Łosia już raz niemal w Polsce straciliśmy, a i tak ciągle wracają pomysły na to, jak wystawić go na odstrzał.
Długie, pokraczne nogi i wydłużona głowa, na dodatek osadzona na przykrótkiej szyi. A jakby tego było mało, to jeszcze ogromne nozdrza i górna warga zwisająca nad dolną. Ogon krótszy niż uszy. No i garb. Gdyby łoś był człowiekiem, nie wpisałby się w żaden kanon piękna. A jednak to jedno z najchętniej fotografowanych zwierząt w Polsce.
Łoś – król bagien – uwielbia tereny grząskie i podmokłe. To doskonale pływający, a nawet nurkujący olbrzym, który swoje pół tony żywej wagi hoduje na roślinnej diecie. Nie wzgardzi kaczeńcami, turzycami ani pędami drzew. Pomaga więc utrzymać otwarte obszary krajobrazu, których sam potrzebuje i których potrzebują inne gatunki roślin i zwierząt, które mogą przetrwać tylko tam. A jednocześnie, choć z zapałem i ku rozpaczy leśników pożera i niszczy młode olchy, sosny, dęby czy wierzby, jest też magnesem na turystów, symbolem Biebrzy i Kampinosu. W Biebrzańskim Parku Narodowym – jak pokazują badania z 2017 r. – ponad połowę letniej diety łosi stanowią pędy wierzby szarej. Bagna i moczary to miejsca, gdzie jest dużo materii organicznej, jednak z powodu wysokiego poziomu wody, a jednocześnie małej dostępności tlenu, azot jest w formie nieprzyswajalnej dla roślin. A łoś zostawia tam, gdzie żeruje, bogate w ten pierwiastek odchody i to z niego mogą czerpać rośliny. Z badań dr. hab. Driesa Kuijpera wynika więc, że łoś jest wprawdzie żarłokiem, ale też ogrodnikiem Biebrzy.
Przyrodnicy mówią o takim gatunku, że jest charyzmatyczny. Czyli że skupia na sobie społeczną uwagę, jest medialny, doskonale rozpoznawalny, dobrze się kojarzy. To ułatwia nie tylko ochronę czy popularyzację wiedzy o nim samym, lecz także wszystkich elementów środowiska z nim związanych.
Charyzma łosia jest jednak wyjątkowa także dlatego, że on sam sprawia wrażenie gapy. Może dlatego, że słabo widzi. Albo dlatego, że nie jest zbyt płochliwy w sytuacjach, w których rozsądek podpowiada, że powinien. Zdjęcie można mu zrobić nawet z kilkudziesięciu metrów, choć należy podejść do tego ostrożnie. W aplikacji iNaturalist, która służy do notowania obserwacji przyrodniczych, można znaleźć ponad 37 tys. oznaczeń łosia. Na Facebooku grupy poświęcone łosiom mają tysiące fanów. Instagram notuje 2 mln postów publicznych z hasztagiem #moose, a Google na zapytanie po polsku o fotografię przyrodniczą łosi wyrzuca 122 tys. wyników w niespełna 0,3 s.
Stan posiadania
Naukowcy z Instytutu Biologii Ssaków PAN oraz Politechniki Białostockiej zgromadzili do analizy 1371 zdjęć poroży łosi i wyniki swojej analizy opublikowali pod koniec maja w „European Journal od Wildlife Research”. Jeszcze niedawno przekonanie było takie, że samce z rozłożystym, rozbudowanym porożem w kształcie łopat praktycznie nie występują w Polsce. Dziś wiadomo, że to nieprawda, a raczej już nieprawda. To dzięki decyzji ministra środowiska Antoniego Tokarczuka, który w 2001 r. wprowadził moratorium na odstrzał łosi. „Nasze wyniki wskazują, że podczas zakazu polowań prawdopodobieństwo zaobserwowania badylarzy [samców o najuboższym porożu – red.] znacznie spadło, z 47 proc. w 2012 r. do 28 proc. w 2021 r. Tymczasem prawdopodobieństwo zaobserwowania poroża typu półłopataczy i łopataczy znacznie wzrosło, odpowiednio z 44 do 53 proc. i z 9 do 19 proc.” – policzyli naukowcy. „Najbardziej prawdopodobnym mechanizmem stojącym za obserwowanymi zmianami może być starzenie się populacji uwolnionej od presji łowieckiej” – tłumaczą.
„Wzrost jakości poroża łosia może dodatkowo wpływać na konkurencję godową i sukces rozrodczy samców” – napisali naukowcy w swoim badaniu. Łosie konkurują ze sobą o samice jak jelenie, choć bardziej dyskretnie. Bukowisko jest w zasadzie jedynym momentem, kiedy byka łosia można usłyszeć. Z ogromnego ciała wydobywa z siebie wówczas taki dźwięk, że trudno uwierzyć, że należy do tak wielkiego zwierzęcia. Nie bez powodu ten „ryk” jest nazywany stękaniem. Kiedy łosie szukają samicy, są tak skupione, że nawet nie jedzą. A kiedy już ją znajdą, często muszą o partnerkę zawalczyć. W swoim stylu: prężą muskuły w nadziei, że to wystarczy. Prezentują swoją potęgę, doskonałe uzębienie i właśnie poroże. Często to rzeczywiście wystarczy.
Ktoś chce strzelać
„Po drastycznym zmniejszeniu liczebności podczas II wojny światowej populacja łosia odradzała się w kolejnych dekadach, aż do lat 90. XX w., kiedy to nastąpiło kolejne załamanie spowodowane przeszacowaniem liczebności łosi i odłowami przekraczającymi wzrost populacji. W tym czasie liczyła ona poniżej 2000 osobników i była ograniczona do kilku obszarów obejmujących tereny podmokłe w Biebrzańskim, Poleskim i Kampinoskim parkach narodowych, położonych w centralnej i wschodniej Polsce” – piszą autorzy analizy.
Moratorium na odstrzał łosi z 2001 r. nie oznacza, że zniknęły one z listy gatunków łownych. I nie brakowało prób jego zniesienia. W 2014 r. w dyskusji przebiły się obawy, że zwierzęta zjedzą lasy, w 2017 r. mówiono, że powodują wypadki samochodowe, a w 2021 r., że robią szkody w uprawach na dużą skalę. Zazwyczaj pojawia się jakiś miks tych argumentów, lepiej lub gorzej popartych danymi.
W 2014 r. minister Maciej Grabowski dowodził w odpowiedzi na interpelację poselską: „Wzrost populacji jeleniowatych bez wątpienia ma wpływ na liczbę kolizji. Resort nie prowadzi takich statystyk, opierając się m.in. na spostrzeżeniach leśników i myśliwych przekazywanych na różnego rodzaju spotkaniach. Opinie praktyków nie powinny być lekceważone, ponieważ znajomość lokalnych uwarunkowań oraz długość, nieraz wieloletnia, okresu obserwacji pozwalają na uzasadnione wnioski”.
Trzy lata później wiceminister środowiska i późniejszy dyrektor generalny Lasów Państwowych Andrzej Konieczny zapowiedział, że czas „podjąć dyskusję o przyszłości populacji łosia w kraju”, bo „mamy sytuację taką, że giną ludzie, niszczone jest mienie i władze publiczne powinny podjąć działanie w tym kierunku”. Kiedy więc minister środowiska Jan Szyszko podpisał rozporządzenie znoszące moratorium na odstrzał łosia (z którego się po kilkunastu godzinach, felietonie Marty Kaczyńskiej w obronie tych zwierząt oraz interwencji Jarosława Kaczyńskiego wycofał), jako powód podawano już m.in. policyjne dane o wypadkach. Cytowane wówczas statystyki z lat 2010–2015 mówiły o 115 kolizjach ze zwierzętami i śmierci 49 osób w tysiącu wypadków. Z kolei podlaska policja podawała, że liczba wypadków z udziałem zwierząt rośnie – z 735 w 2015 r. do 804 rok później. Jak zauważyła zawiązana wówczas koalicja społeczników i przyrodników #JestemZŁosiem, policja nie prowadzi żadnego oficjalnego rejestru, nie wiadomo więc, czy ktoś wjechał w stojącego na drodze łosia, czy np. doszło do kolizji z dzikiem, lisem albo sarną. Nie mówiąc o tym, że ok. 70 proc. wypadków w Polsce ma miejsce w terenie zabudowanym, a najczęstszą ich przyczyną jest nieustąpienie pierwszeństwa, zbyt duża prędkość i niezachowanie odpowiedniej odległości między pojazdami. W 2022 r. w ponad 10 proc. wypadków mieli udział kierowcy pod wpływem alkoholu. Łosiom daleko do takich wyników…
Zresztą odstrzał nie jest jedyną metodą radzenia sobie z problemami na drodze. Mniej drastyczne, ale za to skuteczne może się okazać ograniczanie prędkości w miejscach dużych zagęszczeń tych zwierząt, koszenie poboczy, żeby łosie były dla kierowców bardziej widoczne i jednocześnie nie czuły się zachęcone smakowitymi pędami roślin rosnących na obrzeżach dróg. Tam, gdzie korytarze ekologiczne są przecinane przez linie kolejowe, można montować odstraszacze dźwiękowe.
Dużo w tej materii robi też obecność wilków, które często korzystają z ludzkich szlaków komunikacyjnych, a w kompleksach leśnych tworzą dla kopytnych „krajobraz strachu”, który skłania do trzymania się częściej leśnej gęstwiny. Zimą zwierzęta na drogi wywabia także sól, którą posypywana jest jezdnia. Widok łosia, który klęcząc na przednich nogach, liże asfalt, wcale nie należy do rzadkości.
W 2021 r. do tematu łosi wrócił wiceminister Edward Siarka, który na posiedzeniu komisji rolnictwa przekonywał nawet, że „osiągnęliśmy stan łosia rzędu 60 tys. sztuk. Łoś wyrządza gigantyczne szkody w uprawach leśnych”. Skąd wziął te dane? Naukowcy piszą o ok 20 tys. łosi, GUS na podstawie planów łowieckich z 2023 r. podaje 37 tys., z kolei leśnicy, powołując się na własne badania z lat 2018–2021, mówią o ok. 50 tys. Niezależnie zaś od tego, która z liczb jest bliższa prawdy, w 2022 r. gatunek trafił na „Czerwoną listę kręgowców Polski” opublikowaną przez Instytut Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. W publikacji można przeczytać: „populacja łosi obszaru biebrzańskiego i narwiańskiego w znacznej mierze zachowała charakter reliktowy, co może być pewną niespodzianką, jako że chodzi o zwierzę mobilne i łowiecko pozyskiwane. Potwierdzają to badania genetyczne, które wykazały, że posiada ona haplotypy (grupy genów, które organizmy dziedziczą po jednym z rodziców) należące do wyróżniającej się, unikalnej linii ewolucyjnej. A historia gatunku w Polsce uczy, że polskie populacje łosia co pewien czas są narażane na łowieckie i kłusownicze wyniszczenie, toteż ich bezpieczeństwo powinno się znajdować pod nadzorem restryktywnego prawa, ale też krajowej czerwonej listy zwierząt”.
Jeśli zaś chodzi o rozmiary zniszczeń, o których mówił Siarka, to według opublikowanego przez GUS „Rocznika statystycznego leśnictwa 2021” odszkodowania wypłacone z budżetu państwa za szkody wyrządzone przez łosie wyniosły wówczas nieco ponad 10 mln zł. – Nie wycenia się szkód powodowanych przez zwierzynę, w tym łosie, na gruntach leśnych. Skarb Państwa jest zobowiązany do wynagradzania szkód wyrządzanych przez zwierzynę łowną objętą całoroczną ochroną (taki status ma łoś) jedynie w uprawach i płodach rolnych – podkreśla Jan Błaszczyk, naczelnik wydziału gospodarki łowieckiej w Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych.
10 mln zł to dużo czy mało? W 2021 r., kiedy wiceminister Siarka znów zaczął dyskusję o łosiach, Lasy Państwowe miały ponad 10 mld zł przychodu, wypracowując zysk na poziomie 700 mln zł. W sprawozdaniu LP w części dotyczącej kosztów ochrony lasów przed zwierzyną można znaleźć kwotę 167 mln zł. – Nie można jej rozgraniczyć między łosie i inne gatunki zwierzyny, np. jelenie, sarny i daniele. Są to bowiem te same zabezpieczenia, najczęściej płoty, które kompleksowo mają chronić uprawy leśne przed zwierzyną. PGL LP szacuje, że łoś jako gatunek wyrządza ok. 13 proc. szkód w uprawach leśnych, za pozostałe 87 proc. odpowiadają inne gatunki zwierzyny, w tym również te objęte różnymi formami ochrony. Szacunki te dotyczą wyłącznie Lasów Państwowych – tłumaczy naczelnik. – Jeśli chodzi o łosie, to najbardziej dotkliwe są szkody w najmłodszych fazach rozwojowych drzewostanów, tzw. młodnikach. Ogryzane są części wierzchołkowe, a wiele drzewek jest łamanych. Jedna grupa łosi licząca kilka lub kilkanaście osobników potrafi w kilka dni całkowicie zniszczyć kilka hektarów młodego lasu – mówi.
Na okrągło
Na początku czerwca wiceminister klimatu i środowiska Mikołaj Dorożała zaproponował formułę okrągłego stołu ds. reformy łowiectwa w Polsce. W zespole, który do końca roku ma wypracować rekomendacje w tej sprawie, znalazło się niemal 40 osób, z czego po 15 to przedstawiciele Polskiego Związku Łowieckiego, a z drugiej strony koalicji Niech Żyją. – Nie ma na stole takich pomysłów, aby znieść moratorium na łosia – oznajmił przy tej okazji Dorożała.
Może czas, by zabrać znad głowy łosia wiszący tam topór i zdjąć go z listy gatunków łownych? Lub wręcz przeciwnie – znieść moratorium? Odpowiedzi są skrajnie różne.
Wacław Matysek, rzecznik Polskiego Związku Łowieckiego: – Moratorium na odstrzał łosi w Polsce obowiązuje od 10 kwietnia 2001 roku. Liczebność populacji w tamtych latach była szacowana na nieco ponad 2 tys. osobników. Po 23 latach obowiązywania moratorium jego liczebność wzrosła, według danych z GUS, do prawie 37,5 tys. osobników. Tak duża populacja sprawia, że łoś w wielu miejscach w kraju stał się gatunkiem konfliktowym. Nie dość, że czyni znaczące szkody w lasach czy też w płodach i uprawach rolnych, to jeszcze jest przyczyną wielu kolizji drogowych. W związku z tym Polski Związek Łowiecki stoi na stanowisku, aby wypracować model gospodarowania populacją łosi w naszym kraju.
Jan Błaszczyk, naczelnik Wydziału Gospodarki Łowieckiej Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych: – Najlepszym rozwiązaniem byłoby zdjęcie tzw. moratorium, przynajmniej w tych województwach, gdzie liczebność łosi jest największa, tj. na wschód od Wisły, i pozwolić na kontrolowaną, np. przez RDOŚ, regulację liczebności tego gatunku.
Paweł Średzinski, przyrodnik, dziennikarz i współautor (z Piotrem Dombrowskim) książki „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”: – W przypadku łosia nie należy podejmować działań, które wznowią polowania na ten gatunek. Jak wynika z coraz większej liczby opracowań naukowych, łoś jest bardzo wrażliwym gatunkiem, który w Polsce tworzy populację wyspową. Nie ma już zasilania przez populacje ze wschodu (w Ukrainie łoś znalazł się na krawędzi i został wpisany do czerwonej księgi zwierząt w tym kraju). Zmiany klimatu również będą miały swój wpływ. Utrzymanie moratorium lub wpisanie na listę gatunków chronionych będzie najlepszym rozwiązaniem. Już parokrotnie w XX w. łosia mogliśmy bezpowrotnie stracić, co było rezultatem polowań. Poza tym nie grozi nam łosiowa inwazja. ©Ⓟ