Liczba porad udzielonych przez specjalistów w I połowie roku w porównaniu z analogicznym okresem 2021 r. wzrosła o 1,5 mln. Jeśli takie tempo się utrzyma, na koniec roku osiągniemy wskaźnik sprzed pandemii. Eksperci przestrzegają jednak, że bez zwiększenia zatrudnienia oraz poprawy opieki stan zdrowia Polaków znacząco się nie poprawi. Samo dosypywanie pieniędzy nie wystarczy. W zeszłym roku NFZ przeznaczył na specjalistów 8,3 mld zł, z czego 600 mln zł nie wykorzystano, choć wielu pacjentów nadal czekało w kolejkach.
Liczba porad udzielonych przez specjalistów w I połowie roku w porównaniu z analogicznym okresem 2021 r. wzrosła o 1,5 mln. Jeśli takie tempo się utrzyma, na koniec roku osiągniemy wskaźnik sprzed pandemii. Eksperci przestrzegają jednak, że bez zwiększenia zatrudnienia oraz poprawy opieki stan zdrowia Polaków znacząco się nie poprawi. Samo dosypywanie pieniędzy nie wystarczy. W zeszłym roku NFZ przeznaczył na specjalistów 8,3 mld zł, z czego 600 mln zł nie wykorzystano, choć wielu pacjentów nadal czekało w kolejkach.
Od stycznia do czerwca odwiedziliśmy lekarzy specjalistów 38,2 mln razy. Rok temu w tym samym czasie było 36,7 mln wizyt, a w koronawirusowym 2020 r. jeszcze o 500 tys. mniej – wynika z danych przygotowanych dla DGP przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Trend zaczął się odwracać nie tylko dlatego, że odrabiamy pandemiczny dług i odwiedzamy lekarzy, do których nie chodziliśmy w minionych dwóch latach. Główny powód to dodatkowe zachęty finansowe dla systemu. Od lipca wyceny świadczeń specjalistycznych wzrosły nawet o 50 proc. Od zeszłego roku NFZ zwraca też pieniądze za każdego przyjętego pacjenta. Nie ma już limitów, więc przy wyższej wycenie opłaca się zwiększać liczbę porad.
W zeszłym roku nie miało to dużego przełożenia na statystyki, więc część pieniędzy przeznaczonych na ten cel nie została wykorzystana. Teraz to się zmienia. Eksperci zaznaczają jednak, że sam powrót do poziomów z 2019 r. nie gwarantuje zasadniczej poprawy sytuacji. Dostępność specjalistów w latach poprzedzających pandemię nie była zadowalająca, a obecnie pacjenci wymagają lepszej opieki niż przedtem, gdyż trafiają do lekarzy w gorszym stanie. Z jednej strony wiele osób zostało osłabionych samym przejściem COVID-19, z drugiej – brak dostępu do lekarza spowodował, że teraz przychodzą z bardziej zaawansowanymi problemami zdrowotnymi.
Dodatkowym kłopotem jest mniejsza oferta publiczna. – Wiele placówek wycofało się z rynku – mówi Artur Drobniak, były wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej. Między 2019 a 2021 r. zniknęło 6 proc. punktów oferujących usługi w ramach NFZ. Wiceprezes Centrum Medyczno-Diagnostycznego w Siedlcach Artur Prusaczyk tłumaczy, że wejście na rynek publiczny jest ryzykowne. Co pół roku albo rok podpisuje się kolejny aneks do umowy z NFZ, a nie ma jasnych reguł, co decyduje o przedłużeniu kontraktu. – Nie każdy chce wziąć na siebie takie obciążenie, a żeby podpisać umowę, trzeba spełniać określone warunki wymagające inwestycji – dodaje.
Na to nakładają się problemy kadrowe. – Do pulmonologa i endokrynologa wciąż czeka się miesiącami. Nie ma komu przyjąć dodatkowych pacjentów – zauważa Jacek Krajewski, prezes zrzeszającego pracodawców Porozumienia Zielonogórskiego. Poradnie publiczne konkurują o ograniczoną liczbę specjalistów z prywatną służbą zdrowia. O tym, kto wygra, decydują m.in. pieniądze i warunki pracy. Podwyżki NFZ spowodowały, że publiczny płatnik zaczyna być konkurencyjny. Jak wylicza jeden z rozmówców, u niego honorarium lekarskie to średnio 250 zł brutto za godzinę ze środków, które otrzymuje poradnia. W prywatnej byłoby to 300–350 zł brutto, ale różnica się znacznie zmniejszyła.
– Lipiec był kolejnym miesiącem, w którym wycena świadczeń wzrosła. Dzięki temu publiczne placówki mogą zaproponować lepsze warunki lekarzom, a tym samym próbować ich odzyskać. W ostatnich latach kadra odchodziła z sektora państwowego do prywatnego, co skutkowało zamykaniem oddziałów – tłumaczy Jerzy Gryglewicz z Uczelni Łazarskiego. Jacek Krajewski dodaje, że odpływ do komercji wyhamowuje, ale odzyskanie specjalistów przez publiczny system będzie trudne. – Nie tylko ze względu na wycenę świadczeń, a tym samym zarobki, które ciągle nie są tak atrakcyjne, jak by tego oczekiwano. Powodem jest też przyzwyczajenie specjalistów do nowego trybu pracy. Wreszcie kto by chciał rezygnować z dobrze prosperującej prywatnej praktyki? – pyta retorycznie Krajewski.
Pojawia się też czynnik jakości. – W ginekologii bardzo istotna jest aparatura diagnostyczna. W dużych sieciach prywatnych jest często dużo lepsza i jest do niej lepszy dostęp. Łatwiej opiekować się pacjentem – zaznacza Drobniak. Prusaczyk dodaje, że największym błędem systemu publicznego jest brak płacenia za efekty i myślenie strategiczne. Pomóc ma wprowadzana właśnie opieka koordynowana, w której część zadań diagnostycznych wezmą na siebie lekarze rodzinni. Ten plan ma wejść w życie w tym roku. Lekarze rodzinni ostrzegają, że może być problem z jego wdrożeniem, bo jest ich za mało i bez tego są obciążeni pracą.
Jacek Krajewski wskazuje jeszcze inne rozwiązania. – Lekarze z wieloletnim stażem, z doświadczeniem w jednej dziedzinie, ale niemający specjalizacji lub będący w trakcie jej uzyskiwania, mogliby przyjmować pacjentów wymagających opieki z dziedziny diabetologii czy nawet kardiologii. Chodzi o lżejsze przypadki, by pomóc w ich monitorowaniu. Specjaliści mogliby się skupić na cięższych pacjentach – wylicza. Z perspektywy pacjenta liczy się głównie to, czy skróciły się kolejki. Rzetelnych danych nie ma, bo nie ma spójnego systemu monitorującego. – Zawsze przyjmujemy tylu pacjentów, na ilu mamy siły. A te są zależne od lekarzy. Przez cały czas szukam specjalistów: kardiologa, laryngologa – mówi Andrzej Zapaśnik, szef przychodni BaltiMed w Gdańsku. Prusaczyk też przyznaje, że mógłby zatrudnić o 20 proc. więcej kadry, co by zwiększyło przepustowość.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama