- Należało słuchać Polski, gdy mówiła o potrzebie dywersyfikacji dostaw gazu. Stała się ona absolutnym priorytetem zarówno dla niemieckiego państwa, jak i dla biznesu. Nie bez kosztów, ale udało się radykalnie ograniczyć zapotrzebowanie na gaz w przemyśle - uważa Jennifer Morgan pełnomocniczka niemieckiego rządu ds. międzynarodowej polityki klimatycznej, b. szefowa Greenpeace International.
Niestety nie, rozważałam taką opcję, ale tym razem musiałam polecieć.
Niestety na odcinku Berlin–Frankfurt nad Odrą mamy teraz komunikację autobusową. Cały przejazd trwa co najmniej siedem godzin.
Oczywiście. Po Niemczech jeżdżę pociągami. Niedługo ma się pojawić nocny pociąg z Berlina do Brukseli, z którego spodziewam się często korzystać. Elementem mojej polityki jest też łączenie wizyt w taki sposób, żeby maksymalnie ograniczać liczbę przelotów i związany z tym ślad węglowy. Kiedy w grudniu poleciałam do Ameryki Łacińskiej, odwiedziłam cztery stolice. A na początku roku wizyty w Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich powiązałam z wyprawą do Indii. Niezależnie od tego mamy też umowę z firmą zajmującą się kompensacją emisji (usuwanie z atmosfery ilości dwutlenku węgla równej emisji, np. przez nasadzenia roślinne – red.).
Nie uważam, że autorytatywne zakazy są rozwiązaniem. Ważniejsze jest, aby ludzie wiedzieli, jakie konsekwencje mają ich decyzje, abyśmy inwestowali w innowacje technologiczne oraz w rozbudowę infrastruktury przyjaznej dla klimatu.
E-paliwa będą miały do odegrania istotną rolę w przypadku transportu lotniczego i morskiego. Jeśli chodzi o auta osobowe, to widzimy, że największe rynki stawiają jak na razie raczej na silniki elektryczne. Także w Europie koncerny w swoich strategiach i planach inwestycyjnych stawiają na elektromobilność, czego przykładem są fabryki Mercedesa w Polsce.
Najważniejsze było dla mnie poczucie, że jest to rola, w której będę mogła przyczynić się do zmiany. A w Federalnym Ministerstwie Spraw Zagranicznych pod kierownictwem Annaleny Baerbock zielone przyspieszenie jest niebudzącym wątpliwości priorytetem.
Ale ostatni rok jest czasem poważnego zwrotu w niemieckiej polityce. Decyzje rządu zmierzają w sposób jednoznaczny do przyspieszenia transformacji w kraju. Eksperci szacują, że w rezultacie dekarbonizacja niemieckiej gospodarki nastąpi o pięć, dziesięć lat wcześniej, niż zakładano. Dzięki temu Niemcy mogą odegrać wiodącą rolę w polityce klimatycznej na arenie międzynarodowej. A ten wymiar jest kluczowy, bo choć działania podejmowane na gruncie krajowym czy unijnym mają znaczenie, ostatecznie rzecz biorąc, ocieplenia nie uda się zahamować bez współpracy z innymi krajami, nie tylko tymi sojuszniczymi.
Teraz odpowiadam przed obywatelami Niemiec i muszę brać pod uwagę szerszy bilans wszystkiego, co robię, z ich perspektywy, ważyć korzyści i koszty. Transformacja jest dla społeczeństw wymagająca i – jak każda zmiana – bywa źródłem dyskomfortu. Ale jako rząd jesteśmy przekonani, że dekarbonizacja przyniesie Niemcom więcej bezpieczeństwa i więcej dobrobytu. Polityka wymaga otwartości na dialog ze wszystkimi stronami i gotowości do uwzględnienia różnych perspektyw.
Mamy ich wiele. Przede wszystkim w kwestii bezpieczeństwa energetycznego i koniecznych zmian w Europie po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Łączą nas też wspólne dla wszystkich krajów UE cele: neutralność klimatyczna do 2050 r., redukcja emisji o 55 proc. do 2030 r. W Niemczech wygasiliśmy już całkowicie import rosyjskich paliw kopalnych i mocno przyspieszamy rozwój odnawialnych źródeł energii.
To przynosi mnóstwo nowych obszarów współpracy: energetyka offshore (morska energetyka wiatrowa – red.), inwestycje w sieci energetyczne, sprawiedliwa transformacja. Są też między nami różnice, ale wstrząs, jaki przeżyliśmy w ubiegłym roku, powinien nas – moim zdaniem – umocnić w tym, abyśmy je przezwyciężyli i weszli na ścieżkę jeszcze ściślejszej współpracy, jeszcze owocniejszego dialogu.
Każde państwo decyduje samodzielnie o swojej polityce energetycznej i klimatycznej. Istnieją dobre powody, dla których Niemcy podjęły decyzję o wycofaniu się z energii jądrowej, i uważamy, że jest to dla nas właściwa droga.
Jak już powiedziałam, każdy kraj musi tę decyzję podjąć sam. Dla nas decydującym argumentem jest to, że bez energii jądrowej jesteśmy bardziej bezpieczni. Po katastrofach w Czarnobylu i Fukushimie ukonstytuował się społeczny i polityczny konsensus, zgodnie z którym będziemy stawiać na technologie, które nie wiążą się z tego typu ryzykiem. Stąd jednoznaczny akcent na źródła rozproszone, przede wszystkim wiatrowe i słoneczne. W obecnych trudnych realiach kryzysu energetycznego ta strategia przeszła pozytywną weryfikację. Nasz system okazał się odporny. OZE dają nam niezależność od ropy, gazu i węgla, ale także od paliwa jądrowego. Ponadto energia słoneczna i wiatrowa jest też znacznie bardziej ekonomiczna niż energia jądrowa.
Jestem przekonana – a wraz ze mną wiele obywatelek i wielu obywateli w Niemczech – że bilans ryzyka i korzyści związanych z energią jądrową nie uległ znaczącym zmianom.
Musimy uczyć się na błędach przeszłości i jesteśmy gotowi wyciągnąć z nich wnioski. Oczywiście musimy być tutaj samokrytyczni. Po 24 lutego nie sposób łudzić się, że Rosja jest dla Europy wiarygodnym partnerem. Podczas mojej niedawnej wizyty w Warszawie mówiłam, że należało słuchać naszych polskich koleżanek i kolegów, kiedy mówili o potrzebie dywersyfikacji i zagrożeniach związanych z poleganiem na jednym dostawcy.
Dywersyfikacja stała się absolutnym priorytetem zarówno dla państwa, jak i dla biznesu. Nie bez kosztów, ale udało się radykalnie ograniczyć zapotrzebowanie na gaz w przemyśle. Nowe przepisy o efektywności energetycznej, które zaprezentowaliśmy na początku kwietnia, mają pomóc Niemcom ograniczyć zużycie energii o ponad jedną czwartą do końca dekady. Jednocześnie zabezpieczyliśmy możliwości dostaw gazu z alternatywnych źródeł i przyspieszamy, we współpracy z innymi krajami, rozwój rynku wodoru.
Musimy ściśle i trwale powiązać ze sobą nasze polityki klimatyczne i bezpieczeństwa energetycznego. Bez transformacji energetycznej, bez przejścia na zielone technologie będziemy wystawieni nie tylko na rosnące ryzyka klimatyczne, lecz także na te związane z wahaniami cen surowców, co obciąży konkurencyjność naszych gospodarek. Dlatego przyspieszamy transformację energetyczną i do 2030 r. chcemy pozyskiwać 80 proc. naszej energii elektrycznej z energii słonecznej i wiatrowej.
Obecnie obowiązujący unijny cel na 2030 r. to ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 55 proc. Uważam, że to dobra formuła – nie tylko jako drogowskaz dla krajów UE, lecz także czynnik zwiększający jej wiarygodność na zewnątrz, dzięki któremu możemy skuteczniej przekonywać naszych partnerów do podążania w stronę neutralności klimatycznej. To ten wymiar będzie teraz najważniejszy. Dwa lata temu w Glasgow umówiliśmy się na podniesienie celów krajowych. Byłam właśnie w Chinach, gdzie przekonywałam do bardziej ambitnego działania. Osobiście mam więc nadzieję, że UE uda się przekroczyć 55 proc. Jeśli Unia będzie działać i pokazywać, że ambitna polityka klimatyczna opłaca się ekonomicznie, to inni pójdą za naszym przykładem.
Te dyskusje już się zaczęły. Wiem, że Komisja Europejska prowadzi w sprawie celu na 2035 r. intensywne analizy. Uważam, że powinniśmy tę poprzeczkę wyznaczyć sobie równie ambitnie, co w przypadku roku 2030. Niemcy przyjęły kurs na neutralność klimatyczną w 2045 r. – pięć lat przed terminem przyjętym przez całą UE – bo jesteśmy głęboko przekonani, że ambitna polityka klimatyczna idzie w parze z naszym interesem gospodarczym. Ale oczywiście wyznaczenie każdego celu unijnego musi brać pod uwagę zarówno wskazania klimatologów, jak i dialog ze wszystkimi interesariuszami, tak żeby to, co osiągniemy na końcu, było rzeczywiście wspólnym celem.
Wydaje mi się, że ostatnie lata – włącznie ze szczytem klimatycznym w Szarm el-Szejk – pokazały, że nawet w trudnych czasach możemy i potrafimy skutecznie porozumiewać się ponad podziałami w sprawach decydujących dla przyszłości planety.
To, że w kraju będącym kluczowym sojusznikiem Europy, a jednocześnie odpowiedzialnym za największe z historycznego punktu widzenia emisje CO2, obowiązuje szeroki pakiet legislacji klimatycznej, jest rzeczą ważną i niezwykle pozytywną. Jednak Europa jest jeszcze bardziej ukierunkowana na cel niż Waszyngton, ponieważ opiera się nie tylko na zachętach, lecz także na takich instrumentach jak handel emisjami. Jasne, Ameryka rzuca nam wyzwanie, i to dobrze, ponieważ wszyscy musimy działać szybciej, aby osiągnąć cel 1,5 st. C. Oczywiście musimy traktować się nawzajem uczciwie, unikać protekcjonizmu i utrzymywać otwarte rynki. Europa to robi.
Konkurencja jest rzeczą pozytywną, jeśli służy rozwojowi i pomaga zwiększyć udział zielonych technologii w globalnej gospodarce. Oczywiście rywalizacja musi być uczciwa, opierać się na równych zasadach. Stanowiska Unii i USA są pod tym względem zbieżne. Na pewno nie chcemy wznosić barier, które np. przeszkodziłyby Indiom w rozwoju przemysłu fotowoltaicznego, wręcz przeciwnie, patrzymy na wszelkie tego rodzaju plany bardzo przychylnie.
To oczywiście prawda, że ZAE są wielkim eksporterem ropy i gazu ziemnego, ale są też przykładem kraju, który ma ambitne plany rozwoju OZE – ich moce mają się potroić do 2030 r. – i realizuje olbrzymie inwestycje w tym kierunku. Emirowie mają świadomość, że dywersyfikacja ich gospodarki leży w ich żywotnym interesie. Sądzę, że Dubaj jest też dobrym miejscem do dyskusji o sprawiedliwej transformacji. ©℗