Ile samorządy zapłacą za ucznia w edukacji domowej? MEiN ma nową propozycję. Ani JST, ani edukatorzy nie są z niej zadowoleni.

Nowa propozycja MEiN

Tuż przed końcem roku ważą się losy rozporządzenia, które w sprawie finansowania edukacji domowej (ED) powinien podpisać minister edukacji. Punktem wyjścia w obliczaniu środków z subwencji, jakie idą do danej placówki edukacyjnej, jest tzw. standard A na ucznia (od przyszłego roku będzie to ok. 6,9 tys. zł). Może on ulec zwiększeniu w zależności od specyficznych potrzeb edukacyjnych ucznia. W edukacji domowej dziś to 0,8 tej kwoty. Zgodnie z propozycją MEiN z początku grudnia przelicznik na ucznia miał być zależny od wielkości szkoły. Do 500 uczniów w edukacji domowej – wskaźnik pozostałby na obecnym poziomie; powyżej 500 – na każdego kolejnego ucznia przelicznik wyniósłby 0,2.

Zgodnie z najnowszym pomysłem wskaźnik się zmniejsza już powyżej 200 dzieci. Poza tym w sytuacji, gdy stosunek uczniów uczących się stacjonarnie w szkole do ogólnej liczby uczniów w niej jest niższy niż 30 proc., to wtedy liczba uczniów w edukacji domowej powyżej 200 w danej szkole będzie mnożona przez 0,2, zamiast obecnego 0,8. Gdy ten odsetek będzie równy lub przekroczy 30 proc., to wtedy liczba uczniów w edukacji domowej powyżej 200 będzie mnożona przez 0,4 (zamiast obecnego 0,8).

Skąd ta nowa propozycja? Jak się dowiedzieliśmy, to odpowiedź resortu na nieustające protesty ze strony samorządowej, która narzeka na obecny sposób finansowania edukacji domowej.

Samorządy chcą więcej

Samorządy również do nowej propozycji odnoszą się z rezerwą. I przypominają, że dziś przepisy nie gwarantują im środków z budżetu państwa na edukację domową w przypadku wzrostu liczby uczniów w trakcie roku szkolnego. Subwencja oświatowa naliczana jest dla gmin/powiatów na podstawie liczby uczniów według stanu na dzień 30 września roku poprzedzającego rok budżetowy. Jeżeli w ciągu roku liczba uczniów się zwiększy, samorząd musi zabezpieczyć dotacje na tych uczniów z własnych środków. Warszawski przykład pokazuje, że mogą to być dziesiątki milionów złotych rocznie.
Według samorządów idealnym rozwiązaniem byłoby zlikwidowanie finansowania nauczania domowego ze środków publicznych, tak jak ma to miejsce w przypadku rocznego przygotowania przedszkolnego w tym trybie. Zdają sobie one jednak sprawę, że nie jest to możliwe m.in. ze względu na obowiązek przeprowadzania egzaminów kończących dany etap nauki, jaki spoczywa na placówkach.
– Postulujemy więc, by subwencja w przypadku uczniów objętych edukacją domową była naliczana według wagi 0,4. To w pełni pokrywa ich nakłady. Ponadto, by nauczanie w trybie edukacji domowej dotyczyć mogło wyłącznie uczniów zamieszkałych na terenie województwa, w którym działa dana szkoła – mówi Mariusz Banach, zastępca prezydenta Lublina ds. oświaty i wychowania.
Podobnie uważa Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy. Mówi, że zgodnie z przepisami prawa oświatowego to rodzic ponosi pełną odpowiedzialność za edukację swojego dziecka, nie szkoła. Ta ostatnia, kształcąca uczniów wyłącznie w systemie edukacji domowej, nie jest zobligowana do zapewnienia takich warunków realizacji procesu dydaktycznego, jak szkoła „stacjonarna”, w tym: budynku mieszczącego wszystkich kształconych w niej uczniów, odpowiednich pomocy dydaktycznych, a przede wszystkim kadry, zarówno pedagogicznej, jak i administracji i obsługi. Ponadto szkoła taka nie ponosi kosztów mediów adekwatnych do liczby zapisanych do niej uczniów, które w przypadku szkół stacjonarnych stanowią znaczną część wydatków.
– Przekazywanie szkołom kształcącym w systemie edukacji domowej dotacji zbliżonej do tej dla szkół stacjonarnych jest działaniem nie tylko nieznajdującym żadnego uzasadnienia, a wręcz jest na szkodę budżetów samorządów. Warto dodać, że tak wysokiej subwencji sprzeciwiały się samorządy już w ubiegłym roku, domagając się od MEiN wyliczeń. Wyliczenia te nigdy nie zostały przedstawione – podkreśla Kaznowska.

Inny sposób liczenia dotacji

JST uważają też, że w rozporządzeniu powinno się zagwarantować, w kryteriach podziału rezerwy części oświatowej subwencji ogólnej, pełne pokrycie skutków finansowych wzrostu liczby uczniów w roku budżetowym. Jak pokazuje warszawski przykład, naliczenie subwencji na podstawie liczby uczniów w roku poprzednim nie gwarantuje samorządom środków na finansowanie przekazanych zadań. Tylko w tym roku niedobór dla edukacji domowej w stolicy wyniósł ok. 32 mln zł.
– Nasz wniosek do MEiN o zwiększenie środków w ramach rezerwy subwencyjnej ministerstwa przysporzył miastu 6 mln zł. Innymi słowy Warszawa dopłaciła z budżetu oświatowego miasta ponad 25 mln zł na edukację domową uczniów z całej Polski. Przed takim rozregulowaniem budżetów oświatowych niebawem staną inne miasta w Polsce – przekonuje Kaznowska. Dodaje, że w 2023 r., w zależności od zwiększonej liczby uczniów, której dziś nie sposób oszacować, wysokość brakujących kwot może sięgnąć dziesiątków, a nawet setek milionów złotych. Wszystko dlatego, że subwencja została już przez MEiN naliczona według stanu na 30 września, a liczba nowych uczniów w wirtualnych szkołach edukacji domowej stale rośnie.
Ze strony zwolenników edukacji domowej słychać z kolei protesty. Skąd wiadomo, na którego ucznia ma być 0,2 a na którego 0,4 dotacji? Co z rodzeństwami, dziećmi już zapisanymi, wobec tych, które dopiero przechodzą w inny tryb nauki? Pytania bez odpowiedzi się mnożą.
Minister Czarnek zapowiada, że na zmianie wskaźnika się nie skończy. I wyjaśnia, że przepisy zawetowanej przez prezydenta ustawy w części dotyczącej edukacji domowej zostaną włączone do procedowanej obecnie ustawy o branżowych centrach umiejętności. Jak się dowiadujemy, ma ona ujrzeć światło dzienne jeszcze w I kw. 2023 r. Chodzi o przepisy dotyczące rejonizacji szkół edukacji domowej, czy zapisów do edukacji domowej, które mogłyby się odbywać tylko od 1 lipca do 21 września, a także wprowadzenia egzaminu stacjonarnego pod kontrolą kuratora. ©℗