Opóźnienie budowy terminala instalacyjnego w Gdańsku oznacza, że jeśli powstanie, to przyda się dopiero na dalszym etapie rozwijania offshore. Inwestorzy, którzy myśleli o jego wykorzystaniu, najpewniej będą szukali innych opcji

Komisja Europejska wyraziła zgodę na przekazanie Polsce 194 mln euro na budowę terminala instalacyjnego dla morskich farm wiatrowych w gdańskim porcie. Całkowita wartość tej inwestycji to 253 mln euro. Inwestycje w morskie farmy wiatrowe dofinansuje również Bank Gospodarstwa Krajowego.

Biorąc pod uwagę czas realizacji portu instalacyjnego Orlenu w Świnoujściu, trzeba jednak założyć, że budowa terminalu w Gdańsku potrwa około dwóch lat. – Inwestorzy czują presję czasu, mam nadzieję, że zdążą wydać te pieniądze, ale będzie o to bardzo trudno – mówi DGP Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).

Z gdańskiego portu ma korzystać Polska Grupa Energetyczna. Jej spółka zależna, PGE Baltica, we współpracy z duńską firmą Ørsted chce zbudować dwie farmy wiatrowe: Baltica 2 i Baltica 3 o łącznej mocy 2,55 GW. Prąd z ich turbin wiatrowych miałby popłynąć w 2027 r. To byłoby możliwe tylko w przypadku braku opóźnień. Od źródeł branżowych dowiadujemy się, że jeszcze nie zapadła decyzja, z którego obiektu PGE ma budować swoje farmy. Możliwe więc, że zapłaci Orlenowi za możliwość skorzystania z portu instalacyjnego w Świnoujściu. Byłby to ciekawy scenariusz, bo to właśnie PGE i Orlen były największymi rywalami w grze o polski offshore. PGE wygrywała z Orlenem w wyścigu o przyznawanie kolejnych licencji na Bałtyku. Z kolei dzięki budowie własnego portu instalacyjnego Orlen jest jedyną spółką, która nie musi się martwić o harmonogram swoich projektów. Natomiast Polenergia, która wraz z norweskim Equinorem chce zbudować na polskim Bałtyku trzy farmy o łącznej mocy 3 GW, skorzysta z portu na duńskiej wyspie Bornholm.

Orlen jest jedyną spółką, która nie musi się martwić o harmonogram

Zdaniem Gajowieckiego wybór zagranicznych portów przez inwestorów mających stawiać farmy w polskiej części Bałtyku nie wpłynie znacznie na łańcuchy dostaw i udział polskich firm w tych projektach. Umowy na dostawy poszczególnych części od dostawców zostały zawarte już wcześniej. –Dużo ważniejsze w kontekście local content są umowy dotyczące turbin, fundamentów czy sieci, a te nie łączą się bezpośrednio z decyzjami dotyczącymi portów instalacyjnych. Odwlekanie decyzji o budowie terminala było największą szkodą dla Gdańska, poskutkowało wyborem przez inwestorów innych lokalizacji. – Szkoda, że poprzedni rząd nie mógł podjąć tej decyzji wcześniej – ocenia Gajowiecki.

Obecny polski program budowy farm wiatrowych na Bałtyku jest podzielony na trzy fazy. W pierwszej mają powstać projekty o łącznej mocy 5,9 GW – to niewiele więcej niż w przypadku Elektrowni Bełchatów, największej elektrowni węglowej w Polsce i Europie. W drugiej fazie ma powstać 2,5 GW mocy. Jednak Polskie Sieci Elektroenergetyczne, operator polskiego systemu przesyłowego, piszą w swoim Planie Rozwoju Sieci Przesyłowej, że potencjał naszego offshore jest znacznie większy i w ciągu dekady moglibyśmy mieć 18 GW mocy w tym źródle. Wiatraki na morzu mogłyby wówczas produkować 70 TWh energii rocznie, a gdy się weźmie pod uwagę wzrost zapotrzebowania polskiej gospodarki na prąd w nadchodzących latach (w związku z rozwojem pomp ciepła, elektromobilności, elektryfikacji ciepłownictwa, centrów danych czy technologii wodorowych), to z danych PSE wynika, że w połowie przyszłej dekady mogłyby one pokrywać około jednej trzeciej naszego zapotrzebowania.

Farma Baltic II o mocy 350 MW, nad którą pracuje RWE, według pierwotnych planów miała zostać uruchomiona w 2027 r. Koncern podaje, że zgodnie z nowym harmonogramem termin ten został przesunięty „na koniec dekady”. Oficjalne powody to wojna w Ukrainie i związany z nią wzrost inflacji, który przełożył się na koszt materiałów budowlanych.

Janusz Gajowiecki uważa, że gdański port bardziej przyda się dopiero przy okazji budowy projektów wiatrowych w II i III fazie rozwoju offshore. ©℗