Zamiast likwidować gimnazja i przywracać czteroletnie licea, lepiej dopracować ich funkcjonowanie. Trzeba powrócić do idei, która przyświecała przy poprzedniej reformie - mówi w wywiadzie dla DGP prof. dr hab. Ewa Jaskóła, kierownik Katedry Dydaktyki Języka i Literatury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Prof. dr hab. Ewa Jaskóła, kierownik Katedry Dydaktyki Języka i Literatury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach / Dziennik Gazeta Prawna
PiS proponuje powrót do czteroletnich liceów. Czy pani zdaniem ich przywrócenie to dobry pomysł?
Nie można burzyć systemu, który funkcjonuje przez 15 lat i znalazł już swoje miejsce. Gimnazja były nowością w porównaniu z tym, co powstało w czasie PRL. System, który zaproponowano w 1999 r., przypominał w jakimś stopniu to, co obowiązywało w dwudziestoleciu międzywojennym. Zrezygnowano z obowiązującego od 1967 r. podziału 8+4 (czyli ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniej ponadpodstawowej) na rzecz podziału 6+3+3, wprowadzając rodzaj łącznika między szkołą podstawową a średnią – czyli gimnazjum. Jak bywa z nowością, trzeba było czasu, aby ją oswoić. Z badań, które przeprowadzono w ostatnich latach wynika, że młodzież, która jest w gimnazjum, ma poczucie pewnej dojrzałości, nie jest już traktowana jak dzieci. Z wywiadów przeprowadzonych z gimnazjalistami wynika, że oni tę szkołę lubią, przy wszystkich jej wadach. Zburzenie tego systemu i wprowadzenie młodzieży ponownie do ośmioletnich szkół podstawowych może spowodować bunt. Dlatego zamiast cofać całą reformę, można by wrócić do idei, która przyświecała wprowadzeniu gimnazjów.
Na czym ona polegała?
Gimnazja miały być zbliżone do szkół ponadgimnazjalnych. Chodziło o to, aby stanowiły płynne przejście do szkoły średniej. Taka była pierwotna idea, ale z nimi, jak wiadomo, różnie bywa. W efekcie wprowadzając nowy system, tworzono różne konfiguracje: albo gimnazja powstały przy podstawówkach, albo przy liceach, albo zupełnie wyodrębniano je w oddzielnych budynkach i nie łączono z żadnym innym typem szkoły. Okazuje się, że najlepsze wyniki mają te szkoły, gdzie gimnazja i licea są ze sobą zbliżone. Przykładowo na Śląsku są szkoły, które przygotowują sobie przyszłych kandydatów. Gimnazjaliści przechodzą potem do klas licealnych. Nawet zdarza się tak, że nauczyciele, którzy uczą ich w gimnazjum, kształcą dalej w liceum. Znają uczniów, widzą jak się rozwijają, mogą indywidualizować zajęcia.
Program w gimnazjach również miał być wprowadzeniem do kształcenia w szkole ponadgimnazjalnej. Podstawy programowe warto zmodyfikować, aby jeszcze ściślej uwypukliły wzajemne relacje między poszczególnymi etapami kształcenia i powiązały treści nauczania w gimnazjum i liceum. W przypadku języka polskiego warto, aby nauka w gimnazjum zmierzała do pierwszych wniosków dotyczących sposobu funkcjonowania literatury i szerzej kultury. W podstawie programowej powinno znaleźć się jak najwięcej tekstów do wyboru, z obszaru, który jest najbliższy uczniom na tym etapie nauczania, aby po prostu polubili czytanie. Gdy zbliżymy etap trzech lat kształcenia w gimnazjum do trzech lat nauki w liceum, to utworzy nam się sześcioletni cykl, który przygotowuje do egzaminu maturalnego.
Ale takie kształcenie pomija osoby, które są zainteresowane nauką w szkole zawodowej.
Po szkole podstawowej sześcioletniej jest za wcześnie, aby uczeń wybierał naukę zawodu. Wyobrażam sobie, że jest możliwe stworzenie takiego systemu, w którym uczeń po gimnazjum wyniesie pewien poziom wiedzy i umiejętności, a w zakresie polonistycznym świadomości językowo- kulturowej, który pozwoli mu na podjęcie decyzji, czy chce dalej uczyć się w liceum i zmierzać do matury, czy woli zdobywać dalsze wykształcenie w szkole zawodowej. Proszę zwrócić uwagę, że osoby, które kończą gimnazjum, są dojrzalsze niż byłyby po ośmiu latach nauki w szkole podstawowej, ponieważ kształcenie w obecnym cyklu trwa dziewięć lat. Uczniom po gimnazjum łatwiej podjąć decyzję, jaką szkołę wybrać – liceum czy zawodówkę. Ale dla osób, które zdecydowały się na naukę zawodu, też musi być furtka, jeżeli po kilku latach dojdą do wniosku, że jednak chcą podjąć studia, to powinni mieć taką możliwość.
Obecnie po szkole zawodowej nie można podejść do matury. Co jakiś czas wraca pomysł powrotu do egzaminów wstępnych na studia. Może to byłoby rozwiązanie również dla tej grupy uczniów?
Egzamin wstępny nie rozwiązuje obecnych problemów, czyli przyjmowania słabych kandydatów na studia. Niektóre szkoły wyższe mogłyby bardzo wysoko stawiać poprzeczkę, inne bardzo nisko. System, do którego doszliśmy, czyli egzamin dojrzałości jako ten, który jest przepustką na studia, powinien być utrzymany pod jednym warunkiem. Wymagania stawiane maturzystom powinny być wyższe. Egzamin ten nie może być przedmiotem politycznych manipulacji. Nie może być tak, że gdy np. 40 proc. rocznika nie zda danego przedmiotu, to winą obarcza się nauczycieli i ogłasza amnestię dla uczniów. Matura powinna sprawdzać umiejętności i wiedzę, ale nie tylko za pomocą testów. Chodziłoby raczej o to, aby sprawdzić, jak maturzysta myśli, jaki jest jego proces logicznego dowodzenia. Tak powinien być skonstruowany egzamin, aby było można za jego pomocą sprawdzić, jak absolwent nauczył się myśleć. Jeżeli tego będziemy wymagać, to jest szansa, aby zwrócić uwagę na takie aspekty myślenia, jak wnioskowanie, analizowanie, interpretowanie. I jeśli będą one oceniane najwyżej na maturze, to nauczyciele dołożą wszelkich starań, aby te aspekty, wynikające z wiedzy uczniów, kształcić i doskonalić w procesie nauczania. Warto dodać, że nie wolno pozostawić bez pomocy i wsparcia uczniów, którzy nie podołają wymaganiom egzaminu maturalnego. Ci muszą spotkać się z ciekawą ofertą szkół przygotowujących do różnych zawodów, do pracy w produkcji i w usługach. Myślę, że jest to ważne dla myślenia o przyszłym społeczeństwie, z którego nie wolno wykluczyć ludzi niżej i mniej wykształconych.