Każdy zadaje sobie pytanie czy przez najbliższe 10 miesięcy będzie możliwa w miarę normalna i spokojna praca, czy też czeka nas chaos i brak decyzyjności - mówi w rozmowie z DGP Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Dziś rozpoczynamy rok szkolny. Jak zmieniła się polska szkoła w ciągu ostatniego półtora roku?
W długofalowej perspektywie pokaże to międzynarodowe badanie umiejętności uczniów – PISA, w krótkofalowej – obserwujemy to na co dzień w szkołach, bo widzimy jak zmienili się uczniowie. Uwzględniając aktywność nauczycieli trzeba powiedzieć, że był to bardzo trudny rok, ale pokazał ich olbrzymią odpowiedzialność i gotowość do pracy. Uwydatnił jednak przy tym wszystkie deficyty polskiej szkoły - choćby w zakresie braków technologicznych.
Czy zatem dziś optymizm wśród nauczycieli jest większy?
Oczywiście, każdy nauczyciel ma swoją opinię, ale patrząc ogólnie nastroje są raczej pesymistyczne. Każdy zadaje sobie pytanie czy przez najbliższe 10 miesięcy będzie możliwa w miarę normalna i spokojna praca, czy też czeka nas chaos i brak decyzyjności. Zapewnienia ministerstwa edukacji bardziej jątrzą i irytują niż pomagają i uspokajają. Za dobrodusznymi stwierdzeniami ministra o wrażliwości na problemy nauczycieli kryją się złe decyzje. Nie chcemy być znów narzędziem w ręku kolejnego ministra edukacji do wdrażania dziwnych pomysłów - czy to dotyczących funkcjonowania szkoły czy nauczanych treści. Nie odchudzono podstawy programowej, która przesycona jest treściami, które muszą być zrealizowane obowiązkowo nie dając żadnej swobody czy szans na utrwalenie materiału. A w zakresie finansów nadal jest katastrofa - zapewnienia ministra o podwyżkach nie pokrywają się z przyszłorocznym projektem budżetu państwa. Straszy się też podwyższaniem pensum, co może oznaczać zwolnienia. W efekcie nauczyciele z długim stażem i olbrzymim doświadczeniem coraz częściej podejmują decyzję o przejściu na emeryturę czy rezygnacji z pracy. To rzecz wcześniej niespotykana.
Na ile polska szkoła jest przygotowana do kolejnej fali pandemii?
Jeśli słyszymy, że ministerstwo zaopatruje szkoły w maski, płyny do dezynfekcji czy termometry, to oczekiwania względem pierwszych tygodni roku szkolnego zostaną spełnione. Ale jeśli musielibyśmy chodzić w maskach przez dziesięć miesięcy czy też musieli wielokrotnie dezynfekować ręce, czyścić powierzchnie i wietrzyć sale to nauczycieli, uczniów i często pomijaną w debacie administrację i obsługę szkolną powstaje pytanie na ile czasu wystarczy obecnie zakupiony sprzęt za wspomniane przez resort 100 mln zł. A mamy do czynienia z 4,5 mln uczniów i 600 tys. nauczycieli.
A czy jesteśmy już w pełni gotowi na ewentualną edukację zdalną?
Wciąż borykamy się z problemem technologicznym - jak wynika z badań Federacji Konsumentów, ok. 70-90 tys. dzieci nie ma żadnego sprzętu do zdalnej edukacji. A co czwarty uczeń współdzieli sprzęt z rodzicami bądź rodzeństwem. Widać, że problem jest ogromny a rząd nie zauważa problemu. Stwierdzenie, że dojdzie do unowocześnienia, bo jeden komputer będzie przypadał nie na ośmiu a siedmiu polskich nauczycieli to kuriozum a nie realny postęp. To nadal dalece niewystarczająca liczba.
Rząd wydaje się być zdeterminowanym do prowadzenia w tym roku stacjonarnej edukacji. To dobry ruch?
W tym faktycznie kibicujemy rządowi i chcielibyśmy, aby analizy, którymi dysponuje się potwierdzą i nie będzie trzeba wracać do pracy zdalnej. Chcemy uczyć stacjonarnie i jesteśmy na to gotowi. Bardzo liczymy na to, że plany władz to nie zwykłe chciejstwo, choć z rezerwą podchodzimy do zapewnień o tym, że nic w tym zakresie się nie zmieni. Nie byliśmy zwolennikami przesuwania roku szkolnego, ale uważamy, że warto dać wyraźny sygnał samorządom co do tego jak reagować, gdy liczba zakażeń będzie się zwiększać. Może warto zastanowić się już teraz jak w danym powiecie czy gminie o już dziś znacznej w skali kraju liczbie zakażeń, ułożyć edukację, gdyby sytuacja miała się pogorszyć.
Czego państwo oczekują w zakresie zmian w wynagrodzeniu nauczycieli?
Obecny system jest skomplikowany, ale od lat zgłaszamy zastrzeżenie co do bardzo niskiego poziomu wynagrodzenia zasadniczego, czyli tego, które otrzymuje każdy nauczyciel. Nauczyciel świeżo kończący swoją uczelnię dostaje brutto 2940 zł brutto, czyli ok. 2100 zł na rękę. To powoduje, że taki młody człowiek nie jest w stanie nawet uniezależnić się od rodziców, nie mówiąc już o założeniu rodziny czy kupnie mieszkania. Nauczyciel z najwyższym stopniem awansu zawodowego otrzymuje 4060 zł wynagrodzenia zasadniczego. Do tego dostaje ok. 800 zł dodatku stażowego. Czyli osoba mająca za sobą 20 lat stażu pracy dostaje 4900 zł. A ma najwyższy poziom przygotowania zawodowego.
Resort zapewnia, że nauczyciele będą zarabiać lepiej.
Co słyszymy od ministra edukacji? Że nauczyciele dostaną podwyżkę, ale będą musieli więcej pracować. To zatem żadna podwyżka tylko rekompensata za zwiększony czas pracy. To, że ktoś pracuje na półtora etatu i więcej zarabia, nie oznacza, że otrzymał podwyżkę. Bez rzeczywistego wzrostu wynagrodzenia nie zbudujemy prestiżu tego zawodu. A ministerstwo proponuje likwidację różnych elementów wynagrodzenia np. dodatku wiejskiego, co uderzy w nauczycieli na wsiach. Dziś nauczyciel taki dostaje 400 zł, czyli 10 proc. pensji, a minister zapowiada, że będzie on kwotowy na poziomie 270 zł. A więc nauczyciele tracą. Resort chce też zlikwidować zakładowy fundusz świadczeń socjalnych, a to kiedyś wiązało nauczyciela z zakładem pracy jak kasa zapomogowo-pożyczkowa, bo to był dodatkowy zastrzyk do pensji. To zresztą też świadczy o pauperyzacji środowiska, że takie rozwiązania faktycznie wiele pomagają. Minister chce walczyć o prestiż zawodu, ale jednocześnie likwiduje tzw. dodatek startowy swoją drogą wprowadzony przez minister Annę Zalewską, która zastąpiła nim wcześniejszą formułę podwójnego uposażenia nauczyciela wchodzącego do zawodu. Minister zabiera ok., 400 zł przychodów, ale zapowiada, że podniesie wynagrodzenia. A subwencja na edukację rośnie w przyszłym roku o ok. 1 mld zł, czyli mniej niż w roku bieżącym. Z czego minister chce wypłacić te podwyżki?
Co zatem zrobi ZNP?
Podstawowym zadaniem związku zawodowego jest walka o pracę i płacę dla tych, których reprezentuje. Jeśli nie zwiększymy wynagrodzenia to nie uratujemy rynku pracy, bo z zawodu odchodzi coraz więcej osób, a chętnych do wejścia nie jest zbyt wielu. W tym celu związek przygotował projekt inicjatywy ustawodawczej zakładającej, że wynagrodzenie nauczyciela dyplomowanego będzie równe przeciętnemu wynagrodzeniu w kraju. A minister jeszcze do niedawna mówił, że płaca nauczyciela ma odnosić się do płacy minimalnej. Dzielą nas zatem dość istotne różnice w tym zakresie. Naszym zdaniem osoba po wyższych studiach, która ma kształtować pokolenia młodych Polaków ma ogromną odpowiedzialność i zasługuje na godne wynagrodzenie.
A co jeśli propozycja nie spotka się z zainteresowaniem rządu? Będzie brana pod uwagę ostrzejsza forma sprzeciwu?
Dzisiaj mamy społeczną akcję „Wolna szkoła” przeciwstawiającą się niekorzystnym zmianom, które minister chce wprowadzić w ramach pakietu „lex Czarnek”. Mówienie w sierpniu o ostrzejszych formach protestu byłoby nieuzasadnione. Chcemy uzyskać realizację swoich postulatów parlamentarnymi metodami. Jeśli faktycznie rząd dostrzega wagę nauczycieli to niech pokaże to uchwalając nowe, dobre prawo. Inaczej okaże się, że to nic więcej tylko puste słowa.