Mimo pewnych różnic w ocenie ministerialnych propozycji dotyczących statusu nauczycieli, samorządy i związki zawodowe mają wspólny interes w wypracowaniu porozumienia – obu stronom zależy bowiem na poprawie sytuacji w szkołach
Choć nie jest ich wiele. Sam pomysł podniesienia wynagrodzeń nauczycieli ocenić należy pozytywnie, ale niestety sposób, w jaki chce tego dokonać minister Przemysław Czarnek, jest nie do przyjęcia. Interesujące są też propozycje dotyczące awansu zawodowego nauczycieli, szczególnie te zmniejszające liczbę stopni, prowadzące do odbiurokratyzowania tego procesu (odejście od staży i planów rozwoju oraz sprawozdań), a także położenie większego nacisku na umiejętności praktyczne nauczycieli. Ciekawa jest też propozycja umożliwienia nauczycielom dyplomowanym zdobycia specjalizacji zawodowych powiązanych z dodatkiem do wynagrodzenia po uzyskaniu stopnia specjalizacji.
Niestety nie ma, choć zapowiedzi MEiN przed rozmowami były szumne: słyszeliśmy o chęci zwiększenia pensji i o powiązaniu wynagrodzeń nauczycieli ze średnim wynagrodzeniem w gospodarce. Jednak to były tylko zachęty, by wszystkie związki wróciły do negocjacyjnego stołu, który opuściliśmy przed wakacjami. Uważamy, że propozycje MEiN nie podniosą statusu zawodowego nauczycieli, nie zachęcą do pracy w szkole, nie wpłyną na prestiż tego zawodu, także w wymiarze finansowym. Dlatego je odrzucamy.
Dyrektorzy szkół powinni mieć autonomię w określaniu wysokości dodatku, adekwatnie do zaangażowania i efektów pracy nauczycieli. Im więcej zewnętrznej ingerencji w relacje pomiędzy pracodawcą a pracownikiem, tym gorzej dla obu stron. Dyrektorzy szkół i nauczyciele nie są przeciwnikami w rozmowach nad wysokością wynagrodzenia, ale partnerami. Nie do przyjęcia jest więc tworzenie wokół tego atmosfery, że to minister, kurator czy związki zawodowe muszą bronić nauczyciela przed skąpym dyrektorem czy też organem prowadzącym szkołę. Powiedzmy sobie otwarcie i wyraźnie: za niskie wynagrodzenia nauczycieli odpowiada strona rządowa, nie zabezpieczając na ten cel środków w budżecie państwa.
Ponieważ wprowadza się minimalną wysokość dodatku. W ten sposób samorząd nie może go określić na poziomie 0 zł lub 1 zł, a tak też bywało. Uważamy, że wysokość dodatków powinna być tak określona, by wypełniły one przestrzeń między wynagrodzeniem zasadniczym a przeciętnym, które chce wprowadzić MEiN. W kwestii dodatków resort nie proponuje jednak nic dobrego, bo chce zlikwidować jednorazowy dodatek uzupełniający, tzw. dodatek na start, zmniejszyć środki na dodatek wiejski i proponuje mniejszy odpis na fundusz socjalny. To będą oszczędności, z których zostanie pokryta wyższa pensja ze zwiększonym pensum.
Na ten temat dyskusja trwa już od wielu lat i uważam, że trzeba ją jak najszybciej zakończyć, podnosząc nieco czas pracy przy tablicy. Podkreślam, nie zmieniając czasu pracy nauczycieli, tylko zmieniając relacje pomiędzy pensum a pozostałymi obowiązkami, takimi jak przygotowanie się do zajęć, sprawdzanie uczniowskich prac, spotkania z rodzicami czy też dokształcanie się. Być może nauczyciele nie ocenią pozytywnie tego, co powiem, ale uważam, że tego typu zmiana będzie dla nich korzystna. Zbyt wiele bowiem narosło w społeczeństwie mitów wokół tygodniowego pensum nauczycieli i czas najwyższy przeciąć dyskusję na ten temat. Dla dobra samych nauczycieli, których pracę oceniam bardzo wysoko. Może jeszcze jedna kwestia szczegółowa. Cieszę się, że resort przyjął mój postulat, aby nie różnicować pensum nauczycieli, podnosząc je wyżej tym, którzy uczą wychowania fizycznego, plastyki i muzyki. Nie uważam bowiem, że ich zaangażowanie w przygotowanie i prowadzenie lekcji jest mniejsze od nauczycieli innych przedmiotów.
Nie zgadzamy się na podniesienie pensum. I to szalone, bo o ponad 20 proc.! Jeszcze w maju MEiN proponował wzrost pensum o dwie godziny, teraz aż o cztery. To szokująca propozycja, antynauczycielska, godząca w środowisko. W jej wyniku będą zwolnienia i praca w niepełnym wymiarze, bo nie będzie godzin dla wszystkich nauczycieli. Jeśli dzisiaj w szkole pracuje czworo wuefistów, to dla jednego po zmianach pracy nie będzie. Do tego MEiN dorzuca osiem dodatkowych ewidencjonowanych godzin pracy tygodniowo na rzecz szkoły i w szkole. Nauczyciele nie uchylają się od pracy z dziećmi, bo na tym polega ich zawód, ale gdzie mieliby te zadania wypełniać? Wszyscy przecież wiemy, jak po likwidacji gimnazjów szkoły są przepełnione. Pokoje nauczycielskie były przenoszone do szatni, by wygospodarować dodatkowe klasy. W szkołach, szczególnie miejskich, nie ma wolnej powierzchni na miejsce do pracy dla nauczycieli, nie ma wystarczającej liczby komputerów, drukarek. Gdzie nauczyciele mają te zajęcia wykonywać, na korytarzu? I jeszcze przynieść własny sprzęt do pracy?
Płace nauczycieli są zbyt niskie, tak jak niskie są też nakłady na edukację z budżetu państwa, które potem w zaniżonej subwencji oświatowej trafiają do samorządów. Dlatego za zasadne uważam poniesienie płac nauczycielskich, powiązane z zagwarantowaniem organom prowadzącym przedszkola i szkoły pełnego pokrycia kosztów tych podwyżek oraz wprowadzenie stałego mechanizmu corocznej waloryzacji płac nauczycieli, przekładającego się na zagwarantowanie w budżecie państwa odpowiednio wyższych środków finansowych. Powiązanie mechanizmu waloryzacji na podstawie wysokości wynagrodzeń w gospodarce narodowej uważam za o wiele lepsze niż to proponowane pierwotnie przez MEiN, czyli na podstawie wzrostu płacy minimalnej.
W ten sposób osiągamy dwie ważne rzeczy. Po pierwsze uwolnimy płace od decyzji polityków, bo dzisiaj to oni decydują o wysokości kwoty bazowej określanej corocznie w budżecie państwa (od dwóch lat jest zamrożona i tak ma być w 2023 r.). Po drugie pensje nauczycieli rosłyby wraz ze wzrostem PKB. Takie rozwiązanie postulujemy, opracowaliśmy projekt wprowadzający taki mechanizm i przekuliśmy w inicjatywę obywatelską „Godne płace i wysoki prestiż nauczycieli”. Od września zbieramy pod nią podpisy. Dzisiaj nauczycielskie wynagrodzenia rozpoczynają się od stawek na poziomie płacy minimalnej i są uzależnione od kwoty bazowej. Dlatego wielu nauczycieli rezygnuje z pracy z powodu zbyt niskich płac. Mamy ogromne braki kadrowe, a dyrektorzy zatrudniają każdego, byle tylko lekcje się odbywały.
Kwota przedstawiona przez MEiN podczas ostatniego spotkania zespołu do spraw statusu zawodowego nauczycieli, czyli 6,7 mld zł, z pewnością nie wystarczy na pokrycie faktycznych skutków podwyżek od 1 września 2022 r. do 31 sierpnia 2023 r. Według pierwszych obliczeń Związku Miast Polskich potrzebne będzie na to 11–12 mld zł, a różnica w tych szacunkach wynika m.in. z faktu, że nie wiadomo, ilu nauczycieli odejdzie z zawodu po zmianie pensum. Tak więc „rewolucyjne zmiany” proponowane przez ministra Czarnka oznaczają dla samorządów zwiększenie skali niedoszacowania dochodów na realizację zadań oświatowych. A nieoszacowane subwencji oświatowej sięga już teraz 30 mld zł rocznie. Obrazowo: do każdej złotówki otrzymanej z budżetu państwa na ten cel samorządy dokładają ponad 60 groszy z własnych dochodów, ratując m.in. wynagrodzenia nauczycieli. Samorządy, szczególnie w największych miastach, znacząco dopłacają do stawek proponowanych przez MEiN, by w ogóle znaleźć chętnych do pracy w szkołach.
Ale pamiętajmy, że mówimy o grupie zawodowej liczącej ponad 600 tys. osób, więc w tym wypadku budżet jest duży. Niestety, niewielkie podwyżki nie sprawią, że zawód ten stanie się atrakcyjniejszy, że przyciągnie młodych do szkół. Dzisiaj kandydat słysząc, że jego wynagrodzenie na rękę wynosi 2 tys. zł, odwraca się i wychodzi. Wszędzie dostanie lepszą propozycję. Dyplomowany nauczyciel, czyli ten najbardziej doświadczony, zarabia netto ok. 3,5 tys. zł. Czy to są kokosy? Trudno utrzymać rodzinę. Więc niewielki wzrost płac nie poprawi sytuacji nauczycieli, nie zahamuje negatywnego zjawiska, jakim są odejścia z zawodu. Na MEiN spoczywa ogromna odpowiedzialność, by temu zapobiec i nie doprowadzić do zapaści w edukacji. Ale sztuczkami się tego nie osiągnie, bo nauczyciele potrafią liczyć, nie wystarczy „magia prezentacji”. Dzisiaj nauczyciel dyplomowany za cztery dodatkowe godziny tygodniowo otrzymuje 972 zł. minister Czarnek proponuje mu za to samo 1 tys. zł. To gdzie ta podwyżka?
Rozmawiać trzeba zawsze. Ale uzgodnienia muszą toczyć się w atmosferze szacunku i uczciwości. Tymczasem mamy do czynienia z próbą ogrania przez MEiN samorządów i związków zawodowych. Trudno się więc dziwić, że związki podkreślają, iż propozycje ministra Czarnka nie prowadzą do znaczącego wzrostu płac, a samorządy protestują przed próbą przerzucenia na nie skutków finansowych tych podwyżek. W takim przypadku trudno będzie osiągnąć porozumienie ze stroną rządową.
Przestrzeń zawsze jest. Potrzebne są tylko chęci, a ze strony MEiN na razie ich nie widzimy. Przedstawione propozycje są szokujące i antynauczycielskie. Wiadomo, że ludzie stracą etaty. Kurator Barbara Nowak mówi już wprost, że zwolnieni mogą szukać pracy w kulturze. Przekaz MEiN skierowany jest jednak tylko do rodziców, nie do nauczycieli. Na nich resortowi nie zależy. To ogromny błąd, którego konsekwencje odczujemy wszyscy w przyszłości, i to niedalekiej.