Paryż nie chce się ugiąć pod presją Komisji Europejskiej w sprawie przyspieszenia rozwoju energetyki odnawialnej.
Udział źródeł odnawialnych w końcowym zużyciu energii we Francji wyniósł w 2023 r. 22,2 proc. Ich wykorzystanie wzrosło, ale wciąż pozostaje poniżej 23-proc. celu określonego na 2020 r. Zgodnie ze znowelizowaną w zeszłym roku dyrektywą OZE Unia powinna na koniec przyszłej dekady osiągnąć pułap 42,5 proc. energii odnawialnej w końcowym zużyciu.
Swój wkład do tego celu poszczególne państwa członkowskie powinny określić w ramach przedkładanych KE krajowych planów na rzecz energii i klimatu. Francuski projekt KPEiK zaprezentowany w zeszłym roku takiego wskaźnika nie zawiera. Komisja Europejska stoi na stanowisku, że w ramach swojego wkładu do zobowiązania wspólnotowego Francja powinna wyznaczyć sobie na 2030 r. cel na poziomie co najmniej 44 proc. Do końca czerwca Paryż nie dostarczył Komisji ostatecznego planu.
Sytuacja Francji jest wyjątkowa, ponieważ ponad dwie trzecie prądu produkuje w elektrowniach jądrowych i to im zawdzięcza jeden z najmniej emisyjnych miksów w UE. Zwiększenie udziału OZE do 44 proc. oznaczałoby ograniczenie nie bloków węglowych czy gazowych, ale innej bezemisyjnej technologii i obniżenie rentowności istniejących elektrowni jądrowych. Zdaniem orędowników atomu z punktu widzenia wskaźników klimatycznych efekt może być odwrotny do zamierzonego. Więcej zależnych od pogody OZE to dziś także potrzeba większego wykorzystania stabilizujących je źródeł, przede wszystkim gazowych. – Może się okazać, że jeśli Francja ustąpi KE i przyjmie ambitne cele rozwoju energetyki odnawialnej, to emisji gazów cieplarnianych będzie więcej, a nie mniej – przekonuje Adam Błażowski, wiceprezes projądrowej organizacji ekologicznej FOTA4Climate. Na ryzyko takiego scenariusza wskazano kilka lat temu w strategii niskoemisyjnej rządu francuskiego. Zdaniem Paryża ograniczenie atomu w krajowej produkcji energii elektrycznej do 50 proc. oznaczałoby konieczność budowy nawet 20 nowych jednostek gazowych.
Teoretycznie wyjściem z tej sytuacji mógłby być tzw. transfer statystyczny, w ramach którego Francja odkupiłaby nadwyżki energii z OZE od państw, które przekroczyły swoje cele. Inną opcją jest udział w europejskich aukcjach wspierających inwestycje OZE w innych krajach. Taki był plan francuskiego rządu, ale w obliczu umocnienia sceptycznego wobec Europejskiego Zielonego Ładu Zjednoczenia Narodowego trudno sobie wyobrazić, by administracja mogła przekonywać obywateli, że tego typu transfery – szacowane na setki miliony euro – to mniejsze zło.
Dlatego Francuzi stawiają na zmiany w kluczowych dla unijnej transformacji przepisach. Chcą, by wysokość celów OZE w poszczególnych krajach powiązać z aktualnym poziomem emisyjności ich energetyki. Domagają się też, by unijne cele obejmowały nie tylko źródła odnawialne, lecz także wszystkie nisko- i bezemisyjne jednostki wytwórcze. Postulat przyjęcia nowej dyrektywy o źródłach niskoemisyjnych poparł pod koniec zeszłego roku utworzony z inicjatywy Paryża sojusz nuklearny, skupiający projądrowo nastawione stolice. To część szerszych wysiłków lobbingowych na rzecz równouprawnienia atomu względem OZE w europejskiej transformacji. Widać już pewne sukcesy. Najpierw energię jądrową warunkowo uwzględniono w unijnej taksonomii, która stanowi drogowskaz dla inwestorów co do zgodności określonych technologii z celami Zielonego Ładu. Potem udało się wywalczyć w polityce UE miejsce dla wodoru produkowanego z wykorzystaniem energii jądrowej.
Ale nowa dyrektywa może się okazać poza zasięgiem Paryża. – Wątpię, żeby unijny konsensus przechylił się na tyle mocno na stronę państw projądrowych, by możliwe było w najbliższym czasie odejście od celów OZE lub zgoda na wliczenie do nich atomu jako źródła zeroemisyjnego. Aby myśleć o przeforsowaniu tak daleko idącej reformy, konieczna jest większość kwalifikowana w Radzie, a tu wciąż przeciwnicy atomu, na czele z Niemcami, dysponują odpowiednią liczbą głosów, by blokować takie pomysły – mówi DGP Maciej Burny, specjalista ds. polityki energetycznej, prezes Enerxperience.
Nadziejom Paryża nie sprzyjają też nominacje na kluczowe urzędy w nowej Komisji Europejskiej. Faworytką do objęcia teki wiceszefowej KE ds. Zielonego Ładu jest Teresa Ribera, obecnie wicepremier i szefowa resortu transformacji energetycznej w rządzie Pedro Sancheza. A Madryt obstaje przy planach wygaszenia swoich elektrowni jądrowych najpóźniej do 2035 r.
Dalsze ignorowanie oczekiwań KE wiąże się z ryzykiem. Wobec Francji już toczy się postępowanie naruszeniowe w związku z niepełną transpozycją dyrektywy OZE. Zakończenie jej niekorzystnym dla Paryża werdyktem może oznaczać kary finansowe na poziomie porównywalnym z kosztami zakupu „statystycznych megawatów”. ©℗