Chętnych do produkcji i sprzedaży ekologicznej energii szybko przybywa, ale po gwałtownym wzroście liczby podłączeń do sieci rynek może czekać poważne spowolnienie. Ceny są wysokie, a o dofinansowanie trudno
Co najmniej 243 mikroinstalacje należące do osób fizycznych i wytwarzających prąd ze źródeł odnawialnych podpięte są obecnie do krajowej sieci energetycznej – wynika z danych zebranych przez DGP od największych spółek dystrybucyjnych. To niemal sześć razy więcej niż w końcu 2013 r. Wtedy prosumentów, czyli osób fizycznych wytwarzających prąd z możliwością sprzedaży wyprodukowanej nadwyżki, było zaledwie 41.
Chętnych do sprzedaży nadwyżek energii było jeszcze więcej, ale część wniosków wróciła do autorów. Głównie dlatego, że nie były kompletne. Kilka takich przypadków było np. w firmie Energa-Operator, a w Enea Operator aż 62. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy w firmach na rozpatrzenie czekało ponad 170 wniosków prosumentów.
Możliwość wytwarzania i sprzedaży prądu z mikroinstalacji wykorzystujących np. energię słoneczną lub wiatr pojawiła się we wrześniu 2013 r., po nowelizacji prawa energetycznego.
Czy to oznacza, że Polacy masowo zaczęli produkować ekologiczny prąd? Specjaliści studzą entuzjazm i tłumaczą, że za takim wzrostem stoi przede wszystkim podłączanie do sieci instalacji, które do tej pory pracowały tylko na potrzeby właścicieli.
– Niepokoiło nas ubiegłoroczne bardzo wolne tempo podłączania prosumentów. Wygląda na to, że teraz wreszcie prywatni producenci, ale przede wszystkim dystrybutorzy, nauczyli się działać zgodnie z nowymi przepisami. Niestety, chodzi głównie o podłączenia już wcześniej działających instalacji, a nie o nowe, powstałe w tym czasie inwestycje – tłumaczy Katarzyna Motak, prezes Związku Pracodawców Forum Energetyki Odnawialnej.
Dodaje, że potwierdzają to np. wstępne dane Instytutu Energetyki Odnawialnej, według których w I kw. 2014 r. moc m.in. instalacji fotowoltaicznych on-grid, czyli podłączonych do sieci, skokowo wzrosła w porównaniu z końcem 2013 r. z 1,8 do 3,8 MWp (megawatt peak). A tylu nowych instalacji nie sprzedano i nie zainstalowano.
Zdaniem Katarzyny Motak już wkrótce może nas w związku z tym czekać spowolnienie w nowych podłączeniach. Przyczyn jest kilka. Ze względu na wysokie koszty wiele osób czeka m.in. na rozruch programu „Prosument” Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW), który ma wspierać głównie inwestycje w odnawialne źródła produkcji energii elektrycznej i sprzedaż nadwyżek.
– Na razie ma on jednak bardzo małą sieć dystrybucji. Na dodatek przejście przez cały proces inwestycyjny i ostateczne uruchomienie nowej instalacji zgodnie z wymogami funduszu może według naszych szacunków potrwać średnio 12–15 miesięcy – wskazuje prezes związku.
Obecnie wnioski o dotacje NFOŚiGW można przekazywać przez samorządy. Na współpracę z funduszem zdecydowały się do tej pory trzy gminy. Nabór na pośrednictwo w programie kilka dni temu ruszył też wśród wojewódzkich funduszy ochrony środowiska. Pierwszy zgłosił się fundusz z Wrocławia, a przygotowane do wysłania wnioski mają też w Krakowie i Gdańsku. Najgorzej wygląda sytuacja z dystrybucją wsparcia przez banki. Dzisiaj żaden nie przyjmuje wniosków na „Prosumenta”.
– Czekamy bowiem na zmiany prawne umożliwiające jednoczesne zaproszenie kilku banków do współpracy – tłumaczy Witold Maziarz, rzecznik NFOŚiGW.
Fundusz przyjmuje zgłoszenia przez elektroniczny generator wniosków o dofinansowanie. Do tej pory rozpoczęto w nim wstępne prace nad ponad 350 dokumentami.
Choć program powoli się rozkręca, przedstawiciele części wojewódzkich funduszy ochrony środowiska i gmin studzą entuzjazm co do jego wpływu na wzrost liczby nowych instalacji w najbliższym czasie. – Zobaczymy, jakie będzie zainteresowanie. To program pilotażowy, a jego skala jest nieduża. Największą wadą nawet najlepszych pomysłów może być ich przeregulowanie. A NFOŚiGW ma tendencję do zbytniego regulowania tego typu programów. To też jest wadą „Prosumenta” – ocenia Gabriela Lenartowicz z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach.
Część gmin nie jest zainteresowana „Prosumentem”. Na przykład władze Gorzkowa w woj. lubelskim wolą skupić się na projekcie montażu kolektorów słonecznych w budynkach prywatnych oraz użyteczności publicznej, który jest dofinansowywany z regionalnego programu operacyjnego. – Tu mamy dofinansowanie na poziomie 85 proc. kosztów kwalifikowanych projektu, natomiast w „Prosumencie” jest to zaledwie ok. 40 proc. w formie pożyczki wraz z dotacją. Wydaje się, że zainteresowanie mieszkańców udziałem w inwestycji byłoby znacznie mniejsze – twierdzi Piotr Cichosz, inspektor ds. zamówień publicznych w Urzędzie Gminy Gorzków.
Rozmówcy DGP dodają, że poważnym minusem całej polityki prosumenckiej w Polsce jest też cena, po jakiej prywatni wytwórcy mogą sprzedawać nadwyżki zielonej energii. To 80 proc. średniej ceny energii w poprzednim roku kalendarzowym.
– Takie rozwiązanie nie wydaje się zbyt atrakcyjne – ocenia Gabriela Lenartowicz.
Ciągle wysokie są też koszty mikroinstalacji prądotwórczych. Dla przykładu średnia cena instalacji fotowoltaicznej o mocy od 1 do 5 kW to teraz 7,65 tys. zł netto zł za jeden kilowat. To oznacza, że koszt instalacji na 4 kW to 30,6 tys. zł, a taka moc to zdaniem specjalistów minimum przy domu jednorodzinnym, gdzie mieszkają cztery osoby. ZPFEO obliczyło jakiś czas temu, jak długo zwracałaby się mniejsza, 3-kilowatowa instalacja bez wsparcia, i przy wsparciu z NFOŚiGW z kredytem oprocentowanym na poziomie 1 proc.
– Według naszych szacunków bez wsparcia, ale z możliwością odsprzedaży nadwyżki wyprodukowanej energii według obecnych zasad, inwestycja zwróci się w okresie 14–15 lat, przy 20 proc. dotacji byłoby to 12 lat, a 40 proc.: 10 lat. To dla wielu osób zbyt długi okres – przekonuje Katarzyna Motak.
Wysokie koszty to efekt małej skali i wartości rynku producentów oraz dystrybutorów urządzeń. Aby ceny spadły do poziomów akceptowalnych dla większej grupy osób fizycznych, chętnych musiałoby być znacznie więcej. Przykładem może być rynek kolektorów słonecznych, na którym ceny w trakcie trwania programu dopłat NFOŚiGW do kolektorów spadły o 25 proc.
W Polsce koszty mikroinstalacji prądotwórczych są wciąż wysokie