Co ważne, nie mówimy tu tylko o najbogatszych państwach – takich jak: Niemcy, Austria, Dania czy Szwecja, gdzie za tonę plastiku tamtejsi recyklerzy mogli otrzymać średnio nawet 600–750 euro, ale również o krajach byłego bloku wschodniego, takich jak: Czechy, Słowacja czy Litwa, gdzie opłaty ROP były i wciąż są kilkakrotnie wyższe niż w Polsce (patrz: infografika). U nas, przez ponad 20 lat obowiązywania obecnego systemu rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP), do każdej tony opakowań z tworzyw sztucznych – bez których przedsiębiorcy nie mogliby przecież sprzedawać swoich produktów – dopłacali w ramach swoich obowiązków… symboliczne 5–20 euro. To skandal, że przez lata dopuszczaliśmy do sytuacji, w której wielkie koncerny płaciły w Polsce kilkunastokrotnie mniej niż w innych krajach (ok. 353 euro w 2019 r. według danych Słowackiego Instytutu Ochrony Środowiska – red.).

Przy tak niskich dopłatach ROP, wysokich cenach energii i zmiennej koniunkturze na światowych rynkach surowców wielu uczciwych recyklerów kończy dziś działalność, bo nie jest w stanie konkurować z firmami, które nie troszczą się ani o prawo, ani o środowisko, a jedynie o pieniądze.

System dobry, ale dla krętaczy

Mowa tu o firmach krzakach, które przez lata recykling robiły na papierze, bo niczego w rzeczywistości nie przetwarzały, a jedynie wystawiały fałszywe potwierdzenia, czyli dokumenty potwierdzające recykling (w skrócie DPR-y – red.). Takie DPR-y, często nierzetelnie weryfikowane i śmiesznie tanie, kupowali producenci, którzy mogli później wykazać przed urzędami marszałkowskimi, że poddali recyklingowi wymaganą przepisami część swoich opakowań. Pozwalało im to uniknąć wysokich kar (opłat produktowych), a ciążące na nich obowiązki spełnić na papierze za ułamek kwoty, którą musieliby zapłacić w krajach, gdzie nadzór nad gospodarką odpadami jest szczelniejszy i niedopuszczalna byłaby sytuacja, w której rzekomo przetwarzający 100 tys. t opakowań „zakład recyklingu” okazywał się stodołą bez jakichkolwiek maszyn i wyposażenia. Oczywiście w wystawianych przez niego dokumentach wszystko się zgadzało.

Koszty, trudności i konsekwencje zaniedbań
ikona lupy />
Koszty, trudności i konsekwencje zaniedbań / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

Niestety wielu organizacjom odzysku szczególnie nie przeszkadzało skupować dokumenty od takich właśnie podmiotów, byleby tylko mieć glejt na realizację obowiązków producentów, czyli swoich zleceniodawców. A to oczywiste, że jak ktoś nie wykonuje żadnej realnej pracy, bo w rzeczywistości nie przetwarza odpadów, tylko oszukuje w dokumentach, to może oferować swoje „usługi” za grosze. To nie jest uczciwa konkurencja.

Na ratunek – ROP i recykling

Ten stan rzeczy trwał od lat i musi się jak najszybciej skończyć. Pokładamy duże nadzieje w reformie ROP, bo wierzymy, że wzmocni ona nadzór nad tym rynkiem i urealni kwoty, które polscy recyklerzy powinni otrzymywać od producentów w zamian za przetwarzanie ich – często trudnych, wielomateriałowych i kosztownych w recyklingu – opakowań. Projekt Ministerstwa Klimatu i Środowiska po raz pierwszy dostrzega kluczową rolę recyklerów w tym procesie i gwarantuje im bezpośrednie przepływy finansowe za każdą tonę odpadów, których dziś nie da się przetworzyć po racjonalnych kosztach. Dodatkowy strumień pieniędzy ustabilizuje ten rynek i da szansę polskim recyklerom zainwestować w nowe maszyny i rozwinąć działalność, na czym skorzystają wszyscy mieszkańcy i cała gospodarka. Pamiętajmy, że każdego roku płacimy ponad 2 mld zł kary z tytułu plastiku niepoddanego recyklingowi (plastic tax). Im więcej przetworzymy, tym więcej zaoszczędzimy.

Regulator czy wolny rynek?

Przeciwnicy rozwiązań proponowanych przez ministerstwo często podkreślają, że reforma ROP sprowadzi ich do płatników nowego podatku, który zapłacą w nieadekwatnie wysokiej kwocie i bez wpływu na to, jak te ich pieniądze zostaną wydane. Krytykują też nadrzędną rolę centralnego regulatora, który miałby ustalać – w porozumieniu ze wszystkimi stronami rynku odpadowego – stawki opłat ROP, a także pobierać je i dystrybuować później między gminami, instalacjami komunalnymi a recyklerami. Rozumiem te obawy, ale wciąż uważam, że reforma ROP bez udziału państwowego, transparentnie działającego administratora się nie powiedzie i szybko wrócimy do punktu wyjścia, czyli nieprzejrzystych przepływów miliardów złotych, gdzie pokusa optymalizacji i szukania pretekstów, by unikać opłaty i realizować obowiązki półśrodkami, będzie duża.

Nie jest dla mnie kluczowe, czy tym podmiotem nadzorującym rynek będzie NFOŚiGW, czy inna kompetentna instytucja. Ważne, by funkcjonował organ nadrzędny, który przypilnuje, by te 5 mld zł, na które zgodnie z oceną skutków regulacji projektu UC100 jest wyceniany koszt zebrania i przetworzenia kilkunastu miliardów sztuk opakowań, nie rozpłynęły się w powietrzu, tylko trafiły tam, gdzie powinny, czyli do gmin i instalacji, które zbierają i przygotowują odpady do przetworzenia, oraz do recyklerów, którzy ten proces finalizują.

Dlatego biorąc pod uwagę trudną sytuację recyklerów, kluczowe jest dla nas, by nowy i sprawiedliwy ROP wszedł możliwie jak najszybciej. Nie możemy już dłużej czekać i nie oczekujemy też żadnych darmowych obiadów. Liczymy jedynie na uporządkowanie rynku, sprawiedliwy podział należnych nam środków i uczciwe warunki do rynkowej konkurencji. Wierzymy, że projekt ROP przybliża nas do tego celu.

Sławomir Pacek,
prezes Stowarzyszenia Polski Recykling

Czytaj więcej w dodatku DGP "Czas na ROP"