1 września uczniowie mają wrócić do ławek. Na wypadek drugiej fali epidemii analizowane są jednak różne rozwiązania. O możliwościach dyskutowali eksperci podczas debaty „Nauczanie zdalne – jak to robić dobrze?”
Do rozpoczęcia roku szkolnego 2020/2021 zostało jeszcze siedem tygodni. Ministerstwo Edukacji Narodowej widzi już uczniów w tradycyjnej szkole. – Przygotowujemy się na różne warianty tak, aby ten powrót był bezpieczny – zapowiedział jednocześnie kilka dni temu Dariusz Piontkowski, szef resortu. Wiele zależy bowiem od przebiegu epidemii. Dlatego ministerstwo nie wyklucza, że tradycyjna forma kształcenia będzie jednak wspomagana nauczaniem zdalnym. I szykuje rozwiązania, by lekcje online mogły przebiegać sprawniej.

Jedna platforma

Jednym z pomysłów, które MEN proponuje w noweli Karty nauczyciela ma być „narzędzie informatyczne do lekcji online”. W praktyce chodzi m.in. o uruchomienie i rozwijanie komunikatora do wideokonferencji. Najlepiej takiego, który nie wymagałby dodawania kolejnych rekordów z nazwiskami uczniów, a po zalogowaniu pokazywałby całą klasę.
W grę wchodzi także opracowanie zintegrowanej platformy edukacyjnej dla wszystkich szkół. Spójnej i łatwej w obsłudze. Nad tym rozwiązaniem MEN pracuje razem z resortem cyfryzacji.
– Nie może być tak, że nauczyciel fizyki kontaktuje się przez Skype’a, nauczyciel chemii przez Google Classroom, a np. nauczyciel geografii zadania przesyła przez grupę dyskusyjną – mówiła podczas debaty Justyna Jasiewicz, dyrektor departamentu społeczeństwa informacyjnego w Ministerstwie Cyfryzacji. Jej zdaniem taka sytuacja nie tylko wprowadza chaos, lecz także nie gwarantuje bezpieczeństwa użytkowników. Pozwala na przesyłanie uczniom reklam, wyciek danych osobowych. Nierzadko i na to, by podczas zdalnych lekcji na ekranach uczniów pojawiały się nieprzyzwoite treści wrzucane przez hakerów.
Poza tym samo opanowanie kilku platform, aplikacji i komunikatorów bywa dla pedagogów i uczniów nie lada wyzwaniem. Tym bardziej że z danych fundacji Centrum Cyfrowe, na które powołała się Justyna Jasiewicz, wynika, iż 85,4 proc. ankietowanych nauczycieli nie miało wcześniej żadnych doświadczeń z nauczaniem zdalnym.
Resorty rozwijają też programy szkoleń dla nauczycieli, także we współpracy z firmami komercyjnymi. Rozbudowywane są serwisy Zdalne Lekcje, m.in. o poradniki dla dyrektorów i rodziców, i epodrecznik.pl – o gry edukacyjne i filmy instruktażowe. Wdrażana jest kolejna odsłona projektu Aktywna tablica, który pozwoli na doposażenie szkół w urządzenia interaktywne; projektory, głośniki czy monitory dotykowe.

Nic już nie będzie takie samo

Na bieżąco trwają analizy, z jakich rozwiązań korzysta zagranica i ile czasu zajmuje ich wdrożenie, chociaż Rafał Lew-Starowicz, zastępca dyrektora w departamencie podręczników, programów i innowacji w Ministerstwie Edukacji Narodowej, podkreślił, że Polska nie ma się czego wstydzić także w porównaniu z innymi krajami. Odsetek uczniów wykluczonych cyfrowo jest niski; wynosi u nas zaledwie 1–1,5 proc. A to oznacza, że jedynie 50–70 tys. uczniów nie ma w domu żadnego komputera lub tabletu. Działa też ogólnopolski projekt sieci edukacyjnej, a programowanie wprowadzono już w I klasach szkoły podstawowej.
Justyna Jasiewicz wspomniała np. że w Egipcie spójną platformę edukacyjną dla 22 mln uczniów uruchomiono zaledwie w ciągu dwóch-trzech tygodni. W Wielkiej Brytanii nauczyciele mogą kupować pojedyncze e-lekcje, co pozwala im dobierać narzędzia do aktualnych potrzeb. W Finlandii nauczyciele w ogóle nie zajmują się przygotowaniem materiałów np. na informatykę – wszystko dostają z zewnątrz.
– Niezależnie od tego skąd, jakich i z ilu dokładnie elementów cyfrowego nauczania ostatecznie skorzystają nauczyciele, szkoła po koronawirusie będzie inna od tej, którą do tej pory znaliśmy. I to nawet bez drugiej fali epidemii – mówił Ryszard Stefanowski, prezes fundacji eSzkoła. – Już teraz uczniowie oczekują, że pewne e-rozwiązania pozostaną.
Ostatnie badania VULCAN i Zakładu Badań nad Procesem Uczenia się Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu potwierdzają: prawie 50 proc. ankietowanych uważa, że nauczanie stacjonarne należy łączyć z lekcjami online. 18 proc. uczniów chciałoby po pandemii nadal uczyć się wyłącznie zdalnie, choć jednocześnie 33 proc. – wyłącznie tradycyjnie.

Uczucia na ekranie

– To błędne myślenie, że od nowego roku szkolnego liczyć się będzie wyłącznie infrastruktura. To, co będzie coraz istotniejsze, to przede wszystkim możliwość pełniejszej interakcji na linii nauczyciel – uczeń – zauważył Antoni Pomykała, Digital & Cloud Services Country Lead, T-Systems, spółki technologicznej T-Mobile. Przekonywał, że przyszłością zdalnej edukacji jest rzeczywistość mieszana, rozumiana jako możliwość łączenia tego, co dają nowe technologie, z bezpośrednim kontaktem i budowaniem relacji: albo z rówieśnikami, albo z nauczycielami; właśnie online. – Dlatego już teraz można sobie wyobrazić, że pedagog, który organizuje na wideoczacie spotkanie z uczniem, jeden na jeden, będzie miał na ekranie np. analizę jego reakcji czy dane nt. jego postępów w nauce – mówił Antoni Pomykała. – To nie jest żadne science fiction, podobnie jak np. spotkania i zebrania klasowe z rodzicami, także w formie czatów czy choćby apele szkolne, także niekoniecznie w budynkach szkół – spuentował przedstawiciel T-Systems.
Firma już od kwietnia br. w ramach projektu Przyjazna szkoła zdalna bezpłatnie wspiera wdrożenie techniczne narzędzi Microsoft Teams i Office 365, ułatwiając szkołom kontynuację nauki w modelu zdalnym. Eksperci T-Systems szkolą nauczycieli z obsługi narzędzi do nauki zdalnej, a dodatkowo pomagają rozwijać kompetencje miękkie, w tym m.in. te z zakresu komunikacji i budowania relacji.
Partner