Urządzeń mamy pod dostatkiem. Problem za to może być z personelem przeszkolonym do ich obsługi.
Dyrektorzy szpitali i anestezjolodzy uspokajają: sprzętu jest pod dostatkiem. – Nawet gdyby liczba chorych w województwie miała się zwiększyć 10-krotnie, to respiratorów nie zabraknie – mówi dr hab. Mariusz Piechota, anestezjolog z województwa łódzkiego. Inny przykład: Szpital Uniwersytecki w Krakowie dysponuje 200 maszynami, z czego do leczenia pacjentów z COVID-19 wykorzystywanych jest kilka-kilkanaście dziennie. Nawet po doliczeniu pozostałych leczonych, placówka dysponuje wolnymi urządzeniami.
Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny nr 1 w Lublinie posiada 54 respiratory, w tym 16 noworodkowych. ‒ Biorąc pod uwagę dotychczasowy poziom ilości zachorowań na COVID-19 w naszym regionie, dysponowaliśmy wystarczającą rezerwą aparatury, na bieżąco wykorzystywano 12 urządzeń ‒ mówi Anna Guzowska, rzeczniczka placówki.
Dmuchając na zimne
‒ Lepiej mieć zapas i nie chodzi tylko o respiratory stacjonarne, ale też przenośne czy transportowe. Trudno przewidzieć, co będzie się działo po wakacjach ‒ tłumaczy Cezary Sołowij, rzecznik Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie. Jego placówka stara się dokupić sprzętu, korzystając m.in. ze środków z Regionalnych Programów Operacyjnych.
Otwarte pozostaje pytanie, ile takich urządzeń jest potrzebnych w skali kraju. Tego nie wiadomo. Zależy to od tego, jak ciężką postać przybiera choroba ‒ nie każdy pacjent potrzebuje respiratora. A spośród tych, którzy potrzebują, niektórych podłącza się do urządzenia na kilka dni, a innych na całe tygodnie.
Resort zdrowia podaje, że na 30 lipca w szpitalach jednoimiennych (leczących chorych na COVID-19) jest 661 respiratorów, z czego zajętych jest 54. Na oddziałach zakaźnych czeka dodatkowo 539 urządzeń dla pacjentów z koronawirusem (zajętych jest 18). We wszystkich placówkach medycznych w Polsce mamy ponad 11 tys. respiratorów.
Część sprzętu znajduje się w magazynach Agencji Rezerw Materiałowych. Resort w marcu zrobił duże zamówienie ‒ które wywołuje wiele kontrowersji ‒ na ponad 1,2 tys. Dostał 200. Walczy o zwrot pieniędzy za resztę.
Ludzi, nie sprzętu
Problem jest inny: z wykwalifikowanym personelem. Doktor Konstanty Szułdrzyński, prezes Towarzystwa Wspierania Intensywnej Terapii, szacuje, że może brakować od 30 do 50 proc. kadry potrafiącej obsłużyć respiratory. Najbardziej brakuje pielęgniarek anestezjologicznych. W kwietniu śląska konsultant wojewódzka w tej dziedzinie zaapelowała do swoich koleżanek i kolegów po fachu, żeby zgłaszali się do pracy w szpitalach jednoimiennych. Po tym, jak resort zdrowia wprowadził zakaz łączenia pracy na oddziałach z pacjentami covidowymi z innymi miejscem pracy, specjaliści często wybierali podobnie płatną, ale dużo lżejszą pracę na innych oddziałach.
– To praca bardzo trudna, psychicznie i fizycznie. Trzeba cały czas nosić kombinezon, stosować środki ochrony osobistej. Ale i tak jest ryzyko zakażenia. Nie dość tego, pacjenci umierają – wylicza dr Szułdrzyński. Na samym Podlasiu brakuje ok. 50 pielęgniarek anestezjologicznych (na 600 aktywnych).
Brak kadry był jednym z głównych problemów we Włoszech podczas apogeum zachorowań. Minister zdrowia Łukasz Szumowski mówił, że w niektórych krajach w trakcie piku epidemii do obsługi sprzętu angażowano lekarzy internistów, chirurgów czy ratowników. To sytuacja wyjątkowa, ale zawsze jest jakimś wyjściem.
Kolejka po urządzenia
Gdyby nagle nad Wisłą pojawiło się zapotrzebowanie na nowe respiratory, to jego zaspokojenie nie będzie łatwe. Jak tłumaczy przedstawiciel jednego z dystrybutorów, cała produkcja w tej chwili idzie na Zachód, który poprawia zaniedbania sprzed paru miesięcy. ‒ Zapasy wyprzedały się podczas pierwszej fali. Producenci nie zdążyli ich uzupełnić, zresztą nie wywiązali się jeszcze z wcześniej zawartych kontraktów ‒ mówi. Ocenia też, że obecny czas oczekiwania na nowe urządzenie to około osiem miesięcy. Sytuacja być może wróci do normy w połowie 2021 r.
Potwierdza to Karol Karpowicz z Biameditek. ‒ To prawda, respiratory nie są dostępne od ręki. My jesteśmy w stanie udostępnić sprzęt od listopada – mówi. Ceny urządzeń ustabilizowały się, ale nie wróciły do stanu sprzed epidemii. ‒ Na wiosnę niektórzy producenci podnieśli je nawet o 100 proc. Dziś są wyższe przynajmniej o 10 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim – dodaje Karpowicz.
Polska odsiecz
Sytuację poprawia to, że do produkcji respiratorów wziął się rodzimy biznes. Przykładem Creotech Instruments, na co dzień znany jako pionier polskiego sektora kosmicznego. Firma obecnie certyfikuje „Inspirator” – urządzenie zbudowane na bazie amerykańskiego respiratora Puritan Bennett 560, którego dokumentację na czas pandemii udostępnił Medtronic, producent maszyny. Jak mówi prezes Creotechu Jacek Kosiec, sięgnięcie po sprawdzoną konstrukcję pozwoliło szybko opanować jej wytwarzanie. – Nie obyło się bez siedzenia po nocach, ale po paru przeróbkach udało nam się zbudować prototyp w cztery miesiące. To bardzo krótki czas przy takim projekcie – cieszy się. Problem w tym, że cały świat rzucił się do produkcji respiratorów, co oznacza kłopoty ze znalezieniem dostawców części. Nie pomagał też fakt, że Puritan Benett 560 nie jest najnowszą konstrukcją, więc kilka elementów wyszło już z produkcji. – Znaleźliśmy jednak zamienniki od kilku dostawców, aby zabezpieczyć się na przyszłość. Elektronikę zrobiliśmy sami – mówi Kosiec. Jego firma jest w stanie wytwarzać 200 sztuk miesięcznie, maszyna ma kosztować nie więcej niż 40 tys. zł czyli na „rozsądnym poziomie cen sprzed pandemii”.
Z półki do szpitala
Zapas respiratorów powiększa 200 sztuk aparatu Ventil. Urządzenie zaczęło swoje życie w Instytucie Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej (IBIB) przed dekadą. Projekt jednak trafił na półkę, ponieważ w Polsce nie wytwarza się urządzeń medycznych, nie było więc podmiotu, który by wdrożył konstrukcję. Podczas pandemii o Ventilu przypomniał sobie dyrektor instytutu prof. Adam Liebert i z odkurzonym projektem zgłosił się do resortu nauki. Ministerstwo sypnęło groszem, ale postawiło warunek: pierwsza setka miała być gotowa w miesiąc.
Zlecenie z Warszawy trafiło do Zabrza, gdzie mieści się Sieć Badawcza Łukasiewicz ‒ Instytut Techniki i Aparatury Medycznej. Jak wspomina dyrektor instytutu dr hab. inż. Janusz Wróbel, „to była jazda bez trzymanki”. – W trzy tygodnie uaktualnić projekt, zrobić dokumentację, ściągnąć podzespoły – kiedy nagle wszyscy się na nie rzucili – zrobić wstępne testy… Powiem tak: bez siedzenia w soboty i niedziele się nie obyło – opowiada inżynier.
Wysiłek się opłacił, Ventil uzyskał certyfikację. Urządzenie jest skonstruowane w taki sposób, że będzie w stanie obsłużyć dwóch pacjentów naraz. Badania sprawdzające konstrukcję pod tym kątem prowadzone są już w kilku ośrodkach klinicznych.