W ostatnim czasie bardzo dużo mówi się na temat skutków upadłych umów tzw. frankowych. Osobiście mnie to bardzo cieszy, bowiem jeszcze rok temu byliśmy na etapie dyskusji, czy klauzule przeliczeniowe są niedozwolone czy też nie, czy ustawa antyspreadowa i wszelkiej maści aneksy sanowały niedozwolone postanowienia umowne, czy też nie i wreszcie - czy „luki” po abuzywnych postanowieniach abuzywnych można uzupełniać np. w oparciu o zwyczaje lub inne klauzule generalne. Dziś dyskusja posunęła się o krok dalej, co oznacza, że "frankowicze" w tej nierównej walce wygrali kolejną bitwę.
Media

W artykule pt. „Prof. Łętowska o rozliczeniu upadłej umowy kredytu frankowego” opublikowanym na łamach DGP w dniu 28 lipca 2020 r. Pani Profesor podjęła się polemiki z prof. Jerzym Pisulińskim.

Podzielając większość też stawianych przez Panią Profesor Łętowską poczułem się jednak wywołany do tablicy. Według Pani Profesor koncepcja rozliczeń upadłej umowy kredytu przy zastosowaniu condictio indebiti, która, jak to określiła Pani Profesor, jest aktualnie lansowana, jest nieprawidłowa, bowiem zobowiązanie restytucyjne powstaje z momentem wyroku unieważniającego umowę, a nie w dacie spełnienia świadczenia kredytodawcy. Zdaniem Pani Profesor przyjęcie deklaratoryjnego charakteru wyroku w kwestii rozliczeń byłoby także po prostu niesprawiedliwe.

Osobiście nie mogę się z powyższymi tezami zgodzić. Ale od początku.

Jak wnioskuję z artykułu Pani Profesor, postępowanie w sprawach frankowych obejmuje kilka etapów, na które składa się „stwierdzenie abuzywności klauzuli; stwierdzenie niedopuszczalności funkcjonowania umowy z pominięciem takiej klauzuli; unieważnienie umowy”. Z powyższego Pani Profesor wywodzi, że „wyrok sądu w kwestii rozliczeń ma charakter konstytutywny, kreując – od tego momentu – zobowiązanie restytucyjne, wynikające z condictio causa finita (skoro upadła pierwotna umowa uzasadniająca świadczenie kredytu i jego periodyczne spłaty).” Uznanie, że dane postanowienie jest niedozwolone, nie ma jednak skutku konstytutywnego – co oczywiście nie jest w żaden sposób kwestią sporną. Artykuł 385[1] § 1 kc mówi jasno: „postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nieuzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy (niedozwolone postanowienia umowne).” Postanowienie to jest przy tym bezskuteczne ex lege (od początku). Stwierdzenie bezskuteczności nie musi się zatem odbyć w orzeczeniu sądu, co też wielokrotnie potwierdzała sama Pani Profesor – np. w komentarzu pt. „Ochrona niektórych praw konsumentów”. Orzeczenie sądu stwierdzające bezskuteczność postanowienia umownego ma zatem charakter deklaratoryjny.

Skoro zatem postanowienia – tu klauzule indeksacyjne – są bezskuteczne ex lege (od początku), to umowa bez takich postanowień nie może dalej obowiązywać. Postanowienia te w świetle najnowszego orzecznictwa zarówno polskiego, jak i europejskiego stanowią postanowienia określające główne świadczenia stron (tak. min. SN w wyroku z dnia 11 grudnia 2019 r., sygn. akt V CSK 382/18 i przywołane tam orzecznictwo).

Nie mogę się zatem zgodzić z Panią Profesor, że w przypadku uznania danego postanowienia za bezwzględnie niedozwolone sąd konstytutywnym orzeczeniem orzeka o upadku „resztki” umowy. Tak samo jak umowa sprzedaży nie może obowiązywać bez ceny, tak samo umowy kredytowe powiązane z walutą obcą nie mogą obowiązywać bez klauzul indeksacyjnych – co, jak wskazałem już wyżej, dzisiaj potwierdza nie tylko orzecznictwo polskie ale i europejskie.

Fakt, że sąd w trakcie postępowania bada czy umowa może bez klauzul indeksacyjnych funkcjonować, czy też nie, podobnie jak bada przesłanki abuzywności w kontroli indywidualnej, jest bez znaczenia dla wniosku, że po eliminacji klauzul indeksacyjnych umowa jest nieważna. Nie mamy przy tym do czynienia z upadkiem umowy, a jej bezwzględną nieważnością. Podejście to zostało zaprezentowane także przez Sąd Najwyższy w przywołanym już przeze mnie powyżej wyroku V CSK 382/18, gdzie stwierdził, że „jeżeli niedozwolone postanowienie ma być uznane za nigdy »nieistniejące« (tzn. nieważne czy bezskuteczne (…), a bez niego umowa nie może być utrzymana w mocy, również umowę należy uznać za nigdy »nieistniejącą« (tzn. nieważną czy bezskuteczną ab initio albo ex tunc)”.

W mojej ocenie orzeczenie w tym zakresie będzie miało zatem charakter deklaratoryjny, a nie konstytutywny. To z kolei prowadzić musi do wniosku, że orzeczenie o rozliczeniu stron będzie miało charakter co najwyżej wymiarowy, w tym znaczeniu, że będzie ono określało wysokość kwot podlegających zwrotowi oraz będzie się nadawało do egzekucji. Obowiązek zwrotu nienależnego świadczenia, podobnie jak ustalenie, że dane postanowienie jest niedozwolone, w mojej ocenie nie wymaga w ogóle wydawania orzeczenia, co również świadczy o braku konstytutywnego charakteru takiego orzeczenia.

Powyższego nie zmienia również uprawnienie konsumenta do wyrażenia woli utrzymania umowy w mocy i w tym zakresie nie zgadzam się z wywodami Sądu Najwyższego o czym 28 kwietnia 2020 r. pisałem w gazetaprawna.pl, w artykule pt. „Czy roszczenia banków o zwrot kapitału są przedawnione? [OPINIA]”.

Oświadczenie woli konsumenta o chęci utrzymania umowy w mocy uprawnia sąd do zaingerowania w treść stosunku prawnego w celu jego konwalidacji (uzdrowienia). W takiej sytuacji wyłączona jest możliwość uznania umowy za nieważną, a orzeczenie będzie miało skutek konstytutywny.

W części, w której Pani Profesor wskazuje, że przyjęcie deklaratoryjnego charakteru wyroku dotyczącego rozliczenia nieważnej umowy kredytowej, będzie niesprawiedliwe, bowiem może prowadzić do sytuacji, w której roszczenie banku się przedawni , Autorka pomija, moim zdaniem, aktualną postawę banków. Mimo iż zarówno w orzecznictwie (polskim i europejskim) jak i doktrynie, nie budzi już wątpliwości fakt, że umowy kredytów powiązanych z walutami obcymi (waloryzowane/indeksowane/denominowane), w których banki uprawnione były do dowolnego kształtowania wysokości zobowiązań stron, a w szczególności umowy kredytów frankowych, są niedozwolone, banki dalej z przysłowiowym uporem maniaka przekonują, że umowy są w pełni ważne i skuteczne, podejmując wszelkie możliwe działania zmierzające do zniechęcenia kredytobiorców przed pójściem do sądu. Realizując tą strategię banki i ich pełnomocny niemal w każdym wypadku konsumentów „pozwalających sobie” walczyć w sądzie o „sprawiedliwość” starają się zmieszać z błotem, stawiając tezy o ich skrajnej nieodpowiedzialności, czy wręcz głupocie.

Czy w takiej sytuacji można uznać za sprawiedliwe, że bank przy takim podejściu ma mieć zapewnioną możliwość odzyskania tego co wypłacił? Czy można mówić o spełnieniu celu Dyrektywy 93/13 jakim jest odstraszenie przedsiębiorców przed stosowaniem nieuczciwych postanowień umownych, w sytuacji, gdy jedyną konsekwencją dla takiego nieuczciwego przedsiębiorcy będzie to, że nie zarobi? Osobiście uważam, że nie. Takie podejście, w mojej ocenie, miałoby odwrotny skutek. Banki byłyby przecież wręcz zachęcone do stosowania niedozwolonych postanowień umownych. Z jednej strony miałby bowiem zapewniony zwrot co najmniej wypłaconego kapitału, a z drugiej strony czerpałby zyski ze stosowania niedozwolonych postanowień umownych w umowach podpisanych z osobami, które nie zdecydują się pójść do sądu - a tych jest wciąż bardzo dużo. W celu osiągnięcia zniechęcającego skutku przewidzianego w dyrektywie 93/13 konsekwencje muszą być realne i dotkliwe, a takim będzie właśnie brak możliwości odzyskania kapitału wypłaconego na podstawie umowy, która od samego początku jest nieuczciwa.

Do pełnej oceny przy poszukiwaniu sprawiedliwego rozwiązania według mnie wziąć pod uwagę należy także fakt, że banki przy umowach kredytowych występowały w roli profesjonalistów. Jak wynika z art. 355 § 2 kc „należytą staranność dłużnika w zakresie prowadzonej przez niego działalności gospodarczej określa się przy uwzględnieniu zawodowego charakteru tej działalności.” Skoro zatem umowa kredytowa, której stroną jest bank, została przez niego przygotowana, powinien się on liczyć z tym, że postanowienia wprowadzone do umowy mogą zostać uznane za niedozwolone. W takim wypadku powinniśmy przedmiotowe zagadnienie rozważać z punktu widzenia co najmniej niedbalstwa banku, które jest postrzegane w polskim prawie cywilnym jako forma winy. Ma to o tyle znaczenie, że zgodnie z art. 411 pkt. 1 kc prawo do żądania zwrotu świadczenia jest wyłączone w sytuacji, gdy spełniający świadczenie wiedział, że do niego nie był zobowiązany. Oczywiście druga część przywołanej powyżej normy wyłącza spod jej dyspozycji sytuację, w której spełnienie świadczenia nastąpiło w wykonaniu nieważnej czynność prawnej. Zagadnienie to ma jednak według mnie znaczenie przy ocenie sprawiedliwości danego rozwiązania. Do niedawna większość pełnomocników reprezentujących banki w odpowiedziach na pozew podnosiła, że kredytobiorca nie może żądać zwrotu zapłaconych rat bowiem, skoro w pozwie podnosi zarzuty dotyczące nieważności umowy, oznacza to, że ma on świadomość, że spełnia świadczenie nienależnie.

Przy rozważaniu kwestii sprawiedliwości danego rozwiązania należałoby także wziąć pod uwagę zasadę czystych rąk, o której wspominałem już 14 października 2019 r. w artykule pt. „Sądy nie muszą uwzględniać żądań banków o pominięcie upływu terminu przedawnienia [WYWIAD]”, zgodnie z którą na naruszanie zasad współżycia społecznego nie mogą się powoływać podmioty, które same te zasady łamią.

Mając zatem na uwadze postawę banków i ich pełnomocników, jak również cele Dyrektywy 93/13, nie sposób podzielić stanowiska, że obowiązek zwrotu konsumentom wpłaconych przez nich kwot, z jednoczesnym ryzykiem braku możliwości odzyskania kwot wypłaconych przez bank, było niesprawiedliwe.

Do artykułu Pani Profesor Łętowskiej odniósł się także dr hab. nauk prawnych Pan Robert Gwiazdowski na łamach DGP w wydaniu 148/2020, w którym postawił tezę, że prawnicy jak diabli boją się ekonomii.

Sęk w tym, że część prawników, a przynajmniej tych którzy weszli głęboko w zagadnienie spraw frankowych, spojrzeli na te sprawy również od strony ekonomicznej i finansowej. Okazuje się jednak, że spojrzenie to pozwoliło na postawienie bankom kolejnych zarzutów takich jak m.in. wystawienie kredytobiorców na nieograniczone ryzyko kursowe w sytuacji, gdy banki miałby to ryzyko pozabezpieczane.

W obszernym artykule prof. Gwiazdowski zastanawia się m.in. czemu prawnicy szukają innych rozwiązań skoro mogą skorzystać z klauzuli rebus sic stantibus – art. 357[1] kc. Pan profesor stawia tezę, zgodnie z którą nie są na to gotowe zarówno strony, w tym ich pełnomocnicy, jak i sądy. Z tezą o braku gotowości sądów należy się w mojej ocenie zgodzić. Sam w swojej praktyce mam kilka spraw, w których sformułowałem roszczenie oparte na klauzuli nadzwyczajnej zmiany okoliczności, żądając rozwiązania umowy z jednoczesnym rozliczeniem stron. W tych sprawach, pomimo skierowania stron przez Sąd do mediacji, banki przez całe postępowanie wnoszą o oddalenie powództwa, wskazując, że „zmiana kursu waluty, co do zasady mieści się w ryzyko kontraktowym, bowiem jest faktem powszechnie znanym, że kurs waluty nie jest wartością stałą, lecz zmienną, zależną od bardzo wielu czynników w gospodarce i polityce.” Z przebiegu procesu, jak również z niektórych orzeczeń, wynika jednak, że sądy nie podzielają tej argumentacji. Wbrew sugestii Pana profesora, choć takie roszczenia mogłyby rozwiązać szereg problemów przy uwzględnieniu interesów każdej ze stron, nie jest kierunek, klauzula ta była stosowana, ale jako rozwiązanie problemu została raczej odrzucona.

Stanowisko banków w procesach opartych na nadzwyczajnej zmianie okoliczności utwierdza mnie natomiast w przekonaniu, że banki nie zamierzają uporać się z problemem, który niewątpliwie istnieje – niezależnie czy spojrzymy na niego od strony prawnej, czy też ekonomicznych skutków rozliczenia nieważnych umów kredytów frankowych.

W mojej ocenie, tam gdzie pojawiają się nieuczciwe praktyki, kończy się ekonomia.

Jest to teza, którą stawiam oczywiście jako prawnik, nie ekonomista. Niemniej, nie powinno budzić wątpliwości, że za nieuczciwe praktyki, stosowane na szeroką skalę, które niejedna osoba przypłaciła także zdrowiem, przedsiębiorca powinien ponieść konsekwencje. Jednocześnie wobec braku systemowego rozwiązania, każda umowa musi być traktowana (osądzona) indywidualnie.

Dla określenia konsekwencji unieważnienia umowy w indywidualnej sprawie pozostaje bez znaczenia, że inne osoby mają kredyt złotowy, że część na kredycie powiązanym z walutą zarobiła, że część osób byłaby zadowolona, gdyby nie decyzja Banku Centralnego Szwajcarii w 2008 r., że w Banku Centralnym jest tylko 0,5 proc depozytów. Wreszcie bez znaczenia jest także fakt, że bank pożyczył już „na rowerek” pieniądze, które zakładał, że otrzyma ze zwróconego kredytu z odsetkami. Bank jako profesjonalista i twórca wzorca umownego obecnie uznanego za nieważny, powinien był się liczyć z tym, że zastosowana w danym stosunku prawnym umowa w takim kształcie może być uznana za nieważną.

Rozważając konsekwencje dla nieuczciwego przedsiębiorcy w całości zgodzić się należy z tezą postawioną przez Panią Profesor Łętowską, zgodnie z którą „Dyrektywa 93/13 i jej interpretacja w acquis communautaire są silnie naznaczona myślą o pierwotnej naganności strony posługującej się (i to w działaniu profesjonalnym, stale) klauzulami abuzywnymi. Staranie o oczyszczenie obrotu z takich praktyk jest dominantą wspomnianego acquis. Zatem decydujące dla aksjologii dyrektywy 93/13 są nie tyle troska o dobro konkretnego kredytobiorcy i dotyczące go okoliczności, ile oczekiwanie skutku prewencyjnego dla całego obrotu, jakie ma sprowadzić rygoryzm konsekwencji dotykających kredytodawcę. Nie chodzi tu przecież o aksjologię motywowaną cechami kredytobiorców, lecz o ochronę przed nagannymi praktykami obrotu jako takiego.” Mając to na uwadze należy się także zgodzić z tym, że orzeczenie i jego skutki muszą być rozpatrywane w kontekście konieczności napiętnowania i nałożenia na nierzetelnego profesjonalistę sankcji, które mają być realne, dotkliwe i odstraszające. Jak jednak już wyżej wyjaśniałem, w mojej ocenie konsekwencje będą realne, dotkliwe i odstraszające jedynie, jeżeli przedsiębiorca będzie miał do „stracenia” coś więcej aniżeli zarobek – np. wypłacony kapitał.

Podsumowując, w mojej ocenie, którą formułuję oczywiście jako adwokat silnie zaangażowany w pomoc "frankowiczom", do rozliczenia stron powinna znaleźć zastosowanie condictio indebiti (ewentualnie sine causa). Może ona co prawda prowadzić do sytuacji, w której roszczenie banku będzie uznane za przedawnione. Według mnie jednak tylko takie rozwiązanie będzie niosło za sobą konsekwencje na tyle realne i dotkliwe, że zostanie spełniony odstraszający cel Dyrektywy 93/19. Mając jednocześnie na uwadze aktualną postawę banków, rozwiązanie to powinno zostać uznane także za rozwiązanie sprawiedliwe.

Wiktor Budzewski, adwokat | partner w kancelarii Kurpiejewski Budzewski i Wspólnicy sp.k