Cztery lata po katastrofie w Fukushimie energia jądrowa przeżywa renesans
ikona lupy />
Liderzy pokojowego atomu / Dziennik Gazeta Prawna
Dla jednych rozwój energetyki jądrowej jest sposobem na zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych. Dla innych, jak dla Arabii Saudyjskiej, w świetle ambicji atomowych Iranu, to kwestia uwarunkowań geopolitycznych. Jeszcze dla innych, choćby Chin, to jedyny sposób na pokrycie gwałtownie rosnącego zapotrzebowania na energię elektryczną. Wszystkie kraje inwestujące w atom upatrują w nim sposobu na bezpieczeństwo energetyczne i uniezależnienie się od importu paliw kopalnych.
Dobrym przykładem jest Turcja, która prawie 72 proc. potrzeb zaspokaja, spalając paliwa kopalne. O ile kraj jest zasobny w złoża węgla brunatnego, o tyle aż 99 proc. gazu trzeba sprowadzać z zagranicy. A ze spalania błękitnego paliwa pochodzi 44 proc. energii elektrycznej produkowanej nad Bosforem. W związku z tym Ankara postanowiła wesprzeć sektor energetyczny budową dwóch (a docelowo trzech) elektrowni jądrowych, z których każda będzie wyposażona w cztery reaktory.
Zależność od paliw kopalnych pochodzących z importu zaczęła również doskwierać rządowi w Tokio, który we wrześniu 2013 r. wyłączył swój ostatni reaktor atomowy. To oznaczało jednak ubytek 30 proc. mocy, jakie dotąd zapewniały siłownie jądrowe. Bilans uzupełniono dzięki paliwom kopalnym, zwłaszcza skroplonemu gazowi. Japonia jest największym importerem LNG na świecie. O ile Japończycy są w stanie sprowadzić olbrzymie ilości paliwa dzięki doskonałej infrastrukturze (23 gazoporty), o tyle wzrost importu nie wpłynął dobrze na ich bilans handlowy. Utrzymywana przez wiele lat nadwyżka w handlu zamieniła się w deficyt.
Świadom tych problemów rząd premiera Shinzo Abe mimo protestów zamierza wrócić do energetyki nuklearnej. Zgodnie z przyjętą w lipcu nową polityką energetyczną w 2030 r. atom ma pokrywać 22 proc. zapotrzebowania kraju za prąd. W tym celu stopniowo mają być uruchamiane kolejne siłownie, spełniające ostrzejsze wymogi bezpieczeństwa. Proces ten rozpoczęło uruchomienie w ubiegłym tygodniu reaktora w Sendai, który był wyłączony od maja 2011 r.
Z kolei zmiany w polityce energetycznej na Bliskim Wschodzie wymuszają demografia i wzrost poziomu życia, a także energochłonność podstawowych usług dla ludności, jak odsalanie wody morskiej. W efekcie Arabia Saudyjska z 9,7 mln dziennie wydobywanych baryłek ropy 700 tys. wykorzystuje do wytwarzania energii elektrycznej. Zapotrzebowanie na energię rośnie w królestwie w takim tempie, że przy niezmienionych trendach w 2038 r. może się ono stać importerem ropy. Władcy od kilku lat przygotowują kraj na rozwój atomu. Kształceniu kadry na potrzeby ambitnego, bo obejmującego budowę do 2032 r. 16 bloków jądrowych programu, służy specjalna agenda rządowa. W marcu Saudyjczycy podpisali z Koreą Płd. wstępne porozumienie, na mocy którego strony przyjrzą się możliwości budowy dwóch reaktorów na terenie Królestwa kosztem 2 mld dol.
Krajowe dobra naturalne są również zagrożone w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Chociaż kraj ma siódme pod względem wielkości rezerwy gazu na świecie, to od 2008 r. musi importować błękitne paliwo. Przyczyna leży w przestarzałej energetyce, która w 98 proc. wytwarza energię z gazu. Dodatkowo woda pitna w dziesięciolmilionowym kraju jest pozyskiwana wyłącznie w procesie desalinizacji. Dlatego Abu Zabi postawiło na siłownie jądrowe. Południowokoreańskie KEPCO kosztem 20,4 mld dol. wybuduje w kraju cztery reaktory (pierwszy ma ruszyć w 2017 r.). Kwestie związane z bezpieczeństwem i produkcją wody pitnej były też motywacją do sięgnięcia po atom przez Egipt i Jordanię. Oba kraje przygotowują właśnie bazę prawną pod rozwój energetyki jądrowej.
Zapotrzebowanie na reaktory jest tak duże, że między krajami eksportującymi technologie jądrowe dochodzi do konkurencji. Chodzi nie tylko o to, kto zaproponuje sprawdzony reaktor, ale też kto pomoże w wykształceniu obsługi, zapewni kredyt na sfinansowanie inwestycji, a następnie zbuduje, a nawet będzie operatorem elektrowni przez kilkanaście lat. Do tego dochodzą kontrakty na dostawę nowego, a także odbiór i utylizację zużytego paliwa. Podpisanie stosownych umów wiąże dany kraj z dostawcą na wiele lat, stanowi więc również element gry politycznej. Na tym polu przodują Rosjanie, których doświadczenie i państwowe zaplecze finansowe pozwalają na hojne oferty jak BOO (wybuduj-posiadaj-zarządzaj).
W ten sposób Moskwa wyłoży 20 mld dol. na cztery reaktory o łącznej mocy 4800 MW w tureckim Akkuyu. Hojną ofertą finansową Rosjanie skusili także Węgrów, którym zaproponowali rozłożony na 21 lat kredyt pokrywający 100 proc. kosztów rozbudowy elektrowni w Paks o wartości 10 mld do. Podobnie hojną ofertę Moskwa złożyła Jordanii i Egiptowi. Rosji wkrótce mogą zacząć deptać po piętach Chiny, gdzie na różnym etapie zaawansowania znajduje się budowa 24 reaktorów. W 2014 r. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej dopuściła do sprzedaży Hualong-1, pierwszy reaktor „made in China”. W pierwszej kolejności trafi on do elektrowni w Makran w Iranie. ©?
Elektrownie atomowe wokół Polski – zobacz na Dziennik.pl
Koniec atomu po Fukushimie? To jeden wielki mit – na Forsal.pl