Związkowcy chcą dłuższego życia kopalni i elektrowni na węgiel. Rząd liczy na transformację energetyki w „pokoju społecznym”.
We wtorek pod ziemią protestowało ponad 200 górników Polskiej Grupy Górniczej (PGG). Najwięcej osób zdecydowało się na to w przewidywanej w lipcu do likwidacji kopalni Ruda w Rudzie Śląskiej, ale dołączały też inne zakłady. Związkowcy wcześniej zbojkotowali rozmowy w ramach specjalnego zespołu, domagając się zaangażowania wybranego na posła z okręgu katowickiego premiera Mateusza Morawieckiego.
Gdy zaczęły się obecne kłopoty w koalicji rządzącej, związkowcy ograniczyli żądania: przystali na rozmowy z przedstawicielem szefa rządu, który będzie upoważniony do podejmowania decyzji w jego imieniu i podpisania porozumienia.
Morawiecki już nieoficjalnie przejął nadzór nad górnictwem. Jako jego człowiek postrzegany jest bowiem wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń, mianowany niedawno na pełnomocnika rządu ds. transformacji spółek energetycznych i górnictwa. We wtorek na Śląsk pojechał Soboń, a nie szef resortu Jacek Sasin. Do Katowic wybrali się też wiceminister klimatu Piotr Dziadzio oraz szef gabinetu politycznego premiera Krzysztof Kubów.
Przed spotkaniem Soboń wyraził nadzieję na jak najszybsze porozumienie, by zakończyć protesty pod ziemią i prowadzenie transformacji polskiej energetyki w „pokoju społecznym”.
O rychłe dojście do zgody może być jednak trudno, bo rozbieżności są duże. Rozmowy ze związkowcami na utworzonym w lipcu zespole, który miał opracować program restrukturyzacji branży, nawet nie zbliżyły się do sedna problemu, jakim jest spadająca opłacalność wydobycia węgla w Polsce. Związkowcy domagają się przedłużenia okresu transformacji energetycznej (do 2060 r.), dalsze wykorzystywanie energetyki konwencjonalnej oraz zmiany polityki energetycznej i klimatycznej państwa, a także wpływu na Unię w tym zakresie.
Zdaniem Macieja Bukowskiego, prezesa think tanku WiseEuropa, obecna sytuacja polskiego górnictwa nie jest spowodowana polityką państwa czy Unii, ale głębokimi problemami strukturalnymi.
– Nasze górnictwo jest po prostu nieopłacalne ekonomicznie: ma za duże zatrudnienie, za niską wydajność, za duże koszty stałe wydobycia. To z tego powodu trzeba zamykać poszczególne kopalnie czy redukować wydobycie i zatrudnienie – mówi ekspert. Według niego o braku konkurencyjności sektora świadczy fakt, że energetyka oraz gospodarstwa domowe coraz częściej nie chcą kupować polskiego węgla. – To jest fundamentalny problem – podkreślił.
Górnictwo ma problem z płynnością: PGG i Jastrzębska Spółka Węglowa czekają na wsparcie od Polskiego Funduszu Rozwoju.
– Częściowa restrukturyzacja miała miejsce w latach 2015–2016, ale lepszą analogią dla obecnej sytuacji jest to, co się działo przy okazji rozwiązania Kompanii Węglowej (KW) w 2012 r., czyli de facto jej bankructwa. Wtedy zmniejszenie wydobycia było bardziej radykalne, teraz potrzebna jest kolejna taka fala, choć wówczas zamknięto za mało kopalni KW – uważa ekspert. Większość ocalałych kopalni KW weszło w skład PGG.
Zamiar zamykania kopalni zawsze budził górnicze protesty. Na początku 2015 r., za czasów rządu Ewy Kopacz (PO), przeciwko restrukturyzacji górnictwa pod ziemią protestowało ponad 1300 górników – najwięcej, ponad 700 osób, w przewidzianej wówczas do likwidacji kopalni KW Brzeszcze, która teraz jest w Tauronie.
Najdłuższy, 46-dniowy podziemny górniczy strajk miał miejsce w kopalni Budryk w Ornontowicach pod koniec 2007 r. Górnicy z funkcjonującego wówczas samodzielnie zakładu sprzeciwiali się przyłączeniu do JSW (Budryk jest w tej grupie do dziś).
Górnicy nieraz przyjeżdżali też do Warszawy. Wiosną 2012 r. protestowali przed kancelarią premiera przeciwko reformie emerytalnej i zablokowali na kilka godzin wejście do Sejmu. Około 2 tys. górników przyjechało też pod Sejm na exposé premier Ewy Kopacz w październiku 2014 r., protestując m.in. przeciwko importowi węgla.
Zdarzały się też w przeszłości bardziej zdecydowane formy protestu, z paleniem opon włącznie. Ten rząd nie miał dotychczas do czynienia z ostrzejszymi protestami górników. Choć w maju ub.r. wsparli oni pracowników sądów i prokuratur koczujących przed resortem sprawiedliwości.