Niezależnie od tego, jakie mamy poglądy, ważny jest sposób ich wyrażania - mówi prof. Piotr Stec, dyrektor Instytutu Nauk Prawnych Uniwersytetu Opolskiego
/>
Sprawa Konrada Smuniewskiego rodzi pytanie o granice dopuszczalnych zachowań studenta, w szczególności w sferze publicznej.
Odpowiedzialność dyscyplinarną pracowników akademickich i studentów reguluje Prawo o szkolnictwie wyższym, które obejmuje także zachowania naruszające godność członka wspólnoty akademickiej. Uczelnia może ustalić swoje reguły dotyczące tego, jakie przypadki kwalifikuje jako delikt dyscyplinarny. Takie wewnętrzne zasady stosują uczelnie na całym świecie.
Czy wliczają się w to także działania poza uniwersytetem?
Oczywiście. Będąc studentem, jesteśmy członkiem wspólnoty akademickiej, ale też jej ambasadorem na zewnątrz. Przedstawiciel tej grupy zasiada np. w radzie uczelni, więc ma wpływ na jej funkcjonowanie. Osoba, która zostaje studentem, godzi się na podleganie odpowiedzialności dyscyplinarnej i musi zachowywać się zgodnie z pewnymi standardami. To podobna sytuacja jak w przypadku sędziego lub prokuratora, którzy wyrażają się niecenzuralnie w mediach społecznościowych. W przypadku studenta to kwestia godności uniwersytetu. Niezależnie od tego, jakie mamy poglądy, ważny jest sposób ich wyrażania. Podam przykład. Chcąc obalić teorię Pitagorasa, mogę napisać: „Ten kretyn nie umiał matematyki”, lub wypunktować słabe strony jego koncepcji i w ten sposób udowodnić, że się mylił. Różnica jest znacząca.
Czyli godność studencką może naruszać też sposób wyrażenia myśli?
Tak. Jeżeli użyję słów powszechnie uznanych za obelżywe, niewątpliwie uchybiam standardom, których student powinien się trzymać.
Czy krytyka uczelni przez studenta jest w ogóle dopuszczalna?
Merytoryczna krytyka nigdy nie jest przesłanką do ukarania karą dyscyplinarną. W sprawach pracowniczych jest bogate orzecznictwo Sądu Najwyższego dotyczące granic dopuszczalnej krytyki, które można odnieść także do sytuacji studenta kwestionującego działanie uczelni.
Czy sformułowania: „promują swoich”, „robią doktoraty na siłę, często z beznadziejnych tematów”, „nie robią żadnej nauki, tylko przepisują jakieś bzdury pod tezę” to przekroczenie dopuszczalnej granicy?
Uważam, że tak. To są bardzo poważne zarzuty. Chyba że osoba, która je wygłasza, ma twarde dowody, że tak się dzieje. Taka opinia jest krzywdząca dla uniwersytetu jako całości. Inna sprawa, że standard debaty o stanie nauki w Polsce nie jest zbyt wysoki. Przy okazji reformy również doświadczaliśmy mniej lub bardziej obraźliwych komentarzy w stosunku do uczelni i naukowców. Jeżeli przyjęlibyśmy standard krytyki niektórych polityków z pierwszych stron gazet, moglibyśmy dojść nawet do wniosku, że to, co powiedział student, było łagodne. Jeżeli jednak stosujemy bardziej cywilizowane standardy, mamy bardzo poważny zarzut. Za mało, żeby iść z tym do sądu karnego, ale wystarczająco na postępowanie dyscyplinarne. Jest ono po to, żeby powiedzieć „stop” w takich sytuacjach.
Czy przypadków, które przekraczają granice dopuszczalnej krytyki, jest coraz więcej?
Postępowania dyscyplinarne były zawsze. Dotyczyły różnych kwestii, w tym także obrażających się wzajemnie naukowców. Zmieniło się tylko to, że obecnie coraz częściej wychodzą one poza mury uniwersytetu.