Spełniają się czarne scenariusze uczniów. Wrzesień okazał się w wielu szkołach czasem sprawdzianów ze zdalnego, czyli tego, czego nauczyli się w pandemii. Wypadają, dyplomatycznie mówiąc, średnio

Aż 65 proc. uczniów ocenia, że lekcje zdalne były prowadzone w stosunku do tradycyjnych na niższym poziomie. Jedynie 29 proc. młodzieży nie miało problemów ze zrozumieniem przekazywanych w tym czasie treści – wynika z badania przeprowadzonego przez Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie.
– To potwierdza istnienie tzw. straty edukacyjnej, czyli dużych braków w wiedzy – mówi kierujący badaniami prof. Piotr Długosz. Dodaje, że uczniowie mają tego pełną świadomość. – Jest w nich lęk, że przez pandemię nie dostaną się do dobrego liceum, nie zdadzą matury.
Badania krakowskiej uczelni przeprowadzono na reprezentatywnej próbie uczniów starszych klas szkół podstawowych (V–VIII) oraz szkół średnich. Młodzież została poproszona m.in. o to, by sama wystawiła sobie oceny. Przed wprowadzeniem nauki zdalnej dawali sobie średnio mocną czwórkę. W czasie edukacji na odległość było to już trzy z plusem. Teraz, po powrocie do szkół, średnia samoocena zbliża się do gołej trójki.
Skąd to pogorszenie? Z jednej strony słyszymy, że uczniowie się rozleniwili, jednak 51 proc. spytanych przez UP przekonuje, że wysiłek włożony w lekcje jest zbliżony do nakładu pracy sprzed marca 2020 r.
34 proc. uczniów deklaruje, że na zdalnym przykładało się mniej, ale 15 proc. przekonuje, że uczyło się intensywniej. Większość przyznaje, że brało udział we wszystkich lekcjach na zdalnym. Ci, którzy zjawiali się tylko na wybranych zajęciach, mówią, że to przez chorobę. Jednocześnie aż 33 proc. tłumaczy się tym, że lekcje były nudne, nieciekawe. Nie podobała im się też sama forma, bo brakowało… bezpośredniego nadzoru nauczyciela.
– Ankiety prowadzone zarówno przed pandemią, jak i teraz pokazują, jak dużą rolę ma do odegrania nauczyciel. W obu przypadkach ze zdaniem, że to on mobilizuje do nauki, zgadza się ponad 80 proc. młodzieży – opisuje prof. Długosz. Jednocześnie tym, co budzi dziś największe obawy uczniów, są duże wymagania stawiane przez pedagogów.
– Właśnie dostaliśmy wyniki testu z fizyki, podzielonego na część teoretyczną i zadaniową. Syn z tej pierwszej dostał 5 plus, z drugiej jedynkę. Na 28 uczniów w klasie o profilu mat-fiz zadania oblały 24 osoby – opowiada mama ucznia II klasy LO na Mokotowie. Nie wini syna, bo teorię zaliczył, jednak zupełnie nie poradził sobie z zastosowaniem wzorów – czyli z tym, co przerabiali na zdalnym.
Początek września to też czas sprawdzianów uczniów, którzy rozpoczęli naukę w pierwszej klasie szkoły ponadpodstawowej.
– Na matematyce polegli. Najlepszy wynik wyniósł nieco ponad 40 proc. – mówi nauczycielka w liceum na warszawskiej Woli. Dodaje, że równie słabo wypadły sprawdziany z innych przedmiotów ścisłych.
Joanna Walczak, dyrektorka LO i technikum w Lubińcu, jest też nauczycielką matematyki. – Przy tablicy powtarzamy to, co robiliśmy przed wakacjami. Słyszę od uczniów, że dopiero teraz zaczynają łapać, o co chodzi – opowiada. Ona z kolei widzi tak duże braki, że, jak mówi, włos się jeży na głowie. Również nie wini uczniów, bardziej siebie, że nie udało jej się wyłapać braków na zdalnym. – Dotyczy to głównie uczniów klas II, czyli tych, którzy w zeszłym roku zaczynali szkołę średnią. Mieliśmy tylko kilka tygodni, by się poznać twarzą w twarz. To za mało, by trafnie diagnozować potrzeby edukacyjne.
Dlatego są szkoły, które rezygnują ze stopni cząstkowych. Tak jest właśnie w Lubińcu. – Mam obowiązek wystawić ocenę na koniec roku. Ponaglanie młodzieży jedynkami czy miernymi nie ma sensu, lepiej sprawić, by na nowo nauczyli się uczyć – mówi dyr. Walczak. Jak dodaje, nie łudzi się jednak, że to powszechne podejście. Ciągle są nauczyciele, którzy ulegają presji, by wystawić jak najwięcej ocen w realu na wypadek, gdyby znów przyszło zdalne.
Profesor Piotr Długosz przekonuje, że dla uczniów powrót zdalnego byłby katastrofą. – Można to wyjaśnić tym, że mimo pandemii poziom aspiracji edukacyjnych jest wysoki. Dzieci z podstawówek pytane teraz, gdzie zamierzają kontynuować naukę, odpowiadają: w liceum (59 proc.), w technikum (33 proc.), w szkole branżowej (7 proc.). W latach bez koronawirusa wskazania między dwoma pierwszymi typami szkół były bardziej zbliżone – podkreśla. Jeśli chodzi o młodzież szkół średnich, to 47 proc. chce skończyć studia na poziomie magisterskim, 9 proc. licencjackim (reszta jeszcze nie ma zdania). – To również zmiana w stosunku do badań, jakie prowadziliśmy przed pandemią, kiedy młodzież myślała częściej o licencjacie.
Z drugiej strony, jak mówi Marek Pleśniar, dyrektor OSKKO, zdrowie nie może schodzić na dalszy plan, czyli stać się mniej ważne niż sposób nauczania.
– To nie jest tak, że niczego nie nauczyliśmy się przez ostatni rok. Zdobyliśmy doświadczenie w zupełnie nowym obszarze, czyli nauki na odległość, która wcześniej zupełnie nie istniała. Może efekty nie są takie, jak byśmy chcieli, ale nie od razu Kraków zbudowano – podkreśla.
Faktem jest, że próżno dziś szukać uczniów, którzy wciąż postrzegają zdalne jak koronaferie. – Chcą szkoły po staremu – mówi prof. Długosz. – I gdyby dostali wybór, 60 proc. wolałoby lekcje stacjonarne, 21 proc. nauczanie hybrydowe, 14 proc. pozostałoby na zdalnym, a 2 proc. najchętniej przestałoby się uczyć. Pod zdaniem, że „zdalna nauka to byłaby najgorsza rzecz, jaka mogłaby się wydarzyć; kolejny rok stracony, brak kontaktów z rówieśnikami, wiedzy” podpisałoby się 63 proc. badanych. ©℗
Uczniom podczas pracy w domu brakowało bezpośredniego nadzoru nauczycieli