- Z punktu widzenia polityki klimatyczno -energetycznej antyinflacyjna tarcza 2.0 to krok w tył. Propozycje rządu nie chronią też w wystarczającym stopniu interesów najuboższych - mówi Jakub Sokołowski, ekonomista z Instytutu Badań Strukturalnych i Uniwersytetu Warszawskiego

Jakub Sokołowski, ekonomista z Instytutu Badań Strukturalnych i Uniwersytetu Warszawskiego / Materiały prasowe
Dziś rząd ma zająć się tarczą antyinflacyjną 2.0. Głównym elementem propozycji jest obniżenie VAT na paliwa z 23 do 8 proc. Według premiera Mateusza Morawieckiego dzięki temu ruchowi ceny na stacjach spadną do ok. 5 zł za litr. Czy ta metoda skutecznie ulży Polakom, którzy borykają się ze skutkami inflacji?
Jeśli Komisja Europejska wyrazi zgodę i plany rządu wejdą w życie, ceny paliw spadną, choć ostateczna skuteczność obniżki VAT zależeć będzie także od dynamiki cen ropy naftowej na światowych rynkach. Nie wiemy jednak, jakie będą realne koszty ponoszone przez poszczególne grupy społeczne.
Jeśli nie tarcza 2.0, to co?
Z przeprowadzonej przez nas w Instytucie Badań Strukturalnych analizy wynika, że lepszym narzędziem byłyby działania osłonowe adresowane do grup wrażliwych, np. w formie bonu energetycznego. Byłoby to rozwiązanie o wiele tańsze - zaprojektowany przez nas bon, który trafiłby do ok. 2 mln najbiedniejszych gospodarstw domowych, stanowiłby dla budżetu obciążenie ok. 5 mld zł, o połowę mniejsze niż plany zawarte w pierwszej odsłonie tarczy. Nowe propozycje rządu idą niestety w odwrotnym kierunku. O ile w pierwszym pakiecie oprócz redukcji obciążeń fiskalnych mieliśmy także dodatki osłonowe, w tarczy 2.0 nie ma nowego instrumentu adresowanego do ubogich gospodarstw.
Na czym polega przewaga bonu? Rząd może argumentować, że obniżkę cen paliw odczują wszyscy Polacy, niezależnie od dochodów.
To prawda. Ale stosunkowo najwięcej zyskają dobrze sytuowane gospodarstwa domowe, bo to one wydają na paliwa najwięcej, a najmniej - najbiedniejsi. System wsparcia proponowany przez rząd jest więc regresywny. Przyczynia się do tego również nieuwzględnienie w antyinflacyjnym pakiecie węgla, z którego korzystają w Polsce przede wszystkim gospodarstwa w gorszej sytuacji materialnej. W dodatku tarcza jest zaprojektowana w sposób, który zakonserwuje status quo na szeroko pojętych rynkach energii.
W jakim sensie?
Wybór takiego, a nie innego instrumentu walki z rosnącymi cenami paliw sprawia, że rezygnujemy z możliwości wykorzystania go jako bodźca do zmiany zachowań konsumentów i wsparcia zielonej transformacji. Wpisuje się to w złą tradycję negowania czy wręcz prób cofania europejskiej polityki klimatycznej. To stracona szansa, bo wyższe ceny benzyny mogły być czynnikiem mobilizującym zamożniejsze gospodarstwa domowe choćby do szybszego przesiadania się do aut z napędem elektrycznym, a drogi gaz i węgiel - do inwestowania w czyste źródła ciepła. Miałoby to ważne implikacje geostrategiczne, bo ograniczałoby zależność Polski od surowców kopalnych.
Jednakże mamy oczywiście znaczną grupę gospodarstw zagrożonych ubóstwem energetycznym, które wymagają bezwzględnego wsparcia, i to na poziomie wyższym, niż zaplanował rząd. W planowanym dodatku osłonowym mowa jest o 400-1000 zł wsparcia rocznie. Naszym zdaniem bardziej odpowiednie byłyby widełki 1000-3000 zł. Proponowany przez nas bon miałby być ściśle zintegrowany z programami protransformacyjnymi, np. zachęcając Polaków do przystępowania do finansowanego z pieniędzy publicznych programu wymiany źródeł ciepła. Taki bon - podobnie jak było to w przypadku bonu turystycznego - mógłby też być „odkładany” na koncie danego gospodarstwa domowego na poczet kolejnego sezonu grzewczego.
Z politycznego punktu widzenia chyba trudno, żeby rząd afirmował wzrost cen, nawet jeśli uderzałby tylko w posiadaczy głębszych kieszeni.
Rzecz w tym, że to podejście jest niesłychanie krótkowzroczne. Nie dość, że tarcza w proponowanym kształcie jest dużo droższa niż bon - szacujemy, że już w pierwszej odsłonie jej koszt był dwukrotnie wyższy, a tarcza 2.0 może go podnieść o kolejne kilka miliardów - wszyscy ponosimy i ponosić będziemy dodatkowe koszty hamowania zmian. Przecież już niedługo Unia może uruchomić nowy system ETS (handlu prawami do emisji dwutlenku węgla - red.) dla sektorów transportu i budynków. Ale koszt emisyjności tych sektorów będzie rósł nawet, jeśli ta konkretna propozycja upadnie. To nieuchronny skutek przyjętych przez UE celów klimatycznych i trendu regulacyjnego, niezależnie od tego, czy ostatecznie redukcja emisji będzie egzekwowana przez ETS, podatek węglowy czy poprzez normy i cele sektorowe. Powiązanie wsparcia z celami transformacyjnymi wiązałoby się ze zwiększeniem odporności na ewentualne wahania cen surowców w kolejnych sezonach grzewczych.
Może z punktu widzenia walki z inflacją takie szeroko adresowane wsparcie ma sens?
Mam nadzieję, że przedstawione zostaną wyliczenia, które za tym przemawiają, a także wymierne cele regulacji. Dopiero wtedy możliwa będzie weryfikacja ich skuteczności. Brak konkretów jest oczywiście wygodny z punktu widzenia rządu, bo nawet najdrobniejszy odchył od prognoz inflacyjnych będzie można interpretować jako dowód na sukces tarczy. Panujący dotąd chaos komunikacyjny sugeruje jednak, że nowe propozycje mogą nie być oparte na wystarczająco solidnych fundamentach. ©℗
Rozmawiał Marceli Sommer