Ważnym obecnie czynnikiem ryzyka pozostaje to, że nie ma nadpodaży na rynku gazu. Oznacza to, że w razie nagłego wzrostu zapotrzebowania nie będzie możliwy szybki i łatwy zakup dodatkowych ilości surowca - mówi Agata Łoskot-Strachota, analityczka Ośrodka Studiów Wschodnich i think tanku Bruegel.
Sytuacja na rynku gazu uspokoiła się i wszystko wskazuje na to, że najgłębszy kryzys mamy już za sobą. Jest zima, zbliża się koniec grudnia, ceny na giełdzie TTF mieszczą się w przedziale 30–40 euro/MWh. Zgodnie z prognozami ceny te nie powinny rosnąć bardzo w kolejnych miesiącach zimowych. Wygląda na to, że na rynku w najbliższym czasie będzie w miarę spokojnie, choć nie jesteśmy w stanie przewidzieć nagłych awarii.
Złożyły się na to przyczyny od strony popytowej i podażowej. W zeszłym roku w Europie znacznie spadło zapotrzebowanie na gaz, w 2023 r. nie widzieliśmy znacznego wzrostu. W części krajów popyt dalej spadał. Było to spowodowane destrukcją popytu w przemyśle, co było i jest niekorzystne dla europejskiej gospodarki. Do tego dochodzi ciepła zima. Mieliśmy jedną, krótką falę mrozu, ale prognozy wskazują, że zima będzie łagodna, co z punktu widzenia cen gazu jest dla nas korzystne.
Od strony podaży znacznie spadł przesył z Rosji. Jednak państwa europejskie i koncerny energetyczne zdołały zastąpić to dostawami LNG i gazu gazociągowego z innych kierunków, zdołały też w pewnym stopniu przyzwyczaić się do całkowicie zmienionych – w porównaniu z latami przedwojennymi – struktury i zasad dostaw. Rynek jest wprawdzie napięty, ale w dalszym ciągu można kupować gaz na rynku spot. Zawierane są też pojedyncze duże, długoterminowe kontrakty, jak niedawno zawarta umowa przez niemiecki koncern Sefe na dostawy 10 mld m sześc. rocznie z Norwegii. Wcześniej zawarte zostały trzy długoterminowe umowy na dostawy z Kataru.
Obserwujemy obecnie wysyp nowych terminali LNG, przede wszystkim jednostek pływających (FSRU), szczególnie w Niemczech. Dodatkowo udaje się zapełniać magazyny gazu powyżej limitów ustalonych przez Komisję Europejską. To ważny czynnik stabilizujący sytuację na rynku. Średnio w Europie są one wypełnione obecnie w 85 proc., w Polsce jest to 95 proc. – wystarczy, by zaspokoić zimowy popyt przez kilka tygodni. Ponadto ukraińskie magazyny nie były celem działań wojennych ze strony Rosji. Z ukraińskich obiektów korzystały m.in. polskie firmy.
Również nie zaobserwowaliśmy znacznych wzrostów. W Chinach, które borykają się ze spowolnieniem gospodarczym, zapotrzebowanie wzrosło, ale tempo wzrostu nie jest zbyt wysokie, choć może się to czasowo zmienić ze względu na mrozy. W Japonii popyt jest niższy, niż się spodziewano, m.in. w związku z ponownym uruchomieniem elektrowni jądrowych. Tymczasem w Europie były obawy, że jeśli zapotrzebowanie w Azji będzie rosnąć, będzie większa konkurencja i u nas będą rosły ceny. W tym momencie nie wygląda jednak na to, żeby taki scenariusz miał się spełnić.
Po pierwsze, zmniejszyła się czasowo – na skutek tymczasowego ograniczenia produkcji przez Izrael i także tymczasowego zmniejszenia eksportu do Egiptu – dostępność surowca w regionie i eksportu z regionu m.in. do Europy. To się zmieniło, natomiast ostatnio widzimy spadek transportu przez Kanał Sueski. Jest to pewne wyzwanie dla rynku LNG, nie jest ono fundamentalne, ale może wydłużać czas i zwiększać koszty dostaw dla niektórych dostawców do Europy, np. dla Kataru. Nie możemy wykluczyć, że Katarczycy czasowo ograniczą wykorzystanie czy nawet zrezygnują z dostaw tą trasą. Jeszcze większa eskalacja tego konfliktu i rozlanie się na inne państwa bliskowschodnie mogłyby poskutkować blokadą cieśniny Ormuz, co z kolei mogłoby stanowić realną trudność, ponieważ wtedy dostawy z Kataru byłyby całkowicie wstrzymane na pewien czas.
Wprawdzie od rosyjskiej inwazji na Ukrainę państwa i koncerny europejskie nauczyły się zarządzania kryzysowego i zakupów na dynamicznym i ciasnym rynku światowym, ale nie oznacza to stabilności. Ważnym obecnie czynnikiem ryzyka pozostaje to, że nie ma nadpodaży na rynku gazu. Oznacza to, że w razie nagłego wzrostu zapotrzebowania nie będzie możliwy szybki i łatwy zakup dodatkowych ilości surowca. Dostosowanie się do trudnych, niespodziewanych sytuacji będzie dotkliwe, co najmniej finansowo.
Nie jest pewne, kiedy podaż LNG na rynku zmieni się na tyle, żeby zminimalizować to ryzyko. Około 2026 r. mają zostać uruchomione nowe terminale eksportowe w USA i Katarze, co zwiększy dostępność surowca. Nie wiemy też, jak mroźna będzie kolejna zima i jak w związku z tym będzie się zachowywać popyt, szczególnie w krajach azjatyckich. Nie zapominajmy też, że w dalszym ciągu trwa wojna w Ukrainie. Fizyczne bezpieczeństwo dostaw rurociągami w takich warunkach nie może być zagwarantowane, co pokazują wybuchy na gazociągach Nord Stream czy uszkodzenie Balticconnector. Każe to postawić pytanie o bezpieczeństwo infrastruktury krytycznej na Morzu Północnym, a obecnie Norwegia jest największym dostawcą gazu do Unii Europejskiej. Nie wiemy też, jak będzie się zachowywać Rosja, z którą Europa wciąż toczy wojnę energetyczną. Ograniczenie dostaw gazu do UE nastąpiło wskutek działań rosyjskich. Nie wiemy, czy w pewnym momencie Rosjanie nie zdecydują się na całkowite odcięcie dostaw do Europy. Mogą oni także zachęcać poszczególne państwa unijne do wznowienia importu, by osłabiać europejską jedność i poparcie dla Ukrainy.
Taki stan będzie się utrzymywać, ponieważ od zeszłego roku długoterminowe kontrakty na dostawy z Rosji w dużej mierze zastąpiły spotowe zakupy LNG. Przyniosło to zmianę proporcji kontraktów i dostawców – mamy więcej różnych graczy niż wcześniej oraz dużo większą zależność od rynku światowego. Stabilne, długoterminowe kontrakty odpowiadają za niewielką część całości zakupów gazu w Europie. Jednak rynek uczy się funkcjonować w nowym środowisku. Firmy i państwa coraz mocniej wiążą się z nowymi dostawcami, uczą się nowych reguł gry. ©℗