Rząd i Główny Inspektorat Ochrony Środowiska mają listę nielegalnych składowisk niebezpiecznych odpadów. Ale jej nie upublicznią. Nie pomogły zmiana rządu ani wyrok NSA.

Główny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ), który sporządził listę bomb ekologicznych w kraju, utrzymywał najpierw, że nie może jej udostępnić, gdyż jest to dokument wewnętrzny. Informacje na temat konkretnych miejsc zostały pozyskane przez wojewódzkich inspektorów ochrony środowiska, w ramach działań kontrolnych. GIOŚ twierdził, że są one niepełne i nie stanowią informacji publicznej na temat wszystkich miejsc nagromadzenia odpadów w kraju. I to pomimo tego, że wcześniej na listę GIOŚ powoływał się Jacek Ozdoba, były wiceminister środowiska na jednej z komisji sejmowych, twierdząc, że skala porzucania nielegalnych odpadów w Polsce jest „gigantyczna”. GIOŚ sprecyzował wówczas, że chodzi o 768 miejsc, z czego w 231 zostały nagromadzone odpady niebezpieczne. Łącznie chodziło o 3,86 mln t odpadów.

Wyrok sądu jest, publicznej listy nie ma

Stowarzyszenie Instytut Remediacji Terenów Zanieczyszczonych (SIRTZ), które o upublicznienie listy się starało, poszło z tą sprawą do sądu.

Wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego zapadł w grudniu zeszłego roku. Od czasu Ozdoby zmieniły się rząd, osoba na stanowisku generalnego inspektora i sytuacja prawna. W wyroku NSA podkreślił bowiem, że lista jest informacją publiczną pomagającą społeczeństwu „ocenić skuteczność wykonywania zadań przez organ powołany do kontroli przestrzegania przepisów chroniących środowisko naturalne”. Nie zmieniło się tylko jedno – lista nadal nie została upubliczniona.

Jeszcze w marcu Paweł Łagowski, zastępca dyrektora departamentu kontroli odpadów w GIOŚ, przekonywał na komisji sejmowej, że „wyrok niedługo zostanie wykonany”. I w zasadzie został: GIOŚ – tak jak nakazał NSA – rozpatrzył wniosek SIRTZ, tyle że rozpatrzył go negatywnie. Tym razem nie przekonywał już, iż lista jest dokumentem wewnętrznym, tylko że jest objęta tajemnicą wynikającą z ustawy o ochronie informacji.

Ci, którzy nielegalnie składują odpady, nie potrzebują wnioskować o informację publiczną

Zdaniem Joanny Kostrzewskiej, radcy prawnego i partnera zarządzającego w kancelarii prawnej Ziemski & Partners, to co najmniej zaskakujące. – Ta ustawa chroni informacje, których nieuprawnione ujawnienie mogłoby spowodować szkody dla RP bądź mogłoby mieć szkodliwy wpływ na wykonywanie przez organy władzy zadań w zakresie takim jak m.in. obrona narodowa, polityka zagraniczna czy wymiar sprawiedliwości. Bez poznania szczegółowej argumentacji wydanej przez GIOŚ decyzji (a tej nie otrzymaliśmy od GIOŚ do zamknięcia wydania – red.) zastrzegającej informację jako niejawną trudno wypowiadać się jednoznacznie, natomiast takie zastrzeżenie wydaje się na pierwszy rzut oka daleko idące. Zwłaszcza że wyniki prowadzonych przez organy kontroli (a takim jest powstała lista) zostały objęte wprost przepisem ustawy o dostępie do informacji publicznej jako jawne – tłumaczy prawniczka.

– Objęcie listy tajemnicą, a w konsekwencji także dostęp pracowników do dokumentów oraz przetwarzanie ich podlega wielu ścisłym procedurom. Tutaj mamy do czynienia z sytuacją, jakby odpowiednia klauzula została wyjęta z kapelusza po przegranej w NSA. Takie postępowanie GIOŚ narusza zaufanie obywateli do państwa – ocenia Alina Czyżewska, ekspertka w sprawach kontroli społecznej i dotyczących dostępu do informacji publicznej. – Informacja o nielegalnych odpadach jest kwestią związaną ze zdrowiem ludzi mieszkających czy przebywających w okolicy składowisk – jeżeli państwo wie, że coś nas truje, to nie powinno ukrywać takiej informacji – dodaje.

Co teraz? – Nawet jeśli dalej sąd administracyjny uznałby, że GIOŚ bezpodstawnie zastrzegł informację tajemnicą, to droga do prawomocnego wyroku sądu potrwa kolejne lata, co sprawi, że lista będzie już nieaktualna, a uzyskanie takiej informacji straci na pierwotnym znaczeniu – mówi DGP Joanna Kostrzewska.

Suchej nitki na GIOŚ nie zostawia też Gabriela Lenartowicz z KO, posłanka zaangażowana w pracę sejmowej komisji środowiska, w tej i poprzedniej kadencji Sejmu. – Wszystkie możliwe instancje sądów uznały bezczynność tego organu w zakresie udostępnienia listy miejsc nielegalnego deponowania odpadów jako informacji publicznej. W reakcji GIOŚ objął listę jakąś klauzulą tajemnicy, choć jednocześnie twierdzi, że informuje wojewodów w tej sprawie – mówi. Deklaruje, że sama także wniesie o pilne udostępnienie tych informacji obywatelom.

Ale jej koalicyjna koleżanka z Wiosny, wiceminister środowiska Anita Sowińska, listy nielegalnych wysypisk z niebezpiecznymi odpadami upubliczniać wcale nie zamierza. Choć ministerstwo korzysta z bardziej aktualnej listy, przygotowanej dla nowego kierownictwa resortu. Jest na niej 311 miejsc. – Musimy kierować się odpowiedzialnością za ludzi i państwo. Decyzja o zastrzeżeniu tych informacji jest zasadna, ponieważ w odniesieniu do niektórych miejsc toczą się śledztwa prokuratorskie. Chodzi też o względy bezpieczeństwa i aspekty psychologiczne – mówi DGP Anita Sowińska, wiceminister klimatu i środowiska. Nieoficjalnie można usłyszeć, że urzędnicy obawiają się podpalania odpadów po ujawnieniu miejsc ich składowania, potencjalnych „eskalacji sąsiedzkich” i ewentualnego zaktywizowania mafii śmieciowej.

Gabriela Lenartowicz: – Ci, którzy nielegalnie składują odpady, nie potrzebują wnioskować o informację publiczną, żeby się dowiedzieć, gdzie mogą je podpalić. Opublikowanie listy przede wszystkim zwiększyłoby kontrolę społeczną – obywatele wywieraliby większą presję na państwo i samorządy, żeby te starały się usunąć zagrożenie, a dopóki to by się nie stało – by miejsce zostało choćby odpowiednio zabezpieczone – mówi DGP.

Raz, w 1990 r., opublikowano już listę tzw. bomb ekologicznych (wtedy chodziło głównie o tereny składowisk i pozostałości po zakładach, głównie chemicznych, znacząco oddziaływających na środowisko). – To dużo dało, bo zwiększyło świadomość i presję społeczną na zabezpieczenie tych terenów i na usuwanie zagrożenia – mówi posłanka.

Anita Sowińska podkreśla, że wszystkie komendy wojewódzkie i straże pożarne mają dostęp do list miejsc na swoim terenie.

Za usunięcie odpadów w pierwszej kolejności odpowiada właściciel. Dopiero gdy on tego nie zrobi, następuje egzekucja w trybie 26a ustawy o odpadach. Jeśli to miejsce może stwarzać zagrożenie dla życia lub zdrowia mieszkańców, obowiązek przechodzi na samorządy. ©℗