Dobra pensja i zatrudnienie od zaraz nie przekonują absolwentów podstawówek. Wciąż wolą licea od techników i szkół branżowych

Do wczoraj uczniowie kończący podstawówki mieli czas na składanie wniosków o przyjęcie do szkół średnich. Teraz czekają na wyniki egzaminu ósmoklasisty i ostatecznej rekrutacji. Jej efekty, jak słyszymy w samorządach, które są organami prowadzącymi dla szkół, poznamy pod koniec lipca. Już jednak na tym etapie widać, że najmniej chętnych jest na naukę w szkołach branżowych I stopnia.
We Wrocławiu tego rodzaju placówki wybrało zaledwie nieco ponad 400 osób. Na technikum zdecydowało się 2,5 tys., a na liceum 6,2 tys. kandydatów. W Zabrzu stan na dziś to 202 kandydatów do szkół branżowych I stopnia. Dla porównania: do liceum – 884, a do technikum – 692. I już teraz widać wyraźny wzrost chętnych do nauki w liceum (w tym roku szkolnym było ich 627, a rok temu – 591). O ponad 100 chętnych więcej jest też do technikum. Do branżówek liczba kandydatów na razie jest nawet niższa.
W Krakowie do liceum w roku szkolnym 2019/2020 poszło 9246 uczniów (kumulacja absolwentów szkół podstawowych i wygaszanych gimnazjów), do technikum – 5141, a do szkoły branżowej I stopnia – 949. Rok później było odpowiednio: 4236, 2559 i 480. W kończącym się roku – 4669, 2866, 532. I jak słyszymy, w tegorocznej rekrutacji nie dzieje się nic, by ten trend odmienić.
W Rudzie Śląskiej prognozy na najbliższy rok szkolny (rekrutacja trwa) pod względem liczby uczniów klas pierwszych wyglądają tak: 263 – szkoły branżowe, 541 – liceum, 542 – technikum. Ponieważ do placówek ponadpodstawowych rusza teraz tzw. półtora rocznika (jako pozostałość ostatniej reformy edukacji), wzrost kandydatów notują wszystkie typy szkół, jednak w porównaniu z poprzednimi latami jest on dwukrotnie wyższy w liceach i technikach niż w branżówkach.
W Sopocie tendencja utrzymuje się od lat i procentowo aktualnie układa się następująco: 60 proc. kandydatów składa papiery do liceów, 35 proc. do technikum, a 5 proc. do szkół branżowych.
Nie zanosi się więc na renesans szkolnictwa zawodowego, mimo że MEiN od lat o to zabiega. Nie pomaga też deficyt na rynku pracy, który sprawia, że zatrudnienie w wielu zawodach można znaleźć od razu po szkole, do tego za dobre pieniądze. Nie pomagają też coraz lepsza oferta kształcenia w technikach i zawodówkach, wyposażenie klas na wysokim poziomie czy praktyki oferowane za granicą.
– Wciąż pokutuje opinia, zgodnie z którą tego rodzaju szkoły są dla mniej zdolnych, przez co poziom kształcenia w nich jest niższy, a nauczyciele gorsi. Tymczasem oprócz technicznych umiejętności kandydaci powinni wykazywać się kreatywnością i zdolnością rozwiązywania problemów – wylicza Jakub Gontarek, ekspert ds. edukacji i „zielonych” umiejętności z Krajowego Ośrodka Zmian Klimatu. Podobnego zdania jest Jolanta Basaj, członkini Zarządu OSKKO. Podkreśla, że technika są wręcz trudniejsze niż licea.
– Uczniowie oprócz zwykłych przedmiotów mają też zawodowe. Godzin lekcyjnych w skali tygodnia jest więcej. Do tego oprócz matury zdają egzaminy zawodowe – zaznacza i podkreśla, że szkolnictwu zawodowemu nie sprzyja również likwidacja gimnazjów.
– To sprawiło, że obniżył się wiek kandydatów aplikujących do szkoły średniej. W wielu 14 lat mało który uczeń wie, co chce robić w dorosłym życiu, jaki zawód będzie wykonywał. Wybiera więc szkołę, która zapewni najszersze możliwości – tłumaczy Jolanta Basaj.
Alfred Bajena, dyrektor branżowej szkoły I stopnia w Siemiatyczach, również przyznaje, że do dziś odczuwane są skutki tego, iż szkolnictwo zawodowe od lat 90. i pierwszych reform w edukacji było traktowane po macoszemu, jako coś gorszego. Jego zdaniem brak chętnych do tych placówek ma kilka przyczyn. – Z pewnością to ambicje rodziców, którzy chcą, by dzieci pisały maturę, szły na studia. Do tego pamiętajmy, że obniżyły się wymagania w samych liceach, technikach, a i egzamin maturalny jest dziś łatwiejszy niż dwie dekady temu. Uczniowie mogą też liczyć na wsparcie w postaci opinii i orzeczeń wystawianych przez poradnie, przez co łatwiej im skończyć szkołę.
Ale to nie koniec. Zdaniem dyrektorów branżówek czynników, które wpłynęły na spadek popularności ich szkół, jest więcej. – Kiedyś przemysł był zespolony z kształceniem zawodowym i wspierał szkolenie kadr. W szkołach podstawowych były zajęcia praktyczno-techniczne, bogato wyposażone pracownie warsztatowe, gdzie młodsi uczniowie próbowali sił w pracy w drewnie, obróbce materiałów. I gdy czuli dryg, mogli iść dalej w tym kierunku. Dziś tego nie ma. Podobnie jak brakuje mistrzów gotowych kształcić swoich następców. Gros osób wyjechało do pracy za granicę, nie każdemu też kalkuluje się współpraca ze szkołą – wylicza Alfred Bajena. Dlatego zdaniem ekspertów nic się nie zmieni, dopóki szkoły zawodowe i technika nie zaczną się promować. To rola dyrektorów, ci jednak muszą mieć pomysł na to, jak przyciągnąć uczniów do swoich placówek. I nie chodzi tylko o nawiązywanie współpracy z pracodawcami, którzy zapewnią praktyki, kształcenie dualne na wysokim poziomie czy zatrudnienie po skończeniu placówki.
– Powinny promować się przede wszystkim technika, które dają wiele ścieżek rozwoju. Po nich można bowiem iść od razu do pracy, ale i na studnia. Dobrze też, gdyby technika uzupełniały swoją ofertę o kształcenie ogólne, a nie zamykały się wyłącznie na kształceniu zawodowym – podpowiada Jakub Gontarek. ©℗