– Gdyby nie Trzecia Droga, w Polsce dalej rządziłby PiS. Jestem zwolennikiem kontynuowania naszej współpracy – mówi w rozmowie z DGP Miłosz Motyka, wiceminister klimatu i środowiska, rzecznik prasowy PSL.

RMF FM ujawniło parę dni temu, że wkrótce może pan opuścić Ministerstwo Klimatu i Środowiska, aby objąć funkcję wiceministra aktywów państwowych. Ile w tym prawdy?
ikona lupy />
Miłosz Motyka, wiceminister klimatu i środowiska, radny sejmiku małopolskiego, rzecznik prasowy Polskiego Stronnictwa Ludowego / Materiały prasowe / Fot. Wojtek Górski

O każdych zmianach informuje się wtedy, gdy są one pewne i podjęte. Dziś takiej decyzji nie ma, jestem wiceministrem klimatu i środowiska.

A czuje się pan bardziej wiceszefem MKiŚ czy rzecznikiem PSL?

Nie czuję, aby jedno wykluczało drugie. Funkcje te można spokojnie łączyć.

Pytamy o to wszystko nie bez powodu. W Sejmie trwają prace nad nowelizacją prawa łowieckiego. Projekt ustawy złożyli posłowie pana partii, nieprzychylnie patrzy na niego MKiŚ.

Projekt ustawy złożony przez posłów PSL przywraca samorządność Polskiemu Związkowi Łowieckiemu, która została zlikwidowana w 2018 r. PZŁ jest chyba jedyną organizacją pozarządową, która utrzymywana jest z własnych składek, a pełni misję publiczną, prowadząc gospodarkę łowiecką w uzgodnieniu z samorządami, której to szefa oraz okręgowych „szefów” wybiera minister. Innej takiej organizacji nie znam. Myślę, że sprawa ta nie budzi szerszych kontrowersji, chciałbym, aby udało się wypracować wspólne rozwiązanie.

Kontrowersje jednak się pojawiają. Wiceminister klimatu Mikołaj Dorożała na sejmowej podkomisji krytykował projekt, wskazując, że „PZŁ nie może działać w oderwaniu od ministra”, a „minister powinien posiadać narzędzia, które mu ten nadzór realnie umożliwiają”.

Jestem przekonany, że wiceminister Dorożała też widzi potrzebę funkcjonowania związku i prowadzenia gospodarki łowieckiej. Nikt nie chce wyjmować myśliwych spod odpowiedzialności. Samorządność związku funkcjonowała przez lata. Nie mam poczucia, że po 2018 r., gdy Prawo i Sprawiedliwość, zmieniając przepisy ustawy, objęło nadzór polityczny nad Polskim Związkiem Łowieckim, zaufanie do myśliwych wzrosło. Wręcz przeciwnie. Po wejściu w życie nowej ustawy myśliwi wreszcie poczują, że mają w ręku możliwość zmiany swojego wizerunku. Albo to zrobią, albo zaufanie do ich zawodu będzie jeszcze mniejsze. I co najważniejsze – wciąż działanie z zakresu gospodarki łowieckiej będzie oparte o ustawy i rozporządzenia ukształtowane przez resort środowiska.

Zwracał pan uwagę na wyjątkowość PZŁ. Myśliwi są wyjątkowi też z innego powodu – pomimo posiadania broni, nie muszą przechodzić okresowych badań lekarskich.

Myśliwi przechodzą badania lekarskie na samym początku, gdy ubiegają się o broń. Osobiście jestem zdania, że można byłoby wprowadzić okresowe badania dla myśliwych przy założeniu, że wszyscy posiadacze broni będą przechodzić je na tych samych zasadach. Warto byłoby się również zastanowić nad wprowadzeniem ulgi dla myśliwych w kosztach tych badań, zważywszy na fakt, że wykonują pracę dla państwa, jeśli ich na przeprowadzenie tych badań nie byłoby stać.

Kwestia prawa łowieckiego to kolejny element, który dzieli Trzecią Drogę. W ostatnim czasie trochę tego się zebrało: oprócz aborcji czy związków partnerskich mamy kwestię ustawy odpolityczniającej spółki Skarbu Państwa czy duży spór pomiędzy Krzysztofem Paszykiem a Katarzyną Pełczyńską-Nałęcz w sprawie dopłat do kredytów mieszkaniowych. Jaka jest przyszłość Trzeciej Drogi?

To naturalne, że są elementy, które nas dzielą. Gdybyśmy zgadzali się we wszystkich sprawach, bylibyśmy w jednej partii. Sporządziliśmy z Polską 2050 listę wspólnych spraw, w których jesteśmy zgodni i które chcemy załatwić. Nie było tam spraw dotyczących chociażby łowiectwa.

Gdy Marek Sawicki mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że „Trzecia Droga nie brała ślubu kościelnego i nie wiązała się na zawsze” i po wyborach prezydenckich podejmiecie decyzję co dalej, to ma pan poczucie, że pewna formuła współpracy już się wyczerpała?

Umówiliśmy się z Polską 2050 na współpracę wyborczą. Ostatnie miały być wybory prezydenckie, po których ocenimy formułę startu. To, co mówi Marek Sawicki, nie przeczy tym ustaleniom. Swoją drogą, warto przypomnieć, że niektórzy mówili, że Trzecia Droga rozpadnie się po wyborach parlamentarnych w 2023 r. Nic takiego się nie wydarzyło.

Pana zdaniem bilans tej współpracy jest korzystny?

Tak, gdyby nie Trzecia Droga, w Polsce dalej rządziłoby PiS. Jestem zwolennikiem kontynuowania naszej współpracy.

Przejdźmy do kwestii ustawy wiatrakowej, którą niedawno przyjął rząd i skierował do Sejmu. Nie obyło się to bez komplikacji – przyjęcie ustawy było opóźniane, a resort rolnictwa proponował nawet, aby nie zmniejszać dopuszczalnej odległości wiatraków od zabudowy do 500 m. Nie ma pan poczucia, że inne ministerstwa rzucały wam w tej sprawie kłody pod nogi?

Nie. Wynikało to wyłącznie z faktu, że inne resorty mają różne wrażliwości w tej sprawie. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi patrzy na to przede wszystkim przez pryzmat obszarów wiejskich i wątpliwości, które zgłaszali rolnicy. Chcę jednak zaznaczyć, że szereg ze zgłoszonych uwag było bardzo merytorycznych, często nie dotyczyły stricte energii wiatrowej, ale także innych kwestii, stąd konieczność wydłużenia procesu legislacyjnego. Ale było pełne zrozumienie, że należy umożliwić większy rozwój lądowych elektrowni wiatrowych.

Jest pan przekonany, że w koalicji rządzącej panuje jednomyślność w sprawie przyjęcia tej ustawy?

Tak. W ramach pytań bieżących parlamentarzyści kierowali do naszego resortu pytania, kiedy mogą się spodziewać tej ustawy w Sejmie. Mam więc poczucie, że wszystkim stronom w koalicji na tym zależy.

Co więcej, ta ustawa jest naprawdę dopracowana pod kątem zabezpieczenia interesów samorządów. Przy wybieraniu lokalizacji dla wiatraków wiążąca jest uchwała rady gminy. Niżej tej decyzyjności nie da się już zagwarantować. To lokalne społeczności będą więc decydować, jak wygląda ich najbliższa okolica.

Pana zdaniem ta ustawa może trafić na biurko prezydenta Andrzeja Dudy?

Może. Chciałbym, żeby parlament zajął się nią jak najszybciej, na jednym z kwietniowych posiedzeń.

A prezydent Duda podpisze tę ustawę?

Państwo redaktorzy pytali mnie na początku, czy bardziej czuję się wiceministrem, czy rzecznikiem. Na pewno nie czuję się wróżbitą. Nie wiem, jaką decyzję podejmie prezydent. Gdyby pojawiło się weto, pewnie będziemy ponawiać ten projekt.

Chcę jednak zaznaczyć, że pierwszy projekt ustawy mówiącej o 500 m. wyszedł z tego gabinetu za rządów PiS. Dopiero później został on zmieniony słynną poprawką Marka Suskiego, przy sprzeciwie części Zjednoczonej Prawicy. Jeśli dziś pojawią się jakieś wątpliwości, jesteśmy gotowi do rozmów z doradcami prezydenta Dudy.

Kandydat na prezydenta Karol Nawrocki w mediach społecznościowych zarzucał rządowi, że ten „po cichu przepchnął przepisy” w tej sprawie.

Jak słyszę takie uwagi, to naprawdę nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Powiem wprost: nie było chyba bardziej transparentnego i szeroko konsultowanego projektu niż ustawa wiatrakowa. Wnioski z konsultacji społecznych są dostępne publicznie. Jeśli prezes IPN chce, możemy mu je nawet wysłać.

Po co do ustawy wiatrakowej były dodawane zapisy dotyczące repoweringu? Mimo że spółki energetyczne będą zapewne zainteresowane modernizacją farm wiatrowych, raczej nie było to bardzo pilne. Spowolniło za to cały proces.

Firmy palą się do tego, żeby inwestować w nowsze, bardziej ekonomicznie uzasadnione turbiny. I tak to zrobią, my tylko upraszczamy przepisy w tym zakresie.

Z odpowiedzi uzyskanych przez DGP wynika raczej, że spółki dopiero będą analizować potencjał repoweringu.

Mnie cieszy, że spółki i Ministerstwo Aktywów Państwowych poparły to rozwiązanie. Dla nich jest to szansa. Te inwestycje będą gwarantowały cichsze turbiny, nowszy sprzęt i więcej mocy.

Czy w przyszłości MKiŚ planuje wprowadzić jakieś dodatkowe mechanizmy wsparcia repoweringu oprócz uproszczenia procedur?

Na ten moment nie. Natomiast jeżeli taki postulat się pojawi, to będziemy go mieli na horyzoncie.

Jakim horyzoncie?

Będziemy to analizowali. Na ten moment widzimy, że jest to ustawa, która bardzo dobrze zabezpiecza zarówno nasze potrzeby energetyczne, jak i interesy przedsiębiorstw, więc po prostu wprowadźmy ją w życie, uwolnijmy moc z wiatru i skończmy z mitem, że ta ustawa jest wbrew ludziom.

Ustawa dotyczy nie tylko wiatraków, ale też biometanu. Wprowadza wsparcie w formie systemu aukcyjnego. Polska Organizacja Biometanu wskazuje, że system mógłby objąć nawet pięciokrotnie większy wolumen biometanu, niż zakłada OSR ustawy – zamiast 300 mln m sześc. mogłoby to być 1,5 mld. Czy jest to możliwe?

Jesteśmy w kontakcie z POB. Myślę, że nasze dane są wiarygodne, ale nie wykluczam zmian w zakresie wsparcia dla biometanu.

Szczegóły mają być uregulowane w rozporządzeniu. Kiedy je poznamy?

Myślę, że w ciągu najbliższych tygodni. Prowadzimy intensywne prace legislacyjne na różnych polach, a w tym zakresie będziemy też w dialogu z branżą.

Ustawa sieciowa ma być odpowiedzią na problem z uzyskaniem warunków przyłączenia przez inwestorów OZE. W 2023 r. operatorzy sieci wydali 7,5 tys. odmów wydania warunków przyłączenia, na niemal 84 GW mocy. W obiegu jest ok. 160 GW warunków przyłączenia dla OZE i magazynów energii i, jak szacuje PSE, co najmniej połowa tych projektów nie zostanie zrealizowana. Co zmienią nowe przepisy?

Nasze przepisy mają zwiększyć przejrzystość i transparentność całego procesu. Będą funkcjonować specjalne platformy dla OSP (operatora systemu przesyłowego – red.) i OSD (operatorów systemów dystrybucyjnych – red.), gdzie będą informacje o wnioskach, wydanych warunkach i odmowach – tak, żeby już nigdy nie było to umowne. Chcemy też, żeby wnioski nie były odrzucane tylko i wyłącznie z powodów formalnych, np. niedołączenia odpowiednich dokumentów.

Kluczowe są jednak dwie inne kwestie. Po pierwsze, na realizację wydanych warunków przyłączenia inwestorzy będą mieli określony czas. Jeśli inwestycja nie będzie realizowana zgodnie z wyznaczonymi kamieniami milowymi, to podmiot będzie tracił warunki przyłączenia i będą one trafiały na aukcję. Chcemy, żeby nie dochodziło do ich odsprzedaży, pracujemy nad konkretnymi rozwiązaniami, aby Ato uniemożliwić. Właśnie trwają konsultacje projektów i zobaczymy, jakie branża ma postulaty w tym zakresie.

Aukcje mają dotyczyć tylko tych warunków przyłączenia, które ponownie trafiły do obiegu po tym, jak inwestycja nie została zrealizowana. Wiadomo, że PSE apelowało o to, by warunki przyłączenia co do zasady trzeba było wylicytować.
Czy taki wariant jest możliwy?

W naszym założeniu mają trafić na aukcje te warunki, które nie zostaną zrealizowane. Co do innych rozwiązań to chętnie przyjrzymy się także propozycjom PSE.

W jakiej perspektywie czasowej nowe przepisy mogą pomóc w usunięciu kolejki nagromadzonych wniosków o wydanie warunków przyłączenia?

Analizujemy to, bo po prostu wiele zależy od OSD – różni operatorzy mają różne kolejki i nie ma tu jednego terminu. W przyszłości ograniczy to patologie związane z tym, że podmiot ubiega się o warunki przyłączenia tylko po to, żeby je odsprzedać. Stopniowo będzie też kurczyła się liczba już wydanych warunków. Natomiast perspektywa jest na pewno kilkuletnia w stosunku do nierealizowanych inwestycji, których wydaje się być nieskończoność. ©℗

Rozmawiali Aleksandra Hołownia i Marek Mikołajczyk

Pierwszy projekt ustawy mówiącej o 500 m odległości wiatraków od zabudowań wyszedł z tego gabinetu za rządów PiS. Jeśli dziś pojawią się jakieś wątpliwości, jesteśmy gotowi do rozmów z doradcami prezydenta Dudy