Nasza reforma emerytalna kończy w tym roku 20 lat. Najbardziej głośni uczestnicy medialnej debaty mówią, że to czas na zmiany. I słychać to zarówno z lewicy, Konfederacji, jak i od osób mianujących siebie wolnorynkowcami.
Gdyby traktować ich głosy serio, to najwyższa pora na nowy system. Ale jaki? Nie bardzo wiadomo, bo propozycje są kompletnie rozbieżne. Lewica chce wrócić do systemu zdefiniowanego świadczenia, wolnorynkowcy chcą emerytury obywatelskiej, a Konfederacja chce znieść przymus ubezpieczeń w ZUS i mówi: „Niech każdy troszczy się sam”. Szczerze mówiąc, Konfederacja przynajmniej stawia sprawę bez owijania w bawełnę, dwie pozostałe propozycje to mieszanie herbaty bez dodawania cukru.
Żeby być uczciwym, od razu powiem, że z żadną z tych koncepcji się nie zgadzam. I myślę, że ich autorów dopadły zmory naszej cywilizacji. Po pierwsze: nieustannej nowości. Wszystko musi być nowe. Producenci samochodów czy smartfonów co roku pokazują nowy model. Jeśli wymieniane mają być sprzęty codziennego użytku, to czemu nie system emerytalny? Z tego punktu widzenia 20 lat to aż nadto. Mało kto bierze jednak poprawkę na to, że jak na razie znacząca część emerytur wypłacana jest według systemu zdefiniowanego świadczenia, który mieliśmy przed 1999 r.
Jesteśmy w okresie przejściowym, który potrwa jeszcze kilkadziesiąt lat. Każdy ubezpieczony, który ma w swojej składce kapitał początkowy, jest reliktem starego systemu. Gdyby przyrównać system emerytalny do okresu życia smartfona, to jesteśmy dopiero kilka dni po premierze. Wprowadzenie nowego modelu wydaje się w takim razie bez sensu. Jeśli pojawia się jakiś problem, to producent załatwia to aktualizacją. Ale jak widać, system emerytalny jest mniej skomplikowany, skoro dopiero zaczyna wchodzić w życie, a już miałby być zmieniany.
Kontynuując smartfonową analogię, jeśli politycy różnych opcji widzą w obecnym systemie problemy, to powinni się najpierw zastanowić, czy koniecznie trzeba wyrzucać go na śmietnik, czy może lepiej go zaktualizować. Oczywista jest tu sytuacja z punktu widzenia Konfederacji – jeśli ktoś uważa, że ZUS a priori jest do niczego, to żadna aktualizacja nie pomoże. Trzeba go wyrzucić na śmietnik i dalej dzwonić ze starej Nokii, jak ktoś ma.
Ale w przypadku dwóch pozostałych opcji nie jest to już tak jednoznaczne. Lewicę w systemie zdefiniowanej składki przeraża system, o zgrozo, indywidualnych kont i mała możliwość redystrybucji. Tyle że jest ona mała tylko pozornie. Bo czym jest system emerytalny? Tak naprawdę to zbiór zasad dzielenia nadwyżki wypracowanej przez osoby aktywne zawodowo między emerytów. W systemie zdefiniowanej składki konta są elementem rejestracji takich należności, które się waloryzuje i przy ustalaniu emerytury dzieli przez dalsze trwanie życia. Czy system zdefiniowanego świadczenia jest jakiś wybitnie lepszy? Ma inny mechanizm podziału na podstawie stażu, kwoty bazowej i zarobków w wybranych latach. I szczerze mówiąc, konia z rzędem temu, kto w przystępny sposób pokaże, jak je wyliczyć.
Z tego punktu widzenia obecny system jest dużo prostszy i – co powinno cieszyć lewicę – też daje możliwości redystrybucji. Jednym z jej elementów są minimalne emerytury, które są gwarantowane po 20 latach stażu pracy kobiet i 25 mężczyzn. Otrzymują je, nawet gdyby zgromadzona przez nich składka podzielona przez dalsze trwanie życia wykazywała, że świadczenie powinno być niższe. Kolejny element to dopłaty do kont. Na przykład osoby na urlopie wychowawczym mają składkę opłacaną przez budżet. To klasyczny element redystrybucji. Nasz system premiuje aktywność zawodową, ale w ten sposób docenia rodzicielską.
Z kolei wolnorynkowcy nawołują do emerytury obywatelskiej, jednym z uzasadnień jest spadająca stopa zastąpienia. Tyle że emerytura obywatelska nie sprawi, że tych pieniędzy będzie więcej, tylko że zostaną inaczej podzielone. W tym sensie ta wolnorynkowa propozycja łączy się z lewicową, bo taka wizja świadczenia to nie jest żadna emerytura, ale bezwarunkowy dochód podstawowy dla seniorów. W przeciwieństwie do obecnego systemu ta propozycja nie premiuje aktywności zawodowej, więc tym dziwniejszy jest „wolnorynkowy rodowód”. Zwłaszcza że, aby uwiarygodnić swoje tezy, podpierają się malejącą stopą zastąpienia. Czyli różnicą między pierwszym świadczeniem a ostatnią pensją. Dziś wynosi ok. 50 proc., ale będzie stopniowo malała. Tu jednak warto pamiętać, że zależy ona od dwóch danych: odprowadzonej składki, czyli stanu konta w ZUS, oraz dalszego trwania życia na emeryturze. Konto można zwiększyć wyższą składką np. do PPK, a okres skrócić dłuższą pracą.
Szczerze mówiąc, raczej się nie spodziewam, że wiek emerytalny w 2080 r. dalej będzie wynosił 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Już teraz zmienia się to szybko, co pokazuje słynny ostatnio przykład Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza, którzy, nie bacząc na przekroczenie wieku emerytalnego, zdecydowali się na dalszą pracę w Trybunale Konstytucyjnym.