Przepisy zaakceptowane w piątek przez unijnych ministrów ds. środowiska przewidują utworzenie rezerwy stabilizacyjnej (market stability reserve – MSR) w 2018 r. i uruchomienie jej od 1 stycznia 2019 r., a także przeniesienie do rezerwy 900 mln uprawnień zdejmowanych z rynku w tzw. procesie backloadingu. Początkowo pozwolenia te miały trafić z powrotem na rynek.

Reforma zakłada też, że nierozdysponowane pozwolenia zostaną przekazane bezpośrednio do MSR w 2020 r., a decyzja o ich ewentualnym wykorzystaniu w przyszłości ma zapaść podczas przeglądu systemu.

Do końca 2025 r. z rezerwy ma zostać wyłączonych 10 proc. uprawnień. Ta tzw. koperta solidarnościowa ma być przeznaczona do podziału pomiędzy najbiedniejsze kraje unijne (z PKB niższym niż 90 proc. średniej unijnej). Na tym rozwiązaniu ma skorzystać również nasz kraj.

Rezerwa stabilizacyjna ma poprzez podniesienie cen pozwoleń na emisję CO2 zmobilizować przemysł do realizacji założeń unijnej polityki klimatyczno-energetycznej i inwestycji w zielone technologie. Obecnie cena pozwolenia na emisje oscyluje wokół 7 euro, a to zdecydowanie za mało, żeby osiągnąć cele, jakie założyła KE, tworząc rynek handlu emisjami.

Rezerwa ma automatycznie "zdejmować" z rynku pozwolenia, jeśli zostanie przekroczony ustalony limit. Wrócą one na rynek w razie ich niedoboru. Od 2008 r., m.in. przez kryzys, ceny pozwoleń spadły o 65 proc.

Każdego roku UE ustala limit pozwoleń na emisję dla elektrowni, energochłonnego przemysłu i linii lotniczych. Obecnie do 2020 z rynku zdejmowanych jest rocznie 1,74 proc. z tego limitu. Zgodnie z kompromisem zawartym jeszcze w zeszłym roku na unijnym szczycie klimatycznym po 2021 r. zdejmowanych będzie 2,2 proc. pozwoleń.

Polski rząd starał się, by rezerwa nie powstała lub zaczęła działać jak najpóźniej. Organizacje związane z ochroną klimatu cieszą się z jej wprowadzenia.

"Trudno jest zrozumieć stanowisko polskiego rządu. Przyjęcie reformy ETS ma na celu zapewnienie większej przewidywalności cen uprawnień, a co za tym idzie - większej pewności inwestycyjnej" - oceniła w oświadczeniu dla PAP Karolina Ubysz z Fundacji ClientEarth. Jak podkreśliła, bardziej elastyczny rynek usprawni system i umożliwi inwestycje w przyjazne środowisku technologie.

Ubysz zwróciła uwagę, że zyski z handlu uprawnieniami do emisji trafiają bezpośrednio do budżetu, więc wzrost cen uprawnień będzie oznaczał wzrost dochodów budżetowych. "Podczas ostatniej aukcji, w lipcu tego roku, Polska sprzedała ponad 2,8 mln uprawnień do emisji, zarabiając na tym 23 mln euro. W latach 2013-2020 Polska dostała łącznie około 630 mln uprawnień do sprzedaży na aukcji. Zyski ze sprzedaży powinny wspierać wzrost efektywności energetycznej i rozwój OZE w Polsce" - dodała ekspertka.

Rząd obawia się jednak, że wyższe ceny certyfikatów mogą spowodować pogorszenie pozycji konkurencyjnej naszego przemysłu, a w skrajnym przypadku jego przenoszenie poza UE.