W ograniczonym zakresie działa już ponad 2,6 tys. szkół. O przeszło 1,2 tys. więcej niż dwa tygodnie temu. Choć sytuacja jest coraz trudniejsza, lockdown w szkołach nie jest planowany

– Nie zamkniemy szkół, musimy brać na siebie ryzyko zakażeń, które występuje w szkołach, to ryzyko biorą na siebie też nauczyciele (…), bieżące decyzje podejmują powiatowe inspekcje sanitarne w kontakcie z kierownikami szkół i widzimy, że są wystarczające – mówił wczoraj rzecznik MZ Wojciech Andrusiewicz. Z podobną konsekwencją od tygodni wypowiada się też MEiN.
I podaje dane: 87,9 proc. (12 646) szkół podstawowych funkcjonuje w trybie stacjonarnym, 1683 w mieszanym, 59 zdalnym. Jeśli chodzi o szkoły ponadpodstawowe, to normalnie pracuje 6958 (89 proc.) placówek, przy 50 w trybie zdalnym i 854 mieszanym. Problem w tym, że w ostatnich dwóch tygodniach liczba placówek działających „nienormalnie” niemal się podwoiła. Przyrosty widać każdego dnia. Tylko z poniedziałku na wtorek przybyło 15 szkół ponadpodstawowych na zdalnym i 50 w trybie mieszanym. – Obecnie odsetek szkół pracujących w trybie zdalnym lub mieszanym nie jest statystycznie istotny. W tym zakresie również nie jest odnotowany gwałtowny przyrost – mówiła DGP dwa tygodnie temu Anna Ostrowska, rzeczniczka MEiN, gdy pytaliśmy o ewentualne nowe wytyczne dla szkół. Teraz to pytanie powtórzyliśmy. Odpowiedź nie nadeszła.
Z samych szkół płyną niepokojące sygnały. – Właśnie cała placówka przeszła na zdalne do 26 listopada – mówi Joanna Walczak, dyrektor LO i Technikum w Lublińcu. Zaczęło się 8 listopada od jednej klasy. Od 12 listopada na kwarantannie było ich już dziewięć. A dwa dni temu od godz. 7.30 rozdzwoniły się telefony. Rodzice uczniów, a zwłaszcza nauczyciele informowali o pozytywnych wynikach testu na COVID-19. – Podliczyłam, że na zdalnym powinnam mieć już 15 oddziałów (na 22), co dawało 68 proc. wszystkich uczniów. Gdy sanepid to usłyszał, zaproponował, żebym wnioskowała o zamknięcie całej szkoły.
Małgorzata Targosz, dyrektor I LO w Kędzierzynie-Koźlu, dwa tygodnie temu mówiła DGP, że ma nóż na gardle, bo czeka na wyniki testu nauczycieli. A dziś? – Spokojnie już było. W ciągu trzech ostatnich dni cztery klasy przeszły na tryb zdalny – wylicza. Zastrzega, że pilnuje w szkole dezynfekcji, nakładania maseczek w przestrzeniach wspólnych. Ale, jak widać, to nie wystarcza.
Dziś nie ma dyrektora, który nie zastanawiałby się, jak ważyć z jednej strony zdrowie i bezpieczeństwo, a z drugiej kondycję psychiczną i skuteczność nauczania. – Gdyby brać pod uwagę tylko to pierwsze, byłabym za odgórnym zamknięciem, ale pamiętam emocje z poprzedniego roku szkolnego. Dlatego na razie uważam, że lepsze są doraźne kwarantanny. Z akcentem na „na razie”, bo sytuacja jest dynamiczna – zastrzega dyrektor Walczak.
Przemysław Czarnek jeszcze w październiku podkreślał, że nie planuje przechodzenia na naukę zdalną i hybrydową. Zamiast tego apelował o przestrzeganie wymogów sanitarnych. – Organy sanepidu oraz kuratoria będą prowadziły kontrole w szkołach, bo jeśli chcemy (...) kontynuować naukę stacjonarną, przestrzeganie wytycznych jest potrzebne – mówił.
Sanepidy przyznają, że pod koniec października główny inspektor sanitarny zwrócił się do wojewódzkich i powiatowych stacji z prośbą o „wzmożenie nadzoru epidemiologicznego w placówkach oświatowych z uwagi na rosnące liczby zakażeń”. Oficjalnie słyszymy więc, że specjalne kontrole nie są w planie.
– Na Mazowszu realizujemy w miarę możliwości te wynikające z rocznego planu, na ile pozwala nam stan osobowy. Pracownicy inspekcji sprawdzają m.in., czy są dozowniki z płynem dezynfekcyjnym przy wejściu i w toaletach. Albo czy jest możliwość zachowania dystansu między klasami – opisuje Joanna Narożniak, rzecznik mazowieckiego sandepidu.
GIS podkreśla, że to nie sanepid podejmuje decyzje o organizacji zajęć w szkołach. – To dyrektor placówki, za zgodą organu prowadzącego i po uzyskaniu pozytywnej opinii właściwego państwowego powiatowego inspektora sanitarnego, może zawiesić zajęcia na czas oznaczony, jeżeli jest zagrożenie dla zdrowia uczniów – dodaje Szymon Cienki, rzecznik GIS.
Z nieoficjalnych rozmów z sanepidami wynika jednak, że wydawanie tych opinii jest trudne, bo brakuje wytycznych, kiedy szkoła powinna uczyć w trybie mieszanym, a kiedy przejść na zdalne. Decyzje zapadają więc indywidualnie na podstawie tego, ile jest chorych, jak wygląda szkoła, jak tłoczno jest na korytarzach, ile jest wakatów. Bywa więc, że jedna placówka przechodzi na zdalne, choć w tym samym powiecie inna, będąca w podobnej sytuacji, pozostaje w trybie mieszanym.