Szkołom brak spójnych pomysłów, co zrobić z cyfryzacją, a dyrekcje i rady rodziców wpadają ze skrajności w skrajność.
Szkołom brak spójnych pomysłów, co zrobić z cyfryzacją, a dyrekcje i rady rodziców wpadają ze skrajności w skrajność.
Obawy przed uzależnieniem od komórek oraz przypadki cyberprzemocy skłaniają coraz więcej placówek oświatowych do wprowadzania zakazu korzystania, a nawet przynoszenia do szkoły smartfonów. Kłopot polega na tym, że brakuje konsekwencji: zdarza się, że niektórzy nauczyciele w trakcie pracy na lekcji oczekują od uczniów szukania informacji w komórce. Po wyjściu z sali inny pedagog może ją uczniowi odebrać.
Jeden z siódmoklasistów dostał jedynkę z kartkówki, bo… nie miał komórki. Nauczyciel na geografii kazał wypisać z internetu 10 różnych parków narodowych. Uczniowie mieli korzystać z sieci w telefonach – kto nie miał, musiał znaleźć sobie do pary osobę, która go miała. Chłopcu nie udało się z nikim dogadać i zarobił złą ocenę. Bał się powiedzieć nauczycielowi, że rodzice zabraniają mu nosić telefon do szkoły.
Podobne doświadczenie ma mama 12-latki chodzącej do prywatnej szkoły. – Zabroniłam córce brać telefon na lekcje, ale szybko uświadomiła mi, że nie tylko musi mieć komórkę, lecz także internet, bowiem zdarza się, że nauczyciele chcą, żeby uczniowie korzystali z wyszukiwarek – opowiada matka.
Wicedyrektorka jednej z warszawskich placówek przyznaje, że słyszała o szkołach, w których nauczyciele oczekują od uczniów korzystania ze smartfonów. W jej placówce zakaz obowiązuje zarówno na przerwach, jak i podczas zajęć lekcyjnych. – Ban na komórki wprowadziliśmy kilka lat temu. Uczniowie na to przystali. Zasady są takie, że jak ktoś bardzo potrzebuje zadzwonić, musi poprosić nauczyciela o zgodę – tłumaczy. Jeżeli dziecko zostanie przyłapane na zabawie komórką, jest ona konfiskowana i wędruje do sekretariatu, skąd może ją odebrać jedynie opiekun. To zniechęca dzieci do łamania zakazu. Jak przekonuje wice dyrektorka, efekty już widać, dzieci szukają pomysłów na wspólne spędzanie czasu – częściej ze sobą rozmawiają, grają w planszówki. Nasza rozmówczyni twierdzi, że paradoksalnie trudniej było przekonać do takich zasad rodziców, którzy chcą mieć cały czas kontakt z dziećmi i boją się utraty kontroli.
Zanikające relacje między uczniami, których bez reszty pochłaniają portale społecznościowe czy gry w sieci, niepokoją nauczycieli i rodziców i często skłaniają do stanowczych działań. Dyrekcja jednej z podwarszawskich podstawówek wprowadziła nie tylko bezwzględny zakaz używania komórek, ale też dość kontrowersyjny sposób egzekwowania nowych zasad. Postanowiono, że nauczyciele będą przeszukiwać plecaki – prewencyjnie – i sprawdzać, czy dzieci nie schowały tam telefonów. Jednym z powodów było to, że uczniowie mimo zakazu używali ich, nagrywali nauczycieli i siebie nawzajem, a następnie wrzucali filmiki do sieci.
Chaos jest spory. Każda szkoła ma swoje reguły gry wpisane do statutów. Czasem restrykcyjne zakazy idą w poprzek pomysłom na innowacje. Do szkół wchodzą firmy oferujące naukę przez internet, np. ćwiczenia spójne z podstawą programową. Część nauczycieli chętnie z tego korzysta. Placówki muszą więc zmieniać podejście do telefonów i wprowadzać furtki umożliwiające korzystanie z nich. Na taki krok zdecydowała się m.in. Szkoła Podstawowa nr 222 w Warszawie. Na przyrodzie czy historii dzieci mogą korzystać z programu „Squla”, który firma udostępnia bezpłatnie od godz. 8 do 15 (poza tymi godzinami za dostęp trzeba zapłacić – niemal 180 zł za rok). Z programu korzysta ponad 600 tys. dzieci i 36 tys. nauczycieli. – Muszę dawać synowi komórkę, bo dzieci logują się do programu przez smartfona. Te, które go nie mają, mogą korzystać z komputerów znajdujących się w klasie, ale nie dla wszystkich starcza – mówi mama jednego z uczniów tej szkoły. I dodaje, że ostatnio dzieci nakazano noszenie telefonów do szkoły.
Zmianę podejścia szkół do korzystania z telefonów zauważono w Gdańskim Wydawnictwie Oświatowym, które jest dostawcą programu edukacyjnego z matematyki „Matlandia”. – Co roku przybywa po kilkanaście procent szkół i uczniów, którzy z niego korzystają. Dziś jest to 6 tys. nauczycieli i 200 tys. uczniów – mówi Patrycja Szewczyk z GWO. Na razie program jest dostępny w wersji na komputer czy tablicę interaktywą. – Chcemy jednak zaproponować go też w formie telefonicznej aplikacji – dodaje. To oznacza, że uczeń będzie musiał przynieść do szkoły komórkę.
W Polsce nie ma żadnych odgórnych wytycznych, podobnie jak w większości krajów. Pionierem zakazów w Europie jest Francja. W sierpniu 2018 r. wprowadzono zakaz korzystania ze smartfonów we wszystkich szkołach. Ale dostrzeżono, że sprawa nie jest taka prosta i stworzono furtkę – nowe regulacje zakładają, że placówki, do których uczęszczają starsi uczniowie (15 lat i więcej), będą mogły pozwolić na ich korzystanie, jeżeli miałyby służyć jako pomoc naukowa. Szkoły dla najmłodszych mają bezwzględny zakaz korzystania z telefonów, zarówno podczas przerw, jak i lekcji. Ostatnio rozszerzono go również na place zabaw przy szkołach, na które dzieci chodzą w trakcie zajęć. Pierwsze obserwacje nauczycieli były podobne jak w warszawskiej szkole – uczniowie zaczęli ze sobą rozmawiać.
Zakaz komórek obowiązuje w jednej z prowincji Chin, w tym roku planuje wprowadzić go australijski stan Nowa Południowa Walia. Przede wszystkim dla najmłodszych. Wyjątkiem mają być licea, będzie także możliwość korzystania ze smartfonów przez uczniów niepełnosprawnych w celach logistycznych i edukacyjnych. Psycholog Michael Carr-Gregg, który doradzał rządowi zmiany, przekonywał, że telefony komórkowe stanowią zagrożenie dla dzieci. – Bez nich lepiej koncentrują się na lekcjach, mają lepsze kontakty z rówieśnikami – tłumaczył w jednym z wywiadów. Jeden z francuskich dyrektorów szkół skwitował jednak, że zakazać uczniom używania komórek to jakby zakazać używania w szkole prądu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama