Daniel Benesz od ponad dwóch lat kieruje największą czeską firmą energetyczną ČEZ. Z sukcesem, którego dowodzi to, że kilka tygodni temu został powołany na kolejną kadencję.
Daniel Beneš stanowisko prezesa ČEZ – największej czeskiej firmy energetycznej, a także największej spółki z tej branży notowanej na warszawskiej giełdzie – objął zupełnie niespodziewanie dwa i pół roku temu. Jeszcze na dzień przed jego awansem o mających nastąpić zmianach w zarządzie przedsiębiorstwa, należącego w 70 proc. do rządu, nic nie wiedzieli najbardziej wpływowi czescy politycy: doradca ówczesnego premiera Jiří Sezemský czy dobrze zorientowany zwykle w sprawach personalnych wiceminister przemysłu Tomáš Hüner.
– Wierzę, że nie zawiodę zaufania właścicieli i rady nadzorczej i uda mi się kierować spółką tak, by nadal przynosiła wysokie dochody państwu i pozostałym akcjonariuszom – powiedział Beneš, obejmując fotel prezesa ČEZ. Najwyraźniej udało mu się, skoro niedawno wybrano go na kolejną czteroletnią kadencję.
Menedżer jest też dobrze postrzegany przez ekspertów z rynku. – Mam dobrą opinię o dotychczasowych poczynaniach prezesa Beneša – podkreśla Petr Bártek, analityk z banku Česká Spořitelna. – Musiał się zmierzyć z pogarszającą się sytuacją na rynku energii, ze spadkiem cen prądu i z regulacjami unijnymi – dodaje Petr Hlinomaz z BH Securities. – Udało mu się rozwiązać kilka przeciągających się złożonych problemów, m.in. sprzedał elektrownię w Chvaletice. To oznaczało zamknięcie postępowania antymonopolowego, jakie przeciwko ČEZ prowadziła Komisja Europejska – wyjaśnia analityk z BH Securities. – Wynegocjował też kompromisową umowę na dostawy węgla z firmą Czech Coal – dorzuca Bohumil Trampota z Banku J&T.
Beneš przez lata był... cieniem poprzedniego prezesa ČEZ, gwiazdy czeskiego managementu Martina Romana. Poznali się w szkole średniej i rywalizowali z sobą, uczestnicząc w olimpiadach matematycznych. Od tamtego czasu Beneš zewnętrznie niewiele się zresztą zmienił. Już jako nastolatek był kompletnie łysy. To uboczny skutek leczenia anginy – tak przynajmniej twierdzi na łamach jednego z czeskich tabloidów matka dzisiejszego prezesa ČEZ.
Brak włosów nie był jednak największym problemem jego dzieciństwa. Znacznie bardziej doskwierała mu silna wada wymowy, z powodu której był częstym gościem w gabinecie logopedy. Po tych problemach dziś nie ma już ani śladu, czego dowodem może być to, że menedżer biegle mówi w kilku językach obcych, w tym także po polsku.
Na studiach drogi Daniela i Martina się rozeszły. Beneš wybrał prawo, Roman – inżynierię. Ich przyjaźń wciąż jednak trwała i przed 10 laty doprowadziła do tego, że obaj trafili do ČEZ. O ile jednak Roman od razu został prezesem, to Beneš zaczynał od stanowiska dyrektora pionu zakupów i krok po kroku piął się w górę. Nie zostałby zapewne członkiem zarządu, a potem prezesem, gdyby nie pracowitość, o której w ČEZ krążą legendy. Jeszcze kilka lat temu sam Beneš mówił, że pracuje po 80–85 godzin tygodniowo. Bywało, że wypełniając różne ankiety, także w rubryce „hobby” wpisywał „praca”, czasami tylko dodając „sport”.
Pracoholizm przez długie lata nie pozwolił mu ustabilizować życia osobistego. Dopiero po ukończeniu 35 lat związał się na stałe z Iloną Armentano, z którą ma syna Dominika. Benešowie mają blisko 400-metrowy apartament przy ulicy Pařížskiej w praskiej dzielnicy Jozefov. Obecny prezes ČEZ kupił też niedawno luksusową willę, której poprzednim właścicielem był... Martin Roman. Zapłacił za nią podobno 26 mln koron, czyli ok. 4 mln zł.
Choć jak widać, Beneš lubi naśladować swojego przyjaciela ze szkolnej ławy, nie we wszystkim jest do niego podobny. – Jako menedżer w wielu kwestiach odbiega od linii nakreślonej przez poprzednika. Często prezentuje zupełnie nowy sposób myślenia. Można wtedy dostrzec jego pragmatyzm – ocenia Petr Hlinomaz z BH Securities.