Dokładnie za tydzień wszyscy uczniowie, którzy nie będą jeszcze na feriach, wrócą do szkolnych ławek. Młodzi Polacy od początku pandemii spędzili na zdalnym nauczaniu ponad 40 tygodni. Ten stan nie może dłużej trwać – mówią eksperci.

– Kwarantanna z kontaktu była uciążliwa dla dyrektorów, nauczycieli i samych dzieci, bo wystarczył przypadek COVID-19 i cała klasa była na nauce zdalnej przez 10 dni – komentował szef MEiN na antenie Polskiego Radia. Podkreślał, że dużym sukcesem jest to, iż nauka zdalna dla starszych roczników na pięć miesięcy tego roku szkolnego wyniosła zaledwie dwa tygodnie.
W szkołach słyszymy inne wyliczenia. A także to, że choć jedne dylematy znikły, pojawiły się kolejne.
– Minister odnosi się zapewne do wydanych przez siebie decyzji generalnych, bo średnia na zdalnym dla klas w mojej placówce w tym roku szkolnym wynosi 1,5 miesiąca. A w poprzednim na 10 miesięcy nauki 6 miesięcy uczniowie spędzili w domach – wylicza Zbigniew Matuszak, dyrektor podstawówki we Wrocławiu. Na pytanie, czy odwołanie zdalnego i zniesienie kwarantanny z kontaktu to dobre decyzje, odpowiada, że zobaczymy za kilka tygodni. – Tuż przed ostatnim przejściem na zdalne miałem ponad 20 nauczycieli na L4. Jeśli dalej będą chorować, nie będę w stanie zapewnić zastępstwa. I pytanie, co jeśli w szkole pojawią się ogniska koronawirusa? Czekam na nowe rozporządzenie MEiN, które, mam nadzieję, da wytyczne, jak postępować.
Z tym, że zdalne w tym roku to margines, nie zgadzają się też dyrektorzy innych szkół.
– Od września występowałem do sanepidu 27 razy o zawieszenie nauki. W szczytowych momentach nie było połowy klas. Pytanie, co będzie teraz. Rząd ogłosił odgórnie zdalne, gdy było 30 tys. chorych dziennie. Gdy jest 35 tys., odwiesza – mówi Marcin Konrad Jaroszewski, dyrektor LO w Warszawie.
Ryszard Sikora, dyrektor SP w Krakowie, wylicza, że w tym roku regularnie 4, 5 klas z 19 było na zdalnym.
Na razie pytani przez nas dyrektorzy sugerują, że być może będą musieli kierować się rozporządzeniem z 2002 r. w sprawie bezpiecznych i higienicznych warunków pracy w placówkach oświatowych. Mówi ono, że w sytuacji zagrożenia życia i zdrowia dyrektor może zawiesić zajęcia. Te jednak trzeba będzie odpracować.
Barbara Kochanek, dyrektor I LO w Lesznie, podliczyła z grupą swoich maturzystów, ile spędzili czasu w szkole od rozpoczęcia w niej nauki w I klasie. – Wyszło nam 11 miesięcy – mówi. Przyznaje, że kwarantanny dezorganizowały życie szkoły. – Moim zdaniem należało jednak pozostać przy pierwotnej dacie 28 lutego. A w kwestii nakładania kwarantanny – do wiosny, kiedy to, jak pokazały doświadczenia poprzedniego roku, pandemia odpuszczała.
W szkołach słyszymy też, że minister edukacji nie miał łatwej decyzji do podjęcia. – Koncentracja uczniów na zdalnym spada drastycznie, podobnie jak motywacja. Także kondycje psychiczną i fizyczną dzieci trzeba będzie odbudowywać miesiącami. To jest więc próba wyjścia naprzeciw tym wyzwaniom – ocenia dyrektor Kochanek. – Tylko czy najlepsza?
– Straty edukacyjne są wyraźne – wtóruje dyrektor Matuszak. Jak w niemal każdej szkole, tak i w jego jest grupa dzieci wymagających szczególnej opieki. – Mam m.in. uczniów, z klas VII–VIII, którzy kategorycznie odmówili powrotu do szkół. I jedynym wyjściem dla nich okazało się nauczanie indywidualne.
Pewne jest to, że nie ma jednego dobrego sposobu na funkcjonowanie placówek oświatowych w pandemii. W takich krajach, jak Hiszpania, Francja, Wielka Brytania, Irlandia, Grecja, Albania, Bułgaria, Chorwacja, Łotwa, Norwegia, Finlandia, Islandia czy Estonia obowiązuje zalecenie przejścia na tryb zdalny w sytuacji pojawienia się ogniska koronawirusa. Z kolei Włochy, Szwajcaria, Austria, Rumunia, Mołdawia, Litwa, a do 21 lutego także Polska postawiły na nauczanie zdalne poszczególnych grup wiekowych uczniów. Polska dodatkowo jest wśród krajów, gdzie zdalna nauka była realizowana w większym wymiarze. Podobnie jak w Niemczech czy Portugalii, gdzie wielokrotnie dzieci przechodziły na edukacją zdalną lub hybrydową.
– Kolejne badania pokazują, że ten stan po prostu nie mógł trwać dłużej – mówi. prof. Piotr Długosz, socjolog, dyrektor Centrum Badań Młodzieży Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. W tym sensie pochwala ministerialną decyzję. Ale na dowód, że samo odwołanie zdalnego to za mało, cytuje własne badania dotyczące dzieci ostatnich klas podstawówek. Gdy ruszyły we wrześniu do szkół, nastroje depresyjne deklarowało 20 proc. uczniów, a na brak satysfakcji z życia wskazywało 15 proc. Po trzech miesiącach, gdy badania powtórzono, tylko 61 proc. było zadowolonych z życia, a 48 proc. miało nastroje depresyjne. – Analogiczne badania przeprowadzono na Węgrzech, w Czechach i na Słowacji. Tam te wyniki nie były tak złe.