- Dzisiaj o pozycji międzynarodowej uczelni świadczą nie tylko rankingi, lecz także w równym stopniu obecność na międzynarodowych platformach, na których udostępniają kursy i wykłady online - mówi w rozmowie z DGP prof. Lech Mankiewicz, pracownik Centrum Fizyki Teoretycznej PAN w Warszawie, popularyzator edukacji cyfrowej.
Ostatnie lata stoją pod znakiem zmian w systemie szkolnictwa wyższego i nauki. Zaczęło się od reformy uczelni (tzw. Konstytucji dla nauki), później przyszedł czas na instytuty badawcze (Sieć Badawcza Łukasiewicz), a teraz trwają prace nad zmianami w PAN. Czy faktycznie tak daleko idąca reforma była niezbędna?
Jestem przekonany, że rozwojowi, który obserwujemy na świecie, muszą towarzyszyć przekształcenia w systemie szkolnictwa wyższego i nauki, także strukturalne w obrębie uczelni i instytutów. Żeby realizować nowe zadania, trzeba być do tego przygotowanym również od strony organizacyjnej. Nasz system jest tak skonstruowany, że wszystkie zmiany muszą ocierać się o szczeble rządowe. Nie wszędzie na świecie tak jest. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych wiele bardzo dobrych instytucji edukacyjnych należy do sektora prywatnego. W konsekwencji tam poszczególne podmioty mogą szybciej reagować na zmiany na rynku. Nasz rząd (podobnie jak poprzednie) przez nowelizacje przepisów stara się stworzyć narzędzia dla uczelni i instytutów pozwalające im dostosować się do nowych warunków. Jest to jak najbardziej sensowne. Powodzenie reform zależy jednak od tego, jak te nowe regulacje zostaną wykorzystane na dole.
Oczywiście przy okazji środowisko naukowe buzuje. Niektórzy wkładają sporo wysiłku w utrzymanie status quo, co nie jest dobre. Prędzej czy później globalizacja, która dotknęła też edukację, zmusi jednak wszystkich graczy na polskim rynku do podjęcia wyzwania na arenie międzynarodowej. Nie wystarczy już wysokie miejsce w rankingu jakiejś popularnej gazety. Zmiany nabiorą szybszego tempa, jeśli wyjdziemy z szerszą ofertą do studentów zagranicznych.
Tylko czy nasze jednostki naukowe – uczelnie i instytuty – są dla obcokrajowców wystarczająco atrakcyjne?
Poziom kształcenia jest powiązany z poziomem prowadzonych badań naukowych. A na polskich uczelniach i w instytutach naukowych pracuje wielu uczonych najwyższej klasy. Dla nich na pewno warto przyjeżdżać do naszego kraju na wykłady i pracować z nimi nad doktoratem. Jedyny problem, który widzę, polega na tym, że my nie potrafimy się chwalić naszą kadrą.
Co ma pan na myśli?
Jeżeli wejdziemy na stronę wirtualnych platform, takich jak Coursera czy edX, nie znajdziemy tam ani jednego polskiego uniwersytetu. Tymczasem najlepsze zagraniczne uczelnie, np. Uniwersytet w Princeton, Uniwersytet Stanforda, Uniwersytet Harvarda, udostępniają na tych platformach kursy i wykłady online. Z większości z nich można, przynajmniej w pewnym zakresie, korzystać bezpłatnie.
Z czego wynika ta niechęć?
Sam chciałbym wiedzieć. Gdybym był rektorem uniwersytetu, sam bym się postarał, żeby na nich być.
A jako pracownik instytutu Polskiej Akademii Nauk nie może czegoś pan z tym zrobić?
Nasz instytut jest niestety za mały, żeby samodzielnie być partnerem Coursery. To platforma przede wszystkim dla uczelni wyższych. Jesteśmy natomiast aktywni na YouTubie, proszę zajrzeć na nasz kanał. I będziemy dalej rozwijać się w kierunku podnoszenia poziomu zdalnego kształcenia.
To jakie korzyści płyną z obecności na takiej platformie?
Tryb zdalnego kształcenia, który prezentują takie duże platformy, jest stale ulepszany. W związku z tym spełnienie warunków do umieszczenia tam (odpłatnie) wykładu lub kursu na pewno podniosłoby standardy kształcenia cyfrowego w Polsce. Są też duże korzyści dla uczestników zajęć. Sam z nich korzystam, bo one są bardzo mocno obudowane społecznie – słuchacze dyskutują ze sobą, komentują, rozwiązują wspólnie zadania. Na takich zajęciach spotyka się ludzi z całego świata. Każdy z nich wnosi inną perspektywę. Dowiadujemy się, jak człowiek z innego kontynentu patrzy na jakieś zagadnienie, które zostało przedstawione słuchaczom do analizy.
Kursy na tego typu platformach oznaczają wejście na kolejny poziom kształcenia. Wielu absolwentów po uzyskaniu dyplomu kontynuuje edukację, bo tempo zmian jest tak szybkie, że w większości dziedzin należy rozpocząć naukę natychmiast po odebraniu dyplomu. Tak będzie zresztą przez całe ich życie, bo tego będą oczekiwać pracodawcy. W związku z tym obowiązkiem uczelni staje się jak najlepsze wdrożenie studentów do tego systemu. Międzynarodowe platformy to niewyczerpane źródło wiedzy dostępnej na kliknięcie myszką.
W naszym kraju są uczelnie, które oferują kursy online po polsku, co też jest bardzo dobre, bo nie każdy student jest w stanie wysłuchać wykładu po angielsku i trzeba wspomagać tych, którzy tego nie potrafią.
Może powodem, dla którego wśród naszych uczelni takie platformy międzynarodowe nie są popularne, jest cały czas żywe przekonanie, że to, co odbywa się online, jest mniej wartościowe?
Coś w tym jest. Na świecie jest jednak zupełnie inaczej. W USA system kształcenia zdalnego działa fantastycznie. Studentów kształcących się online jest więcej niż stacjonarnych. Ma to oczywiście związek z tym, że studiowanie internetowe jest tańsze, bo problemem amerykańskiej edukacji jest jej nieprawdopodobny koszt dla osoby prywatnej. Tamtejsze rodziny są bardzo mocno zadłużone z powodu wydatków na kształcenie swoich dzieci. To jest specyficzny system, w którego ramach zostały wypracowane specyficzne koncepcje i modele, które wydają się działać bardzo dobrze.
Fakt, że my tego nie doceniamy i nie zauważyliśmy jeszcze w pełni tej rewolucji, przeszkadza młodym ludziom z naszego kraju uczestniczyć w międzynarodowym podziale pracy i wynagrodzeń. Innymi słowy osoby, które korzystają z takich narzędzi, mają większe szanse na znalezienie lepszej pracy. Nie tylko dlatego, że mogą się pochwalić w CV wykładem na ETH (Eidgenössische Technische Hochschule) w Zurychu, lecz także dlatego że jest to sygnał dla pracodawcy, że są świadomi istnienia takich narzędzi i z nich korzystają. Gdybym był właścicielem firmy, szukałbym właśnie takich ludzi.
To, że my traktujemy naukę zdalną jak piąte koło u wozu, nie służy nam samym. Musimy nauczyć się lepiej wykorzystać narzędzia, które mamy na wyciągnięcie ręki, a z których korzysta cały świat. Teraz jest okres pandemii i bardzo wiele zajęć zostało przeniesionych do internetu. Zdarza mi się wysłuchiwać narzekań, że studenci nie biorą udziału w dyskusjach. Tylko czy oni mają komentować filmy na YouTubie? Taka forma nikogo nie zachęci. Trzeba przygotować forum, zatrudnić moderatorów, którzy będą pobudzać dyskusję. Opracować system sprawdzania prac domowych. To oczywiście kosztuje, ale jeżeli tego nie zrobimy, zostaniemy daleko w tyle. Dzisiaj o pozycji międzynarodowej uczelni nie świadczą już tylko rankingi, ale też w równym stopniu obecność na tego typu platformach. Jeżeli byłbym studentem, który rozważa studiowanie za granicą, wybrałbym taką uczelnię, która na nich jest, bo to oznacza, że ludzie tam potrafią coś zrobić i podążają za trendami w nauce.
Czy dla polskich uczelni jest miejsce na tym cyfrowym rynku?
Wydaje mi się, że jest. Mamy wybitnych naukowców i wykładowców. Przykładowo w naszym instytucie są pracownicy, którzy wykładają przez internet w Izraelu i Chinach. Dlaczego tam? Bo tamtejsze uczelnie organizują taką formę nauki i to na nie spływa później cały zaszczyt i pieniądze, jakie z tego wynikają. Bo kto doczyta, że wykładowca jest z jakiegoś instytutu w Polsce? Teraz, gdy wszyscy z powodu pandemii przenieśli się do internetu, jest dobry czas na włączenie się do gry.
Czy to powinna być inicjatywa naszych jednostek naukowych, czy też może sygnał powinno dać Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego?
W naszym instytucie rozmawiamy na ten temat. Zapytamy też młodych naukowców, czy chcieliby się nauczyć organizacji tego typu wykładów i kursów. Jeżeli będą zainteresowani, moglibyśmy ich wysłać na szkolenia, żeby mogli zobaczyć, jak powinno się podejść do tego tematu od strony organizacyjnej. Wówczas moglibyśmy przygotować kurs na wzór tych dostępnych np. na Courserze. Potem trzeba będzie pracować nad jego udoskonaleniem lub ewentualnie – pod szyldem jakiejś uczelni – postarać się o umieszczenie na jednej z platform międzynarodowych.
Bez sygnału z ministerstwa się jednak nie obejdzie. Potrzebne są bowiem niewielkie, ale dodatkowe pieniądze, żeby móc zapłacić osobom, które będą tworzyć te projekty. Dopóki MNiSW nie powie, że to jest ważne w systemie finansowania szkolnictwa wyższego i nauki, nikt nie będzie ryzykował alokacji środków, czasu i zasobów ludzkich, które trzeba wykorzystać do zdobywania punktów do ewaluacji. Na tym właśnie polega rola ministerstwa, żeby umiało dostrzec i docenić nowy trend i sprawić, żeby uczelnie rzeczywiście chciały spróbować.