Zastąpienie używanego w Polsce rosyjskiego gazu ziemnego przez amerykański jest możliwe. Problem w tym, że potrzeba na to co najmniej kilku lat, a w dodatku taka inwestycja nie miałaby ekonomicznego uzasadnienia.
Więcej od nas za Rosyjski gaz płacą tylko w Macedonii. / Dziennik Gazeta Prawna
Większość zużywanego w Polsce gazu sprzedaje nam Gazprom. W jeszcze większym stopniu od dostaw z Rosji uzależnione są Czechy, Słowacja, Serbia, Mołdawia, Bułgaria, Litwa, Łotwa czy Finlandia. Zarówno u nas, jak i w Europie od lat mówi się o konieczności zróżnicowania kierunków dostaw błękitnego paliwa. Konflikt na Ukrainie spowodował, że ta kwestia stała się szczególnie aktualna. Alternatywą wydaje się możliwość sprowadzania skroplonego gazu (LNG) ze Stanów Zjednoczonych, które od kilku lat eksploatują własne złoża łupkowe. Problem w tym, że ten import będzie możliwy najwcześniej za kilka lat, a przede wszystkim trudno dziś przewidywać, że będzie opłacalny. Co musielibyśmy zrobić, by przestawić się z rosyjskiego gazu na amerykański?
Krok 1.
Amerykanie wolą na razie wydobywany u siebie gaz wykorzystywać na własne potrzeby. Co więcej, obecnie USA więcej gazu importują, niż eksportują. Sprowadzają go rocznie trzy razy więcej, niż wynosi całe zużycie w Polsce. W dodatku produkcja gazu w USA zwiększa się tylko nieznacznie – w zeszłym roku o niecały 1 proc. – Kwestia eksportu to ważny polityczny spór: Demokraci są za tym, by gazu nie wywozić, Republikanie jako zwolennicy wolnego rynku nie mają tu obiekcji – mówi Tomasz Chmal, ekspert ds. energetyki z Instytutu Sobieskiego. Na razie tylko kilka tamtejszych firm uzyskało zgody administracji federalnej na to, by eksportować gaz z USA. O zgody stara się ok. 20 kolejnych podmiotów.
Krok 2.
Nie mniej ważna niż kwestia formalna, czyli urzędnicza zgoda na eksport, jest kwestia techniczna, czyli istnienie odpowiedniej infrastruktury, dzięki której można by eksportować gaz z USA. Obecnie buduje się tylko jeden terminal – w Luizjanie – przez który będzie można wywozić surowiec. – Jego budowa trwa już ok. trzech lat – mówi Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku paliw. Według niego przekształcenie istniejących obecnie w USA terminali odbiorczych na takie, przez które można wysyłać gaz w świat, nie jest proste (niezależnie od tego, że wymaga wielu pozwoleń administracyjnych). A na to, żeby Amerykanie mogli obsłużyć także inne, poza azjatyckimi, kontrakty, które ze względu na cenę są preferowane, będą potrzebować znacznie większej liczby terminali.
Krok 3.
Aby przestawić się na gaz z USA, musimy mieć go jak odebrać, trzeba więc dokończyć budowę gazoportu w Świnoujściu. Przeciągająca się inwestycja ma być ukończona pod koniec tego roku (spółka, która odpowiada za budowę, od dłuższego czasu deklaruje, że jest ona gotowa w 75 proc.).
Krok 4.
Na początku 2015 r. przez nasz gazoport będziemy mogli, jeśli nie będzie kolejnego poślizgu, przyjmować 5 mld m sześc. LNG rocznie. To jednak raptem połowa tego, co sprowadzamy teraz z Rosji. Docelowo za kilka lat nasz terminal ma przyjmować 7,5 mld m sześc. gazu rocznie.
Krok 5.
Polska musi podpisać umowy z dostawcami w USA. Szanse na to będą dopiero za kilka lat. – Pierwsze wysyłki będą możliwe w 2016 r. i będą dotyczyły rynku azjatyckiego. Tamtejsi odbiorcy mają już podpisane kontrakty – mówi Szczęśniak. Realna perspektywa pierwszych dostaw amerykańskiego gazu do Polski to jego zdaniem 2020 r.
Krok 6.
Ponieważ gaz zza oceanu miałby zastąpić ten, który obecnie sprowadzamy z Rosji, konieczne będzie wypowiedzenie umowy, jaką obecnie PGNiG ma z Gazpromem. Nasz gazowniczy koncern nie zdradza, zasłaniając się tajemnicą handlową, czy umowa zawiera taką możliwość. – Wypowiedzenie kontraktu z Gazpromem będzie karkołomne – ocenia jednak Szczęśniak. Dodaje, że tego typu kontrakty są niezwykle trudne do jednostronnego zerwania. – Zresztą nie było dotychczas żadnych precedensów. Obawiam się więc, że to jest nie do zrobienia, szczególnie że umowa jest korzystna dla Rosjan. Nie przystaną więc raczej na polubowne odstąpienie do kontraktu, którego termin upływa za osiem lat – wyjaśnia. W jego opinii do 2022 r. będziemy musieli, jeśli nie odbierać, to przynajmniej płacić za rosyjski gaz (zgodnie z zapisami kontraktu).
Krok 7.
Między innymi ze względu na koszty transportu amerykański gaz byłby jeszcze droższy niż rosyjski. Do tego, by w ogóle myśleć o jego wykorzystaniu, trzeba by więc zmiany prawa: wprowadzenia obowiązku jego zakupu. Takie zmiany w prawodawstwie wprowadziła Litwa, która już buduje znacznie bardziej zaawansowany technologicznie niż nasz gazoport. – Firmy sprzedające gaz na Litwie będą miały obowiązek sprowadzania przez terminal jednej czwartej surowca – mówi Szczęśniak.
Krok 8.
Inny wymóg to odcięcie się od rynku europejskiego. Unia nie myśli o tym, by zrezygnować z gazu sprowadzanego z Rosji. – W efekcie, jeśli nasz rynek będzie wciąż otwarty, do Polski wciąż będzie trafiać gaz od Gazpromu, tyle że poprzez firmy z Niemiec. Pytanie, czy takie blokowanie konkurencji z innych krajów UE, które zresztą prowadzimy od kilku lat, aby mogło funkcjonować PGNiG, będzie nadal możliwe – mówi Szczęśniak.
Krok 9.
Polskie firmy, które obecnie sprzedają do Rosji swoje towary, będą musiały zadbać o to, by znaleźć nowych odbiorców, bowiem efektem ubocznym rezygnacji z dostaw rosyjskiego gazu będzie załamanie się polskiego eksportu do Rosji. Pierwsze jaskółki mamy już dzisiaj w postaci wprowadzonego embarga na polską wieprzowinę.
Krok 10.
Jeszcze bardziej zagrożone mogą być polskie inwestycje w Rosji, zwłaszcza że Polska i Rosja nie mają umowy o wzajemnej ochronie inwestycji, co ułatwi sprawę tamtejszej administracji. Konieczne może się więc okazać utworzenie specjalnego rządowego funduszu, z którego pomoc uzyskiwałyby firmy, które utraciły swoje aktywa na Wschodzie.