Bardzo się zdziwiłem, gdy przeczytałem komunikat oświatowej Solidarności, że domaga się w trybie natychmiastowym odwołania Przemysława Czarnka ze stanowiska ministra edukacji i nauki. W wystosowanym do premiera piśmie nagle pojawiają się obawy o masowe zwolnienia i całkowity paraliż oświaty, a także oburzenie tym, że minister uważa, iż mamy zbyt wielu nauczycieli.
Związek przekonuje tymczasem, że nauczycieli nam brakuje, zwłaszcza tych uczących przedmiotów zawodowych i ścisłych. Dodaje, że brak działań ze strony resortu w przedmiocie niedoborów kadrowych może doprowadzić do nieodwracalnych szkód w poziomie wykształcenia uczniów i uczennic oraz negatywnie wpłynąć na realizację prawa do nauki.
A przecież te problemy były widoczne już w 2019 r., kiedy to na początku wszystkie trzy centrale związkowe – mam tu na myśli Związek Nauczycielstwa Polskiego, Forum Związków Zawodowych, a także Solidarność – razem zagroziły strajkiem generalnym. To była niepowtarzalna okazja do wprowadzenia zmian w systemie wynagradzania i zatrudniania nauczycieli. Szybko jednak oświatowa Solidarność wyłamała się z tego sojuszu, choć jego siły upatrywano w jedności. A „zgniłe” porozumienie zawarte wówczas przez ten związek z rządem w dalszym ciągu nie jest w całości zrealizowane. Nie ma przecież połączenia wzrostu wynagrodzeń nauczycieli ze zwiększającą się średnią krajową – co było jednym z głównych postulatów – choć te rozwiązania miały już wejść w życie od 1 stycznia 2020 r.
Pozostało
81%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama