Z 1 tysiąca zł zarobionego przez księgową po odliczeniu składki na ZUS i PIT zostaje 656 zł. Rolnikowi zostaje 927 zł. Jego waluta ma większą siłę nabywczą
Nie można będzie stwierdzić, że Polska jest krajem dobrze rządzonym, dopóki nawet władza nie jest w stanie odpowiedzieć na kilka, zdawałoby się prostych, pytań. Katalog jest dłuższy, ale tych kilka jest szczególnie ważnych. Wiele istotnych dla kraju decyzji gospodarczych i politycznych wynika bowiem z fikcyjnej kalkulacji kosztów.
Nie można będzie stwierdzić, że Polska jest krajem dobrze rządzonym, dopóki nawet władza nie jest w stanie odpowiedzieć na kilka, zdawałoby się prostych, pytań. Katalog jest dłuższy, ale tych kilka jest szczególnie ważnych. Wiele istotnych dla kraju decyzji gospodarczych i politycznych wynika bowiem z fikcyjnej kalkulacji kosztów.
/>
Pierwsze pytanie brzmi – dlaczego 1 tys. zł zarobiony przez rolnika ma zupełnie inną siłą nabywczą niż taki sam 1 tys. zł zarobiony przez księgową, murarza czy ekspedientkę. Żyjemy w tym samym kraju, posługujemy się tą samą walutą, a jednak jej wartość, w zależności od tego, w czyje ręce trafia, jest zupełnie różna. Murarz czy ekspedientka, którzy zarobią 1 tys. zł, najpierw muszą zapłacić od nich składki na ZUS. Jest tego trochę więcej niż 20 proc., ale przyjmijmy, że tylko tyle. Tysiąc złotych chudnie więc do 800 zł. Od tego trzeba teraz zapłacić PIT, co najmniej 18 proc., i zostaje już tylko 656 zł. Tyle dla przeciętnego, legalnie zatrudnionego Polaka warty jest każdy zarobiony przez niego tysiąc złotych.
W przypadku rolnika kalkulacja wygląda zupełnie inaczej. Dla niego tysiąc warty jest 927 zł (jeśli jego gospodarstwo nie przekracza 50 ha) albo 860 zł (gdy nie przekracza 100 ha). Składka na KRUS jest bowiem kilkakrotnie niższa od tej, którą w mieście płacimy na ZUS. Podatek od dochodów osobistych (PIT) nie dotyczy tej grupy zawodowej, bez względu na osiągane dochody. Za swój tysiąc zł rolnik kupić może o wiele więcej niż murarz czy ekspedientka. Jak w tej sytuacji w ogóle można porównywać dochody rolników z zarobkami osób zatrudnionych poza rolnictwem? Jak można domagać się parytetu (czyli tego, by ich wysokość była zbliżona do dochodów innych grup), skoro nieporównywalna jest wartość tych pieniędzy? Jak wreszcie można tego przywileju niepłacenia podatków bronić, broniąc jednocześnie wieś przed obowiązkiem liczenia dochodów? Dlaczego mamy wierzyć na słowo, że rolnicy są biedni, skoro tak się przed tym liczeniem bronią? Radzą sobie z tym jednoosobowe firmy, czasem zupełnie niewykształconych osób, a rolnik sobie nie poradzi? Gołym okiem widać, że na polskiej wsi są ludzie bardzo biedni i bardzo bogaci, ale od płacenia podatków zwolnieni są wszyscy rolnicy. Poza tym gołe oko to dość marne narzędzie badawcze, zwłaszcza do liczenia podatków, pora więc najwyższa, aby te dochody zacząć liczyć. Bez tego nierówność Polaków wobec prawa staje się coraz bardziej rażąca.
Drugie proste pytanie, na które nawet minister gospodarki nie potrafi odpowiedzieć, brzmi, ile kosztuje węgiel. Bo wcale nie tyle, ile za niego płacimy. W cenę nie wliczono bowiem kosztu specjalnych emerytur górników, do których inni podatnicy dopłacają rocznie około 9 mld zł. A mimo to węgiel już się opłaci importować. Gdyby uprzywilejowani górnicy finansowali swoje emerytury z wpłaconych składek (jak zakładali twórcy reformy z 1999 r.), trzeba by je podnieść i koszty wyższych składek na ZUS wliczyć w cenę „czarnego złota”. Skoczyłaby ona w górę i import stałby się jeszcze bardziej opłacalny. Albo prąd, wyprodukowany z węgla krajowego, drożałby jeszcze szybciej. I ta kalkulacja byłaby prawdziwa, bo obecna nie jest. Opiera się na nieprawdziwej cenie węgla. Decyzje o np. inwestowaniu w elektrownie węglowe także oparte są na nieprawdziwym rachunku kosztów. To nie jest gospodarka rynkowa, tylko czysty socjalizm, w którym nie wiadomo było, ile co naprawdę kosztuje.
Trzecie proste pytanie wynika z kompromisu, który zawarła Platforma z PSL w sprawie „ustawy 67”. Koalicjanci zgodzili się, by składki emerytalne, które do tej pory państwo płaciło tylko matkom na urlopach macierzyńskich, zatrudnionym na etacie, teraz płacone były także kobietom samozatrudnionym, na umowach śmieciowych, a także ubezpieczonym w KRUS. O ile w przypadku matek prowadzących jednoosobowe firmy oraz innych nieposiadających stałego zatrudnienia dodatkowy wydatek budżetu wydaje się jak najbardziej słuszny, o tyle w przypadku kobiet ubezpieczonych w KRUS – co najmniej zagadkowy. Są one w uprzywilejowanym systemie, w którym wysokość przyszłej emerytury nie zależy od sumy wpłaconych składek. Opłacana przez państwo składka ich przyszłego świadczenia nie podniesie. Pytanie więc brzmi, dlaczego PSL walczył o coś, co nie ma żadnego wymiaru finansowego? A może za chwilę ludowcy powalczą, żeby jednak miało? I zażądają dla rolniczek wypłaty owych skapitalizowanych składek w gotówce?
Konstytucja gwarantuje nam, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa. W naszym kraju są jednak równi i równiejsi. Dopóki ten stan będzie trwał, w Polakach utrwalać się będzie przekonanie, że jesteśmy źle rządzeni. Dlatego tak trudno nas reformować.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama