Rok po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę przychody z eksportu paliw wciąż pomagają Kremlowi finansować wojnę.
Rok po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę przychody z eksportu paliw wciąż pomagają Kremlowi finansować wojnę.
Według fińskiego Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA), które od ponad roku monitoruje handel rosyjskimi surowcami kopalnymi, dzięki wdrażanym w ostatnich miesiącach sankcjom - na czele z embargiem na ropę i produkty ropopochodne dostarczane do UE drogą morską oraz limitami cen egzekwowanymi wobec rosyjskich dostaw do państw trzecich - udało się ograniczyć dzienne przychody Rosji z ich eksportu o połowę. Od 5 grudnia restrykcje te - przyjęte przez UE i wspierającą Ukrainę koalicję, do której należą kraje G7 i Australia - obowiązują dla eksportu rosyjskiej ropy, a dwa miesiące później wdrożono je także wobec gotowych produktów rafineryjnych. Mimo to, jak szacuje CREA, w dalszym ciągu wartość dostaw realizowanych każdego dnia przekracza pół miliarda euro, a z krajów UE już po wejściu w życie 5 lutego obostrzeń dotyczących produktów ropopochodnych, w tym diesla, płynęło do Rosji 100 mln euro dziennie.
Think tank podkreśla, że lwia część tej kwoty zasila bezpośrednio budżet wojenny Moskwy. CREA szacuje, że z każdej baryłki ropy - stanowiącej wciąż największe źródło rosyjskich przychodów - producent dostaje ok. 15 dol., a reszta, w formie podatków i opłat, ląduje na koncie Kremla. Fiński ośrodek postuluje w związku z tym obniżenie limitów cenowych (obecnie wynoszą odpowiednio 60 dol. za baryłkę ropy i 100 dol. za diesla i inne wysokomarżowe produkty rafineryjne). W przypadku ropy pułap ten powinien być o połowę niższy, na poziomie ok. 30 dol. za baryłkę, co pozwoliłoby ograniczyć przychody Rosji o kolejne 150 mln euro dziennie. Pierwszą okazją do rewizji limitów cenowych będzie marcowe spotkanie proukraińskiej koalicji.
Transfery surowcowe z UE do Rosji to efekt luk w obecnym reżimie sankcyjnym - przede wszystkim wyjątku dla ropy naftowej dostarczanej rurociągami, dzięki któremu surowiec ze Wschodu mogły dalej pozyskiwać Polska oraz najbardziej zależne infrastrukturalnie od dostaw rosyjskich kraje jej południowego sąsiedztwa: Słowacja, Czechy i Węgry. Niemcy, które podobnie jak Polska są podpięte do północnej nitki ropociągu Przyjaźń, zrezygnowały z rosyjskich dostaw z końcem ub.r. Na analogiczny ruch - wbrew deklaracjom premiera Mateusza Morawieckiego z wiosny ub.r. - nie zdecydowała się Polska, poprzestając na dalszym stopniowym ograniczaniu dostaw. PKN Orlen tłumaczył, że - bez unijnych sankcji, które uzasadniałyby jego zerwanie - do końca 2024 r. musi realizować kontrakt z rosyjskim Tatnieftem (odcięcie dostaw miałoby grozić koncernowi kosztownymi odszkodowaniami). Krytycy tej decyzji - m.in. ekolodzy z Greenpeace Polska - przekonywali, że odcięcie od rosyjskiej ropy było możliwe na podstawie sankcji krajowych, tak jak stało się to wcześniej w przypadku węgla. Jako możliwe rozwiązanie wskazywano m.in. wpisanie Tatnieftu i innych rosyjskich koncernów na listę podmiotów finansujących terroryzm. Według Forum Energii w okresie po 5 grudnia kontynuowanie dostaw rurociągiem Przyjaźń uczyniło z Orlenu największego nabywcę rosyjskiej ropy w UE. Wolumeny tych dostaw były jednak coraz bardziej ograniczane - CREA szacuje dla DGP, że w lutym realizowaliśmy w dalszym ciągu dostawy o średniej wartości ok. 2,7 mln euro dziennie, co stanowiło już mniej niż 10 proc. wartości ówczesnego rosyjskiego importu ropy do krajów Unii.
W sobotę dostawy dla Orlenu zostały całkowicie wstrzymane wskutek decyzji strony rosyjskiej. Daniel Obajtek zapewnił, że koncern był „w pełni przygotowany” na ten ruch. DGP zadał spółce wiele pytań dotyczących m.in. wpływu zerwania kontraktu na sytuację grupy, w tym jej rafinerii w Czechach, przyszłej struktury dostaw, a także planów ubiegania się o odszkodowanie za zerwanie kontraktu, jednak w biurze prasowym Orlenu nie chciano tych kwestii komentować - odesłano nas do dotychczasowych komunikatów. Szerszą informację o sytuacji grupy mamy poznać dziś na konferencji prasowej prezesa Obajtka. Wczoraj Transnieft, operator rosyjskich rurociągów, przekazał, że dostawy do Polski zatrzymano w związku z brakami formalnymi oraz nieuregulowaniem opłat przesyłowych. W Orlenie słyszymy jednak, że nie ma on żadnych bezpośrednich relacji handlowych z Transnieftem, z czego wynika, że w rzeczywistości nie chodzi o niedopełnienie zobowiązań przez polski koncern.
Istotnym źródłem przychodów Rosji pozostaje także eksport gazu do Europy. Choć dostawy ze Wschodu nie są już realizowane przez Nord Stream i biegnący przez nasz kraj rurociąg jamalski, prawie 2 mld m sześc. gazu miesięcznie jest tłoczone szlakami przez Ukrainę i Turcję, a niemal drugie tyle rosyjskiego paliwa przypływa do Europy statkami w formie skroplonej. Zdaniem analityka CREA Lauriego Myllivirty problem ten dotyczy także Polski. Jak mówi on DGP, według wyliczeń ośrodka do Polski trafił w ostatnim miesiącu rosyjski gaz o wartości ok. 17 mln euro. Postulowane przez CREA ostateczne odcięcie się unijnych odbiorców od surowca z tego kierunku odjęłoby od dziennego bilansu handlowego Rosji z UE ponad 60 mln euro. ©℗
/>
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama