Nie będzie zwiększenia pensum, ale wrócą godziny karciane (określane jako „czarnkowe”).
Choć niemal gotowy projekt nowelizacji Karty nauczyciela, który podwyższał tygodniowy wymiar godzin z 18 do 22, trafił do kosza, minister Przemysław Czarnek nie zarzuca całkiem swoich planów. Tym razem wraca do propozycji, by nauczyciele byli w szkołach do dyspozycji uczniów i rodziców, jednak tylko przez godzinę tygodniowo, a nie osiem, jak we wcześniejszym projekcie. Uproszczony ma być też system awansów, dzięki czemu wchodzący do zawodu zarobią więcej.
Koniec z negatywną selekcją do zawodu nauczyciela
O tym, czy ktoś nadaje się do nauczania w samorządowej szkole lub przedszkolu, ma decydować egzamin zawodowy zdawany po czterech latach pracy. Na początku kariery nie będzie też łatwo o stałe zatrudnienie.
Wszystko wskazuje na to, że jedyna podwyżka, na jaką w tym roku mogą liczyć nauczyciele, to 4,4 proc., czyli rozwiązanie, które zaproponowali posłowie PiS w nowelizacji Karty nauczyciela. Dodatkowe pieniądze mają zostać wypłacone najpóźniej do końca czerwca, z wyrównaniem od 1 maja br. Sejm nie zgodził się na poprawkę Senatu, która przewidywała wzrost płac o 20 proc., i to z wyrównaniem od stycznia. Koszty takiej zmiany to 10 mld zł w tym roku. A podwyżka wprowadzona ostatecznie uchwaloną ustawą (Dz.U. z 2022 r. poz. 935) będzie kosztować państwo niespełna 1,7 mld zł. To jednak oznacza wzrost pensji zasadniczych od 130 zł brutto dla stażystów do 178 zł w przypadku najwyższego stopnia awansu, jakim jest nauczyciel dyplomowany. Zdaniem ekspertów z pewnością takie podwyżki nie sprawią, że pracy w szkole zacznie szukać więcej absolwentów uczelni pedagogicznych. A kuratoria niemal każdego dnia publikują nowe oferty dla nauczycieli.
W ocenie Przemysława Czarnka, ministra edukacji i nauki, podwyżki mogłyby być znacznie wyższe (nawet o 36 proc.), jeśli oświatowe związki zawodowe zgodziłby się na zwiększenie pensum z 18 do 22 godzin tygodniowo. Jednak projekt, który miał takie rozwiązanie wprowadzić, wylądował w koszu. W tym tygodniu do konsultacji ma jednak trafić kolejna wersja zmian w Karcie nauczyciela oraz ustawie o dochodach jednostek samorządu terytorialnego. W dużej mierze powtarza on konsultowane już ze związkami zapisy z poprzedniego projektu, jednak te mniej kontrowersyjne - dotyczące uproszczenia systemu awansu zawodowego i jego odbiurokratyzowania. Mają one doprowadzić przede wszystkim do tego, by osoby rozpoczynające karierę zawodową w samorządowych placówkach oświatowych na wstępie zarabiały więcej niż obecnie. Czy uda się dzięki temu załatać powiększającą się z roku na rok kadrową dziurę w oświacie? Eksperci mają wątpliwości.
Szybszy awans i pieniądze
W rządowym projekcie zaproponowano, aby stopień nauczyciela mianowanego był pierwszym stopniem awansu, o który będzie się ubiegała osoba nowo zatrudniona (patrz infografika). W efekcie dotychczasowe dwa stopnie stażysty i nauczyciela kontraktowego zostałby zlikwidowane. W zamian projekt przewiduje skrócenie okresu, po którego przepracowaniu nauczyciel będzie mógł uzyskać stopień nauczyciela mianowanego - z sześciu do czterech lat, co z kolei pozwoli na przyspieszenie o dwa lata przeszeregowania płacowego nauczyciela oraz zatrudnienia na podstawie mianowania. Problem jednak w tym, że do tej pory po dziewięciu miesiącach pracy stażysta otrzymywał zatrudnienie na czas nieokreślony. Po zmianach okres zatrudnienia na czas określony wydłuży się do dwóch lat. Cały staż potrzebny do osiągnięcia pierwszego stopnia awansu - nauczyciela mianowanego - ma trwać trzy lata i dziewięć miesięcy.
- To nie jest sposób na pozyskanie ludzi do zawodu. Nauczyciel, który zatrudni się w przedszkolu lub szkole, przez dwa lata będzie miał umowę na czas określony. Dodatkowo, po studiach i czterech latach pracy w placówce oświatowej, może się dowiedzieć, że nie nadaje się do tego zawodu. Decydować o tym ma egzamin państwowy. To jest bardzo niedobre rozwiązanie - mówi Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Minister chce, by nauczyciele byli w szkole do dyspozycji uczniów i rodziców przez jedną godzinę w tygodniu. Została już ona przez związkowców określona „czarnkową”
Propozycje resortu edukacji krytykują nie tylko związki zawodowe, lecz także osoby związane z obecną ekipą rządzącą. - To rozwiązanie jest połowiczne, bo z jednej strony rzeczywiście młodzi nauczyciele będą zarabiać więcej, ale po osiągnięciu dwóch stopni awansu nie ma pomysłu na ich dalszy rozwój zawodowy - mówi Anna Zalewska, europosłanka PiS i była minister edukacji. Przypomina, że gdy stała na czele MEN, chciała wprowadzić dodatkowe 500 zł miesięcznie dla nauczycieli dyplomowanych, którzy wyróżniali się w swojej pracy, na okres trzech lat, po którym to okresie następowałaby weryfikacja. - Warto o tym pomyśleć, chociaż to był jeden z powodów strajku generalnego w 2019 r. - proponuje. - Trzeba spłaszczyć zarobki między nauczycielem rozpoczynającym karierę a dyplomowanym. Z takim postulatem wychodziły związki zawodowe - dodaje.
Związkowcy nie wykluczają, że do projektu mogą zostać dodane dwa stopnie specjalizacyjne, o które będą mogli się ubiegać nauczyciele dyplomowani. Takie rozwiązanie było proponowane jeszcze pod koniec ubiegłego roku.
Anna Zalewska uważa z kolei, że trzeba pracować nad kompleksową i nowoczesną ustawą o zawodzie nauczyciela, a nie dokonywać fragmentarycznych zmian w Karcie.
Wracają karciane
Skrócenie awansu zawodowego nauczycieli to niejedyna zmiana przewidziana w projektowanej nowelizacji. Ma ona również zagwarantować uczniom i ich rodzicom możliwość konsultacji z nauczycielami. Temu ma służyć wyodrębnienie w ramach innych zajęć i czynności wynikających z zadań statutowych szkoły realizowanych w ramach czasu pracy nauczycieli czasu dostępności w szkole. Również ten pomysł nie jest nowy. W zarzuconym projekcie ministerstwo planowało, że każdy nauczyciel poza pensum miałby być dostępny przez osiem godzin tygodniowo do dyspozycji uczniów i rodziców. Napotkało to jednak stanowczy sprzeciw nie tylko ze strony związków zawodowych, lecz także posłów PiS.
Przemysław Czarnek nie chce rezygnować z tego rozwiązania i proponuje kompromis w postaci jednej godziny tygodniowo (już określanej przez związkowców „czarnkową”). Problem w tym, że na początku rządów Zjednoczonej Prawicy ówczesna premier Beata Szydło zapowiedziała, jako jedno z pierwszych planowanych działań, likwidację tzw. godzin karcianych (inaczej halówek - to z kolei od nazwiska byłej minister edukacji Katarzyny Hall).
- Nie popieram wprowadzania dodatkowych godzin pracy, za które nauczyciele nie otrzymują wynagrodzeń. Nie po to likwidowaliśmy godziny karciane, aby po kilku latach je przywracać - mówi Anna Zalewska. - Nie znam nauczyciela, który w ramach 40-godzinnego tygodnia pracy odmówił uczniowi pomocy lub możliwości spotkania z rodzicem chcącym porozmawiać o postępach swojego dziecka - dodaje.