Nie oszukujmy się – o kompromis w sprawie szkolnych podstaw programowych będzie coraz trudniej.

Politycy zajęci są już kolejnymi wojnami związanymi z wyborami do europarlamentu. Biją się też o to, kogo łatwiej oskarżyć o związki z Putinem, spierają o ustrój i decyzje Unii Europejskiej. W tle mamy jeszcze rozliczanie PiS za ośmioletnie rządy i dyskusję o wielkich inwestycjach, jak np. CPK.

Na tym tle ciąg dalszy sporu o cięcia w programach nauczania w szkołach pozostał niemal niezauważony. Przypomnijmy: Ministerstwo Edukacji Narodowej, kierowane przez Barbarę Nowacką, zadeklarowało cięcia w podstawie wszystkich przedmiotów w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych – o 20 proc. Powiązano to także z decyzją o zakazie zadawania prac domowych w podstawówkach. Wspólnym mianownikiem tych działań ma być odciążenie podobno zbyt przygniecionych szkolnymi obowiązkami uczniów.

Projekt cięć pokazano w lutym. I dano obywatelom zaledwie tydzień na konsultacje drogą e-mailową. Mogło się to wydawać fikcją, a jednak napłynęło ok. 50 tys. opinii. Największe emocje wzbudziła historia – aż 31 tys. głosów, na drugim miejscu język polski – 11 tys. Kontrowersje wobec obcinania zagadnień historycznych oraz lektur szkolnych nabrały charakteru ideowo-tożsamościowego.

Wypowiadali się w tej sprawie politycy prawicowej opozycji, zarzucając MEN wygumkowywanie narodowych bohaterów i zdarzeń ważnych dla tradycji, a także eliminowanie książek, których kanon powinien kształtować świadomość każdego Polaka. Głos zabierali także intelektualiści, przeważnie związani z bardziej tradycyjną wizją świata.

Po trzech kolejnych miesiącach warto zadać pytanie: co dalej z tym sporem? Bo on trwa. Ograniczę się do kontrowersji wobec programu nauczania historii. Z jednej strony MEN w kilku ważnych punktach ustąpił. Wróciły do programu czwartej klasy podstawówki, kiedy to pokazuje się dzieciom wstęp do historii, zwycięstwo pod Grunwaldem i Danuta „Inka” Siedzikówna, skazana na śmierć za walkę z komunistami po II wojnie światowej. Te przykłady pomijania przywoływano zaraz po ogłoszeniu zmian ze szczególnym oburzeniem. W starszych klasach podstawówki przywrócono m.in. wkład Polaków w powstanie Stanów Zjednoczonych, powstania śląskie i powstanie wielkopolskie, wpływ Jana Pawła II na przemiany społeczne i polityczne. W liceach z kolei wracają m.in. pacta conventa oraz artykuły henrykowskie, przykład zbrodni na Polakach podczas II wojny światowej i przykłady sprawiedliwych ratujących wówczas Żydów. Na poziomie podstawówek i szkół ponadpodstawowych dopisano na powrót ludobójstwo na Wołyniu; wcześniej miał ten temat zastąpić neutralny konflikt polsko-ukraiński.

I bardzo dobrze, okazuje się, że presja ma sens, a urzędnicy nie traktują konsultacji jak fikcji. Jednakże sam stan debaty trudno oceniać z entuzjazmem. Instytut Pamięci Narodowej zaproponował panel: po jednej stronie wybitni historycy – prawda, że związani z opcją konserwatywną, ale niezamykający się na inne opinie – prof. Andrzej Nowak i prof. Mirosław Szumiło, a po drugiej – reprezentanci resortu edukacji. Tematem miała być właśnie podstawa programowa historii. Ze strony MEN padło pytanie o skład panelu, po czym resort spotkanie zbojkotował. W obszernej sali nowej siedziby instytutu pozostały puste fotele, do których przemawiali krytycy.

A szkoda, chętnie dowiedziałbym się więcej o racjach przemawiających za zmianami. I posłuchał, jak ludzie nowej władzy bronią ich przed oponentami – prof. Nowak był w ciągu ostatnich kilku miesięcy jednym z najbardziej aktywnych. Mam wrażenie, że to w dużej mierze pod wpływem jego dramatycznego głosu cofnięto się w kilku punktach.

Jaka była natura poprawek? Rezygnacja z pewnych fragmentów historycznej opowieści. Jeśli przyjąć, że podstawa była istotnie przeładowana (a uznawał to, planując drobniejsze cięcia, nawet minister Przemysław Czarnek), można zrozumieć rezygnację ze związków polsko-węgierskich w XIV w., choć prof. Nowakowi żal jest i tego. Ale pominięcie Legionów Dąbrowskiego (to przecież klucz do hymnu Polski), Księstwa Warszawskiego? A okrojenie opowieści o polskim stalinizmie? A rezygnacja z punktu „Rozpad Związku Sowieckiego”? Czy to nie pozbawia młodego człowieka drogi do zrozumienia czasów obecnych?

Jednocześnie w wielu wypadkach pozostawiano ramowe punkty, tylko pozbawiano je przykładów. Tak właśnie z „Kształtowania granic Polski po I wojnie światowej” wypadły przywracane teraz powstania wielkopolskie i śląskie. Mamy w programie dla liceum i technikum punkt „Wojna obronna Polski w 1939 r.”, ale znikają przykłady. Tnie się, alarmowali oponenci, Westerplatte i bitwę pod Bzurą. Mamy „Zmagania Polaków na frontach II wojny światowej”, ale bez wyliczenia tych najbardziej charakterystycznych: od bitwy pod Narwikiem po zdobycie Berlina.

Profesor Szumiło ujawnił dokument: uzasadnienie tych zmian podpisane przez piątkę nauczycieli lub metodyków. Ową rezygnację z przykładów objaśniali pozostawieniem większej autonomii nauczycielom. To oni mają przykłady wybierać. Nieco to zabawne w przypadku ekipy, która uderzyła w swobodę wyboru nauczycielskiej metody nauczania w sposób najbardziej podstawowy: odbierając belfrom prawo zadawania prac domowych.

Można założyć, że nauczyciel, opowiadając o frontach II wojny, nie pominie Narwiku czy Tobruku. Profesor Nowak uważa, że te przykłady to gwarancja swoistego kanonu rzeczy, o których zapomnieć nie można. Wspólnego kanonu tożsamościowego. Często są nim zresztą listy postaci. To postaci zasłużonych Polaków, w wielu wypadkach bohaterów. Też byłbym spokojniejszy, gdyby w programach te nazwiska pozostały.

Krytyka Andrzeja Nowaka bywa mocna. Z jednej strony widzi on w cięciach, nie tylko dotyczących historii, lecz także języka polskiego, spełnienie zasady coraz częściej realizowanej w szkołach Europy: „Easy to Read”. Oznacza to eliminację wszystkiego, co jest „zbyt trudne”. Łączy się to naturalnie z umasowieniem edukacji – szkoła ma być bardziej narzędziem socjalizacji niż miejscem pozyskiwania ogólnokształcącej wiedzy. Dodajmy, że jest to tendencja obecna wszędzie. Jeśli ktoś twierdzi, a na prawicy takie głosy się pojawiają, że to narzędzie „ogłupiania Polaków” w interesie Niemców, to dopowiedzmy: Niemcy „ogłupiają się” też sami.

Prowadzący dyskusję Krzysztof Ziemiec, próbując odtworzyć rozumowanie autorów zmian, spytał, czy jest możliwy tradycyjny sposób przyswajania wiedzy, kiedy młodzi ludzie żyjący w wirtualnych środkach przekazu często już po sekundzie tracą zainteresowanie tym, czym się zajmują. W odpowiedzi znakomity historyk przytoczył maksymę Czesława Miłosza: „Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach”. Musimy się przeciwstawiać podobno nieuchronnym procesom – to jego konkluzja.

Z drugiej strony merytoryczny kierunek tych zmian uważa prof. Nowak za nieprzypadkowy. Stąd np. pomijanie w wielu miejscach w poprawianej podstawie tematów związanych z rolą Kościoła katolickiego czy, szerzej, chrześcijaństwa. Także rozmontowywanie kanonu bohaterów ma być zgodne z nowym, aksjologicznym fundamentem nauczania historii. Otóż wyrzucono z celów tej edukacji „rozbudzanie miłości ojczyzny” oraz „budowanie godności i dumy narodowej”. Celem ma być beznamiętne nauczanie faktów i procesów. Czy to wystarczy? Moim zdaniem nie.

Z tym beznamiętnym poznawaniem przyczyn i skutków także bywa zresztą raczej gorzej niż lepiej. Frazesem, na który powołują się reformatorzy programów szkolnych przedmiotów humanistycznych, jest „mniej wiedzy encyklopedycznej, więcej nauki myślenia”. Dlaczego więc, pyta prof. Szumiło, wyrzucono z nowej podstawy dyskusje o racjach kierujących dowódcami XIX-wiecznych powstań czy Powstania Warszawskiego. To jest akurat istota nauki krytycznego myślenia. Wypadł spór biskupa Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym. Według autorów zmian w podstawie nie ma on fundamentalnego znaczenia dla tamtego okresu, a nauczyciel powie o nim, podsumowując czasy pierwszych Piastów. Ale to przecież przykład jednej z najstarszych kontrowersji wokół historii Polski, które rozstrzygnąć na podstawie dostępnych źródeł trudno. Każdy wybiera interpretację zgodną ze swoimi preferencjami ideowymi. Może warto pokazać młodym ludziom tę względność ocen.

Bywają i takie momenty, kiedy zgadzam się z autorami zmian, którzy zapewniają, że chcieli uniknąć ocen zdarzeń z jednej pozycji, i na dokładkę w zbyt emocjonalnej postaci. W miejsce „Przykładów bohaterstwa Polaków ratujących Żydów” w programie podstawówki wrzuca się „Charakterystykę postaw wobec Holokaustu”. Słusznie, bo te postawy były różne. Skądinąd podobnie objaśniano rezygnację z „Ludobójstwa na Wołyniu”. Dodając jeszcze przestrogę przed budzeniem stresów wśród uczniów (możliwe, że chodziło także o uczniów ukraińskich). I z tych zastrzeżeń akurat się wycofano.

Profesor Nowak martwi się też zmianami w kanonie literackim – to dla niego zarówno pokłosie „Easy to Read”, jak i wyraz tendencji aksjologicznych. Chce się wyrzucić sporo pozycji klasycznych, od średniowiecznej „Legendy o świętym Aleksym” po „Syzyfowe prace” Stefana Żeromskiego. Ludzie proponujący te zmiany tłumaczyli, że „były zbyt trudne do zrozumienia ze względu na tematykę lub archaiczny język”. Na to krytycy odpowiadali, że rusyfikacja polskiej młodzieży w XIX w. to temat obowiązkowy. Do sieci wrzucano fragment filmowej adaptacji „Syzyfowych prac”: uczeń recytuje w szkolnej klasie „Redutę Ordona” Adama Mickiewicza. To podwójny symbol, bo ten piękny wiersz także ma być wycięty przez „reformatorów”.

Czy jest możliwe, choćby częściowe, pogodzenie tradycjonalistów z postępowcami? Przykład autopoprawek MEN w stosunku do nauczania historii pokazuje, że można przynajmniej próbować to robić. Autorzy zmian przekonują w swoim tekście, że nie sposób nauczyć wszystkiego, że lepiej jest dać mniej, za to porządniej. Jednak nie oszukujmy się – o kompromis będzie coraz trudniej. Z wielu powodów. Progresiści będą chcieli utrwalać swój obraz świata, ale też młodzi ludzie mogą się okazać materiałem zbyt opornym, aby przyswajać nauczanie „tradycyjne”, cokolwiek to oznacza.

Zgromadzeni na panelu historycy z IPN zapowiadali, że będą próbowali uzupełniać pociętą szkolną edukację własnymi programami adresowanymi do młodych ludzi. Ja zaś zwrócę uwagę na to, że za nieco ponad rok odejdzie prezydent Andrzej Duda. Jeśli obecna koalicja zdobędzie urząd prezydencki, możliwe jest całkowite przebudowanie, a nawet likwidacja samego IPN.

Równocześnie MEN zapowiada na 2026 r. napisanie całkowicie nowego programu dla podstawówek, potem dla szkół ponadpodstawowych. Jeśli obecna tendencja się utrzyma, na dzisiejszą poprawioną podstawę programową historii spojrzymy być może jak na coś solidnie tradycyjnego. Mnie to niepokoi, choć innych cieszy. ©Ⓟ