nich inwestycyjnie liczą się również rzadkie butelki starej whisky japońskiej – dodaje.
Przekonuje także do inwestycji w wino. Średnia stopa zwrotu, liczona na podstawie indeksu Liv-ex Investables, w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, to 114 proc. W tym samym czasie pięcioletnie inwestycje oparte na indeksie akcji amerykańskich S&P 500 i złoto przyniosły zaledwie 49 proc. Działające na polskim rynku fundusze oferują przede wszystkim lokowanie w wina francuskie. Gwarantem wzrostu ich cen jest przede wszystkim moda na te trunki wśród Azjatów, którzy roczniki uznane przez krytyków za dobre, pochodzące od znanych producentów są w stanie kupić niemal za każdą cenę.
Jednak decydując się na inwestycje alternatywne, musimy pamiętać, że doradca będzie podkreślał zalety produktu. O wadach musimy dowiedzieć się sami.

Sztuka, alkohole, apartamenty. Właśnie w to inwestują zamożni