Kredyty studenckie już porównywane są do najbardziej ryzykownych hipotek sprzed dekady. To drugi co do wielkości typ zadłużenia w Stanach Zjednoczonych. I jednocześnie najszybciej rosnący. Problem jest na tyle poważny, że pojawia się coraz więcej opinii, iż może to osłabić wzrost gospodarczy kraju, a nawet wzorem kredytów typu subprime z lat 2007–2008 doprowadzić do kryzysu.
Kredyty studenckie już porównywane są do najbardziej ryzykownych hipotek sprzed dekady. To drugi co do wielkości typ zadłużenia w Stanach Zjednoczonych. I jednocześnie najszybciej rosnący. Problem jest na tyle poważny, że pojawia się coraz więcej opinii, iż może to osłabić wzrost gospodarczy kraju, a nawet wzorem kredytów typu subprime z lat 2007–2008 doprowadzić do kryzysu.
/>
Codziennie przestaje spłacać 3 tys. osób
Kredyty studenckie to najszybciej rosnący rodzaj zadłużenia w USA. O ile na początku tego wieku ich wartość nieznacznie przekraczała 200 mld dol., to na koniec 2016 r. wynosiła 1,31 bln dol., a teraz szacowana jest na 1,4 bln (odpowiada to 7,5 proc. amerykańskiego PKB). To oznacza, że są one drugą co do wielkości kategorią zadłużenia Amerykanów. Wyprzedzają m.in. zobowiązania na kartach kredytowych i kredyty na zakup samochodów. Większą wartość mają tylko kredyty hipoteczne.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat wielkość udzielonych kredytów studenckich wzrosła ponad sześciokrotnie. Szacuje się, że jeśli obecne tempo wzrostu zadłużenia się utrzyma, to w połowie przyszłej dekady jego wartość sięgnie 3 bln dol. Równocześnie rośnie średnia kwota zadłużenia – w 2013 r. wynosiła ona 26,3 tys. dol., a w zeszłym roku 30,7 tys. – o 16,5 proc. więcej – sporo powyżej stopy inflacji. Ale jest też ponad 400 tys. osób, których jednostkowe zadłużenie przekracza 200 tys. dol.
Sam fakt istnienia kredytów studenckich nie jest jeszcze problemem – w końcu wiadomo, że w Stanach Zjednoczonych nauka na wyższych uczelniach jest płatna, a te najbardziej prestiżowe są bardzo drogie. Gorzej, że rośnie nie tylko wartość kredytów, ale też liczba tych, które nie są spłacane – i to jeszcze szybciej. Na koniec zeszłego roku zadłużonych z tego tytułu było 42,4 mln Amerykanów. Co dziesiąty w ogóle nie spłacał kredytu studenckiego.
W zeszłym roku niewypłacalność ogłosiło lub przestało spłacać kredyty studenckie 1,1 mln osób, co oznacza, że każdego dnia średnio przestaje je spłacać 3 tys. ludzi. Liczba niespłacających zwiększyła się „tylko” o 600 tys. – część osób zaczęła z powrotem obsługiwać zadłużenie.
Problemem są zwłaszcza ci, którzy nie kończą studiów – w tej grupie odsetek nieregulujących terminowo zobowiązań jest czterokrotnie wyższy niż wśród absolwentów. Według Amerykańskiej Federacji Konsumentów (CFA) łączna wartość niespłacanych kredytów to 137 mld dol. To mniej więcej jedna czwarta rocznego budżetu Pentagonu lub tyle, ile wynosił największy z trzech programów pomocowych dla Grecji.
Dane mogą być zaskakujące, bo amerykańska gospodarka od kilku lat rozwija się równym i dość wysokim tempem (nieco powyżej 2 proc.), a bezrobocie wynosi zaledwie 4,7 proc. Jest najniższe od wybuchu kryzysu finansowego.
– Pomimo wzrostów na giełdach i spadającego bezrobocia osoby, które zaciągnęły kredyty studenckie, wciąż mają problemy. Ekonomia nadal jest trudna dla wielu młodych ludzi dopiero zaczynających dorosłe życie – mówi Rohit Chopra, ekspert CFA.
Za prezydentury Baracka Obamy wystartowało wiele programów, które miały pomóc kredytobiorcom przeżywającym kłopoty uniknąć deklarowania bankructwa.
Limit dla każdego
Aby wyjaśnić zjawisko rosnącej niespłacalności, trzeba sięgnąć do historii kredytów studenckich w Ameryce. Pierwsze stypendia edukacyjne pojawiły się na Harvardzie w 1643 r. – kilka lat po założeniu tej uczelni i na długo przed powstaniem Stanów Zjednoczonych – wówczas fundujący je filantropi nie oczekiwali zwrotu pieniędzy, lecz modlitwy w ich intencji. Ta sama uczelnia niemal 200 lat później stworzyła agencję oferującą nieoprocentowane pożyczki dla studentów, którzy nie mogli zapłacić za naukę. Jej śladem poszły później inne uniwersytety. Pierwsze, ograniczone jeszcze, rządowe programy pomocy dla studentów pojawiły się pod koniec II wojny światowej, a w 1958 r., na fali zaniepokojenia pierwszym sowieckim lotem w kosmos, stworzono system pożyczek dla studentów kierunków mających związek z obronnością. Wreszcie w 1965 r. prezydent Lyndon Johnson podpisał ustawę o szkolnictwie wyższym, która tworzyła pierwszy federalny system kredytów studenckich dla wszystkich, niezależnie od przedmiotu edukacji. W 1992 r. Kongres podniósł roczny limit pożyczek i rozszerzył program w ten sposób, że pożyczki mogli brać wszyscy studenci, nawet jeśli i bez nich mogli sobie pozwolić na uniwersytet. Właśnie tu tkwi zalążek obecnego problemu – kredyty były coraz bardziej dostępne, zaczęto ich zaciągać coraz więcej i czasem bez faktycznej potrzeby.
Kredyt na narkotyki i hazard
Skutkiem łatwej dostępności kredytów jest też łatwość w wydawaniu uzyskanych w ten sposób pieniędzy. Według sondażu opublikowanego w połowie marca przez firmę LendECU, która pomaga studentom w zarządzaniu ich finansami, 30 proc. z nich użyje kredytów studenckich do sfinansowania tegorocznych wiosennych wakacji, jedna trzecia przeznacza część tych pieniędzy na ubrania i jedzenie poza domem, zaś kilka procent – na narkotyki i hazard.
Zbyt duża dostępność kredytów studenckich powoduje, że pojawiają się porównania z sytuacją z pierwszych lat XXI w., gdy amerykański rynek zalały kredyty hipoteczne – nazwane później subprime – udzielane prawie każdemu, kto się po nie zgłosił, bez sprawdzania jego wiarygodności kredytowej, a nawet tego, czy ma jakiekolwiek źródło dochodów. Pęknięcie tej bańki, gdy nagle okazało się, że spora część z tych kredytobiorców przestała spłacać pożyczki i banki mają problem z płynnością, było główną przyczyną kryzysu finansowego, który w 2008 r. rozlał się z Ameryki na resztę świata. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że wartość kredytów studenckich wciąż jest mniejsza niż hipotecznych, mniejsza jest także liczba osób, które są nimi obciążone, takie porównania nie są nieuzasadnione, a narastająca bańka faktycznie może być niebezpieczna dla amerykańskiej gospodarki. Problemem jest nie tylko rosnąca liczba osób niespłacających i rosnąca wartość zaległości, ale także sam fakt niepotrzebnego czasem ich zaciągania. Nawet jeśli takie osoby regularnie spłacają pożyczki, to ich istnienie wpływa na zachowania konsumenckie i ogranicza inne wydatki, co z kolei spowalnia gospodarkę.
Różnicą w porównaniu z subprime jest natomiast to, że problem jest bardziej amerykański niż globalny. Kredyty studenckie nie są wprawdzie wyłącznie amerykańską specyfiką – w Polsce też takie istnieją – ale z racji bardziej rozpowszechnionego w Europie darmowego szkolnictwa wyższego nie odgrywają tak wielkiej roli. Poza tym np. w Polsce ich spłacalność jest bardzo wysoka i nie ma z tym praktycznie żadnego problemu. Inna sprawa, że w globalnej gospodarce nic nie jest wyłączną sprawą jednego kraju. Jeśli amerykańska gospodarka faktycznie wpadnie w kłopoty z powodu nowej bańki, to prędzej czy później reszta świata też to odczuje.
Problem może się jeszcze powiększyć z powodu cięć w wydatkach budżetowych proponowanych przez administrację Donalda Trumpa. W przedstawionym w połowie marca wstępnym projekcie budżetu na rok finansowy 2018 nowy prezydent postuluje zmniejszenie o 3,9 mld dol. środków przeznaczanych przez Departament Edukacji na bezzwrotne granty dla studentów z rodzin o najniższych dochodach. To powoduje, że część osób albo będzie musiała zrezygnować ze studiowania, albo, biorąc pod uwagę łatwość uzyskania kredytu, zaciągnie go, ale może mieć problem z jego terminowym spłacaniem.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama