Te przepisy zapewniają nam pewne minimum bezpieczeństwa na najbliższe trzy lata. W tym okresie elektrownie węglowe będą mogły uzyskiwać przychody z rynku mocy. A skoro tak, to można zakładać, że prądu w polskich gniazdkach nie zabraknie. Problem w tym, że po roku 2028 nieuchronnie nadejdzie rok 2029. W nowelizacji, na ten moment, nie widać tymczasem odpowiedzi na pytanie, co się stanie, gdy węglówki możliwość udziału w mechanizmie ostatecznie utracą.
Rozwiązanie zapisane w naszej nowelizacji realizuje zapisy unijnej dyrektywy rynkowej i dodatkowe postulaty, które sygnalizowała nam Komisja Europejska, jak organizacja trzech aukcji rocznych zamiast jednej na cały ten okres. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby KE zgłosiła jakieś zasadnicze zastrzeżenia czy próbowała to rozwiązanie zakwestionować na drodze prawnej. Nie można oczywiście wykluczyć, że na zaskarżenie zdecyduje się jakiś inny uczestnik rynku, choć i to wydaje mi się mało prawdopodobne.
Nie do końca wiadomo. Lata 2029–2030, z punktu widzenia czasu wykonania niezbędnych inwestycji, są za moment. Jeśli chcemy, żeby te inwestycje powstały, powinniśmy mieć już dziś rozwiązania, które zapewnią ich rentowność. Jak nie powstaną, mamy problem, bo nie będziemy w stanie samodzielnie zaspokoić krajowego popytu na energię. A dodatkowo, w newralgicznych okresach niskiej produkcji energii ze źródeł zależnych od pogody, te niewystarczające do zaspokojenia wewnętrznych potrzeb wolumeny mogą w pewnej mierze „zasysać” odbiorcy zza naszej zachodniej granicy, którzy sami będą wtedy mieli ten sam problem, ale będą w stanie zapłacić wyższą cenę. Niestety, w ramach ustawy uchwalonej przez Sejm zabrakło rozwiązań, które by na te palące wyzwania odpowiadały.
Mamy tu dwie osobne kwestie. Pełne rozdzielenie aukcji dla źródeł wytwórczych i magazynów to zadanie wymagające pełnej notyfikacji KE. Jego realizację należy więc zakładać w perspektywie, powiedzmy, półtora roku. Trzeba to zrobić, bo te technologie z punktu widzenia systemu pełnią zupełnie inne funkcje. Magazyny bilansują sieć w perspektywie godzin, ale nie są w stanie zapewnić energii w często trwających wiele dni okresach dunkelflaute, zgniłego wyżu, kiedy ani nie świeci, ani nie wieje. Oba narzędzia – magazyny i źródła dyspozycyjne – są nam niezbędne, a to oznacza, że nie powinny rywalizować o to samo wsparcie. Ale to powinien być jeden z elementów szerszej reformy, bo rynek mocy należałoby tak naprawdę napisać na nowo. Zanim wypracujemy docelowe rozwiązania i je notyfikujemy, powinniśmy rozwiązać problemy znacznie bardziej palące. Oczywiście to jest problem, który dostaliśmy w spadku po poprzedniej władzy, która nie umiała tego w rozmowach z Brukselą wyjaśnić zawczasu…
Zdania są podzielone. Część interesariuszy, w tym PSE, opowiadała się za uruchomieniem, poprzez obecnie procedowaną nowelizację, aukcji „dogrywkowych”, które mogłyby być zbudowane w podobny sposób jak te dla bloków węglowych.
Naszym zdaniem do pomyślenia jest rozwiązanie pomostowe, zorganizowane tak, żeby mieściło się w ramach obowiązującej konstrukcji rynku mocy. Można np. zastosować w owej dogrywce odpowiedni współczynnik korekcyjny, odzwierciedlający fakt, że magazyny energii zostały już zakontraktowane. Między wejściem w życie nowych przepisów a przeprowadzeniem aukcji mielibyśmy jeszcze jakieś pół roku na rozmowy z KE zmierzające do wypracowania porozumienia lub przynajmniej uzyskania milczącej zgody na przeprowadzenie procedury.
Owszem. Choćby przebieg dialogu w sprawie systemu wsparcia budowy elektrowni gazowych w Niemczech czy zmiany wprowadzone w ramach ostatniej reformy rynku energii. Rynek mocy jest wprawdzie w dalszym ciągu uznawany przez Unię Europejską za formę pomocy publicznej, co moim zdaniem jest błędem, ale pogodzono się z tym, że nie jest to tylko mechanizm tymczasowy. A jeśli się mylę i Komisja przyjęłaby twarde stanowisko negatywne, zawsze moglibyśmy jeszcze odstąpić od realizacji aukcji.
Tworzyłoby to przynajmniej zachętę dla inwestorów, żeby negocjowali przesunięcie terminu podpisania umów na budowę. Przy odpowiedniej mobilizacji wciąż możliwe byłoby, moim zdaniem, zakontraktowanie na 2029 r. prawie 4 GW nowych mocy. To zasadniczo zmieniłoby naszą sytuację z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego. Wejście w pełną procedurę notyfikacyjną daje pewność, że nawet najbardziej zaawansowane inwestycje utkną, bo kontrakty w wynegocjowanym kształcie nie zostaną podpisane. Znajdziemy się w sytuacji, w której negocjacje z wykonawcami trzeba będzie prowadzić od nowa.
Prawdopodobnie tak. Dziś jest dobry moment, żeby ruszyć z budową, bo niemieckie plany rozbudowy mocy gazowych odsunęły się w czasie. A to oznacza, że możemy stosunkowo łatwo wskoczyć do kolejki po moce przerobowe m.in. producentów kluczowych komponentów. Jeśli po wyborach rząd niemiecki szybko uruchomi swój program inwestycyjny, ta sytuacja radykalnie się zmieni. Można sobie oczywiście wyobrazić, że za kilka tygodni rząd i parlament przyjmują kolejny projekt, dotyczący pomostowych aukcji dla źródeł gazowych, ale nawet w takim przypadku ryzyko będzie już trochę większe niż w przypadku „transakcji wiązanej”.
Jeśli postawiliśmy kreskę na energetyce węglowej, a atomu nie jesteśmy w stanie zrealizować w tak krótkiej perspektywie, co nam zostaje? Nie możemy przecież wyłączać gospodarki za każdym razem, gdy przychodzi dunkelflaute. Gaz to nie jest rozwiązanie optymalne, zgoda. Dlatego m.in. chcemy finansować te źródła z rynku mocy, a nie z rynku energii. W ten sposób będziemy mogli ograniczać zużycie tego paliwa do niezbędnego minimum. Gaz ma być zabezpieczeniem na stosunkowo krótkie, ale nieuchronne okresy, kiedy OZE i magazyny nie będą w stanie zapewnić ciągłości dostaw energii. Oczywiście to podejście ma sens przy założeniu, że równolegle wprowadzamy reformę wiatrakową i rozbudowujemy moce OZE.
Nie. Te jednostki będą finansować się wyłącznie z rynku mocy i usług systemowych. Będą grały rolę rezerwy uruchamianej w szczytach zapotrzebowania. W skali roku jej emisje będą w efekcie stosunkowo niskie. A jednocześnie, dopóki nie pojawią się na rynku jakieś alternatywne rozwiązania technologiczne, taka gałąź energetyki będzie konieczna – nie tylko u nas. Gdyby nawet w Unii zaczęto jej przykręcać śrubę, choć moim zdaniem to odległa perspektywa, zawsze pozostaje możliwość szerszego wykorzystania zielonych gazów, np. biogazu czy wodoru.
Z naszych analiz wynika, że do 2040 r. kilkanaście gigawatów to minimum. Konkretne widełki trudno dziś określić, bo wszystko będzie zależeć od dynamiki różnego rodzaju zmian w gospodarce: tempa elektryfikacji, rozwoju technologii związanych ze sztuczną inteligencją czy elektromobilności. Jedno wiemy na pewno: plan zbudowania 4 GW do 2029 r., kiedy możemy stracić nawet połowę obecnych mocy węglowych, nadmiarem gazu w energetyce z całą pewnością nie grozi.
Nie wykluczam, że w przyszłości będziemy musieli wprowadzić jakieś narzędzia pozwalające na podtrzymanie zdolności do pracy bloków węglowych. To może być np. jakaś formuła substytucji: jeśli inwestor zamierza zbudować jednostkę niskoemisyjną, to w okresie realizacji inwestycji mógłby liczyć na dopłaty mocowe dla posiadanego źródła wysokoemisyjnego. Za tego typu rozwiązaniami mogą przemawiać też ważne względy społeczne. Ale uważam zarazem, że aby móc liczyć na zrozumienie po stronie Brukseli, musimy zademonstrować rzeczywistą wolę odejścia od węgla. I nie uważam, żeby węgiel miał lepiej się sprawdzić w roli paliwa przejściowego transformacji. Elastyczność elektrowni gazowych jest o niebo wyższa niż węglowych, te drugie generują przy tym dużo większe koszty stałe.
Przede wszystkim powinniśmy potwierdzić to, co dostrzegła już nawet KE, że to nieodzowny i stały element nowego krajobrazu instytucjonalnego rynków energii. I nie traktować go już jako instrumentu pomocy publicznej, tylko jako sposób opłacania dostawców usług niezbędnych z punktu widzenia systemu energetycznego i nas wszystkich jako odbiorców energii. Musimy, o czym już wspomnieliśmy, oddzielić od siebie aukcje dla magazynów energii i dla źródeł wytwórczych. Być może warto rozważyć też jakiś mechanizm stricte dla elektrowni gazowych, ale dziś za wcześnie, by o tym mówić. Prowadzimy w tej sprawie dialog z Ministerstwem Klimatu i Środowiska, jestem przekonany, że doprowadzi nas on do wspólnych konkluzji.
Tak uważam, choć jesteśmy pod tym względem na bardzo wczesnym etapie dyskusji. Na dziś preferowanym w Unii mechanizmem wsparcia dla elektrowni jądrowych pozostaje kontrakt różnicowy, czyli system oparty na dopłatach do cen sprzedawanej energii. ©℗