Stało się to, co stać się miało. Premier Donald Tusk przytłoczony długami i dziurą budżetową zdecydował o rozmontowaniu systemu emerytalnego, jaki znamy.
Stało się to, co stać się miało. Premier Donald Tusk przytłoczony długami i dziurą budżetową zdecydował o rozmontowaniu systemu emerytalnego, jaki znamy.
Odkładanie pieniędzy w otwartych funduszach emerytalnych nie będzie już obowiązkowe, a ponad 120 mld zł, które fundusze zgromadziły w obligacjach, zostanie przekazane do ZUS. Protesty przeciwko tej decyzji są uzasadnione, bo wiara, że ZUS jest najlepszym dysponentem naszych wirtualnych pieniędzy (bo tych w rzeczywistości nie ma, są tylko zapisy księgowe), nie jest zbyt powszechna. Jednak w przypadku systemu emerytalnego demontaż drugiego filaru nie jest naszym największym problemem.
Szybki bilans: ponad dwa miliony samozatrudnionych odprowadza minimalne możliwe składki emerytalne, kilkaset tysięcy Polaków jest długotrwale bezrobotnych i nie płaci nic, podobnie jak nieznana szczegółowo – ale szacowana na ponad 700 tys. – liczba pracujących na czarno. I jeszcze ok. 600–700 tys. osób pobierających minimalną pensję. Wszyscy oni odłożą na emeryturę grosze albo nic.
Do tego czynniki demograficzne: rodzi się nas coraz mniej, więc w przyszłości będzie coraz mniej pracujących, zdolnych płacić podatki. Żyjemy dłużej, więc w przyszłości będziemy dłużej pobierać świadczenia emerytalne.
Politycy milczą na ten temat, bo nie bardzo wiedzą, jak to społeczeństwu powiedzieć, ale prawda jest trudna: ten system się zawali. Możemy oczywiście przypomnieć, że „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”, ale posługiwanie się tym argumentem ma sens, gdy mówimy o jednostkach, nie milionach. A tyle za 20–30 lat będzie w Polsce emerytów z groszowymi świadczeniami. System kapitałowy, uzależniający wysokość naszych świadczeń, byłby wydolny, jeśli założymy, że większość z nas pracuje i (dobrze) zarabia. Tu rzeczywistość skrzeczy. System repatriacyjny (państwowy), w którym pracująca część społeczeństwa bierze na siebie utrzymanie emerytów, a kapitał nie jest gromadzony, nie utrzyma się ze względów demograficznych, bo pracujących jest za mało, a emerytów za dużo.
Co więc zostaje? To jest właśnie punkt wyjścia do dyskusji. Zwłaszcza że ten problem dotyczy nie tylko nas, lecz także większości krajów Zachodu. Powiedzmy sobie jasno: nie odłożymy na emerytury tyle, żeby były one na w miarę sensownym poziomie, a państwa w przyszłości nie będzie stać, by wziąć na siebie ten obowiązek. Przy tym rozmontowanie OFE to zaiste nie największa niedogodność.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama