Zamrażamy ceny prądu, uwalniamy je, wkrótce będziemy mieli nowe dodatki osłonowe. W dyskusji o bonie energetycznym tracimy z oczu jedno: nasze nawyki.

Wprowadzając ustawę mrożącą ceny prądu na 2024 r., politycy koalicji rządzącej argumentowali, że ma ona obowiązywać tylko przez sześć miesięcy. Chcieli poczekać na rozwój sytuacji na rynkach energii i na tej podstawie podjąć decyzję, co dalej. Ruch ten był uzasadniony – ceny gazu na holenderskiej giełdzie TTF w okresie prac nad ustawą w połowie grudnia wynosiły ok. 35 euro/MWh, tymczasem do kwietnia spadły do 27 euro/MWh. Wprawdzie ceny gazu są mocniej skorelowane z cenami prądu w krajach zachodniej Europy niż w Polsce, ale i u nas w bliskiej przyszłości mają powstać nowe bloki gazowe. Spokój na tym odcinku to dla nas bardzo dobra wiadomość. Na dodatek uprawnienia do emisji CO2, czyli jeden z elementów decydujących o cenach prądu z elektrowni węglowych, są najtańsze od lat. Prezesowi Urzędu Regulacji Energetyki, który wraz z grudniowymi zmianami dostał do ręki możliwość wdrożenia nowych taryf, gdy tylko uzna, że sytuacja na rynku prądu jest wystarczająco korzystna, chciało by się więc doradzić: „Odmrażać!”. Prawda? Otóż nie.

Obecnie sytuacja na rynkach jest stabilna, ale przecież taki stan nie będzie trwał wiecznie. Długoterminowe prognozy dla polskiej energetyki wcale nie rysują się w różowych barwach. W najbliższych latach będą wyłączane najstarsze i najbardziej wysłużone bloki węglowe, a na atom musimy czekać przez co najmniej 10 lat. W tym czasie sytuacja geopolityczna jest trudniejsza do przewidzenia niż kiedykolwiek. To równanie prowadzi do jednego wniosku: prąd prędzej czy później znowu podrożeje.

Gdybyśmy dziś płacili cenę taryfową za prąd, byłoby to od lipca 739 zł/MWh prądu. Cena zamrożona to 412 zł. Ponieważ uwolnienie cen oznaczałoby kilkudziesięcioprocentowe podwyżki rachunków, Ministerstwo Klimatu i Środowiska zadeklarowało już, że wyniosą one maksymalnie 50 zł miesięcznie. I pracuje nad bonem energetycznym, czyli dodatkiem osłonowym, który ma chronić najuboższe gospodarstwa przed podwyżkami. Taka pomoc jest bardzo potrzebna najbardziej wrażliwej części społeczeństwa, przede wszystkim emerytom prowadzącym jednoosobowe gospodarstwa, w których wydatki na prąd i ogrzewanie to lwia część i tak niewielkiego budżetu. Trudno jednak przy tym nie zauważyć, że nic nie betonuje poparcia politycznego tak dobrze jak realna gotówka. To lekcja, którą ten rząd odebrał od poprzedniego, choć praca domowa na temat zachęt do zmiany nawyków we wszystkich gospodarstwach domowych, niezależnie od dochodu, dalej pozostaje nieodrobiona. Najlepsza inwestycja w przyszłość to skuteczna nauka oszczędzania energii i nie ma przed tym ucieczki.

Dlatego przy okazji wprowadzania działań osłonowych warto położyć nacisk na potrzebę zmniejszania zużycia prądu, który w trakcie transformacji energetycznej i tak będzie drożał. A tak się składa, że rewersem dyskusji o tym, w jakim tempie stawiamy nowe farmy wiatrowe czy słoneczne albo jak szybko wyłączamy bloki węglowe, powinna być także sama kwestia popytu. W marcu operator wyłączał zielone (a więc najtańsze) moce w okresach największej produkcji prądu, bo nie było chętnych, by go kupić. Rosnące ceny są czynnikiem, który teoretycznie powinien motywować do oszczędności – bardziej świadomego korzystania z prądu czy choćby wymiany sprzętu domowego na bardziej energooszczędny. Z kolei bon energetyczny można rozumieć najwyżej jako doraźną interwencję – przyniesie ulgę tym, którzy najboleśniej odczują wzrost cen prądu. Nikogo nie skłoni jednak do zmiany nawyków konsumenckich tam, gdzie to możliwe.

Poprzedni rząd w ustawie mrożącej ceny prądu na 2023 r. wprowadził rozwiązanie polegające na przyznaniu dodatkowego rabatu w wysokości 10 proc. wartości rachunku, jeśli w skali całego roku odbiorcy udałoby się zużyć o 10 proc. prądu mniej niż w roku poprzednim. Być może rozwijanie podobnych mechanizmów mogłoby się okazać skutecznym sposobem promocji oszczędzania prądu, który, podobnie jak woda, w przyszłości będzie dobrem coraz bardziej problematycznym. Im szybciej nauczymy się więc z niego korzystać w sposób przemyślany, tym lepiej dla nas samych. Szkoda, że musimy się tego uczyć na własną rękę i na własnych błędach. ©℗