Atom. Za, a nawet przeciw” – tak zatytułowano analizę opublikowaną kilka dni temu przez zespół ekonomistów mBanku, która zrobiła może nie spektakularną, ale za to szybką karierę w mediach społecznościowych.
Autorzy postanowili się przyjrzeć z dystansu inwestycjom w energetykę jądrową i sporządzić protokół korzyści i strat związanych z jej zastosowaniem. Licząc, jak zaznaczono, że podejście to pozwoli stonować stanowiska największych pesymistów i optymistów biorących udział w debacie.
Rzecz w tym, że debata, której oblicze chcieliby zmienić pozostający anonimowi – jak się przyjęło w kierowanym przez dr. Marcina Mazurka zespole – autorzy analizy, nie istnieje. Rozmowę o tym, czy Polska potrzebuje atomu w miksie energetycznym, czy to się komuś podoba, czy nie, mamy już za sobą. Pozytywnie rozstrzygnęło ten dylemat nie tylko (o czym w analizie mBanku nie przeczytamy) najbardziej bodaj prestiżowe ciało eksperckie, jakim był kierowany przez prof. Szymona Malinowskiego Zespół ds. kryzysu klimatycznego przy prezesie Polskiej Akademii Nauk, ale przede wszystkim kolejne rządy RP.
Nie odbiera to oczywiście nikomu prawa do prowadzenia teoretycznej dyskusji o zaletach i wadach technologii (nawet jeśli co do sensu podejmowania tego tematu akurat przez bankowych analityków można mieć wątpliwości). Zawsze warto wnieść do budzącego emocje tematu nowe argumenty i wyrwać go – jak obiecują autorzy analizy – z plemiennej logiki. Niestety, przy bliższym przyjrzeniu się ich podejście okazuje się dalekie od deklarowanego chłodnego pragmatyzmu.
Może w takim razie mBank ma na rzecz tej tezy nowe istotne argumenty? Też nie. Opracowanie powtarza obserwacje od lat obecne w debacie, najbardziej syntetycznie wyłożone swego czasu przez Marcina Popkiewicza, fizyka i popularyzatora nauk o klimacie, znanego z ostrożnego stosunku do energetyki jądrowej. Gdy ponad pięć lat temu Popkiewicz publikował swój szeroko cytowany (i, można odnieść wrażenie, wciąż inspirujący) artykuł „Atom: Tak. Nie. Być może, ale…”, była to rzecz na czasie. Mieliśmy inną epokę.
Dziś jest inaczej. Polski projekt jądrowy jest jednym z wielu. Tylko w naszym najbliższym otoczeniu nowe reaktory postanowili stawiać: Czesi, Słowacy, Bułgarzy, Rumuni, Słoweńcy, Węgrzy, Ukraińcy, Szwedzi i Holendrzy. A rząd Donalda Tuska, mimo stale rosnącej polaryzacji, zdecydował się na kontynuację programu w dotychczasowych ramach. Powtarzanie rzeczywistych lub naciąganych argumentów sprzed lat jawi się w tych okolicznościach już tylko jako próba zawracania rzeki kijem.
A do jakiej odpowiedzi na pytanie o bilans dochodzi mBank? Otóż co do zasady atom ma sens, ale „w krajach bezpiecznych militarnie, w krajach o wysokiej kulturze technicznej, a być może także społecznej”. Argumentem przeciw elektrowni okazuje się wojna za wschodnią granicą (mimo że w samej Ukrainie elektrownie jądrowe okazały się jak dotąd jednym z nielicznych stosunkowo odpornych elementów systemu energetycznego). A i kultura instytucjonalna pozostawia chyba co nieco do życzenia. „W wielkim skrócie: jeśli wierzymy, że tym razem wszystko się uda, terminy zostaną dotrzymane, a kultura użytkowania elektrowni będzie na super-bezpiecznym poziomie – idźmy w atom. Jeśli mamy co do tego wątpliwości, nie idźmy” – czytamy w podsumowaniu analizy.
Cóż, nie da się ukryć, że cios jest celny i bolesny: konia z rzędem temu, kto znajdzie Polaka szczerze wierzącego w swoje państwo i jego zdolności do dowożenia skomplikowanych projektów. Nawet jeśli mówimy o technologii, która sprawdziła się również w krajach niesłynących z najwyższej kultury organizacyjnej. I może warto byłoby tylko doradzić tym konkretnym krzewicielom roztropnej debaty, z instytucji o tej, a nie innej strukturze kapitałowej, pewną wizerunkową ostrożność. Bo nawet wśród wątpiących we własne siły odwołanie do figury Polnische Wirtschaft pod tym szyldem może nie wzbudzić entuzjazmu. ©℗