Prywatne szpitale bywają postrzegane jak małe firmy, które robią tylko to, co się opłaca, a nie chcą się zajmować wszystkimi przypadkami.
Marcin Łukasiewicz: To nieprawda. Wystarczy przyjechać do naszego szpitala – to jednostka pełnoprofilowa, która nie boi się przyjmować najcięższych przypadków. Wielospecjalistyczny Szpital Medicover w Wilanowie leczy już od 10 lat. Nie dawano nam szans, a pokazaliśmy, że da się łączyć medycynę prywatną i publiczną w jednym miejscu z korzyścią dla pacjenta i systemu. Obszar, w którym m.in. mamy kontrakt NFZ, czyli kardiologia, kardiochirurgia, chirurgia naczyniowa, to jest medycyna na najwyższym poziomie. Jesteśmy na pierwszym miejscu w Polsce w leczeniu zakrzepowo-zatorowego nadciśnienia płucnego i wykonujemy aż cztery razy więcej tego typu procedur niż inne centra w Polsce. Jako jeden z niewielu ośrodków mamy doświadczenie w leczeniu pacjentów po operacji wad serca i z kardiomiopatią przerostową. Przy tym mamy najniższy wskaźnik śmiertelności w województwie mazowieckim. Jesteśmy jedynym szpitalem, który zapewnia bezpieczeństwo mieszkańcom południowej części Warszawy i woj. mazowieckiego. Dla pacjenta nie jest ważne, czy to jest szpital publiczny czy prywatny. Ważne jest, jaką opiekę medyczną dostanie. Pacjenci, którzy wybierają nasz szpital, są zdziwieni, że w ramach NFZ można dostać usługę tak wysokiej jakości. Dlatego prywatny przedsiębiorca, który inwestuje miliony w powstanie i wyposażenie budynku szpitala, a potem przez kilka lat finansuje straty, odciąża państwo w jego obowiązkach. Ma więc prawo oczekiwać od państwa stabilności i przewidywalności.
Marek Wójcik: Jestem zadeklarowanym zwolennikiem szpitali prywatnych. One były, są i będą, ale będą inne. Czas pożegnać mit, że one konkurują jakością. Teraz już się jakość wyrównuje. Natomiast są absolutnie pionierami, jeśli chodzi o aparaturę, wyposażenie, procedury. Już dziś widać zmniejszanie się liczby podmiotów, które korzystają ze środków publicznych, w 2012 r. 1208 podmiotów miało kontakt z NFZ, dziś jest ich o 130 mniej. Ten proces będzie postępować i będzie dotyczyć wszystkich – i prywatnych, i publicznych. Prywatne szpitale będą tworzyły sieci – mamy w Polsce kilka takich sieci lokalnych, które dają sobie radę, albo będą wzmacniały się wewnątrzinstytucjonalnie. Wiele szpitali, dziś kilkuprofilowych, poszerzy zakres. Szpitale prywatne mają dziś 13–14 proc. udziału w rynku – w 2009 r. było to 9 proc. Szansą jest dywersyfikacja działalności. Szpitale prywatne poszerzają ofertę, zwłaszcza w dziedzinach do tej pory omijanych – opiece długoterminowej. Bardzo istotne jest, jak te szpitale wkomponują się w panoramę, zwłaszcza w układzie regionalnym, na ile będą w stanie walczyć ze szpitalami wojewódzkimi, powiatowymi. Bo model przyszłości to szpital lokalny (dla ok. 150 tys. ludności), działający w pięciu obszarach: podstawowe oddziały (internistyczny, pediatryczny, chirurgiczny oraz ginekologiczno-położniczy), kilka (nie kilkadziesiąt!) dodatkowych-specjalistycznych. Jeżeli szpitale prywatne skonstruują tego typu strukturę, to przetrwają bez względu na to, jakie będą uwarunkowania.
Beata Małecka-Libera: Co w tej chwili najbardziej przeszkadza prywatnym szpitalom? Nie finanse, nie brak kadry, a postrzeganie ich na rynku – przez system, przez polityków, przez kolejne rządy, przez tych, którzy decydują, jaką rolę w systemie wyznacza się dla szpitala prywatnego. Bo pacjent czasem nawet nie wie, czy placówka jest prywatna czy państwowa i to go nie obchodzi. On pójdzie tam, gdzie usługa jest najlepsza.
Szpitale prywatne wprowadziły konkurencję, innowację, poprawiły jakość usług – dlaczego my się ich boimy? Powinniśmy tak zmienić system opieki zdrowotnej, by te dwa obszary, publiczny i prywatny, ze sobą współpracowały. Mocno podkreślam, że w systemie powinny obowiązywać równe prawa i obowiązki dla wszystkich podmiotów, które pozyskują publiczne pieniądze.
Szymon Chrostowski: Pacjent nie patrzy kto jest właścicielem podmiotu leczniczego. Wszyscy myślą, że zarządcą jest ministerstwo zdrowia i tam adresują problemy. Tymczasem minister zdrowia nie jest władny w wielu kwestiach. Placówki zadłużone, niewydolne, jeśli nie spełniają określonych warunków, w ogóle nie powinny być finansowane. Natomiast nikt tych szpitali nie zamknie. A pacjent, który tam trafił, jeśli nie jest dość operatywny, albo nie ma operatywnej rodziny, to się nie przeniesie.
O ile jakość usług nie jest już wyróżnikiem szpitali prywatnych, to jest nim innowacyjność. Wszystkie nowe rozwiązania testowane są najpierw w szpitalach prywatnych, są one też inaczej zarządzane – przez menedżera, a nie przez lekarza. W moim przekonaniu ścieżka pacjenta jest znacznie bardziej zoptymalizowana w sferze prywatnej niż publicznej. Na razie jednak dominuje przekonanie, że publiczna placówka gwarantuje większe bezpieczeństwo – dostanę wszystko, co mam dostać. W prywatnej – jeśli nie dopłacę, to nie będę miał.
Tomasz Latos: Problem polega na tym, że o ile w innych krajach systemy opieki zdrowotnej były budowane konsekwentnie, to my po 1989 r. znaleźliśmy się w rzeczywistości nieuporządkowanej i teraz trudno to poukładać. To, co robimy teraz, to bardzo spóźniona próba uporządkowania tego systemu. Jeżeli zdefiniujemy potrzeby na danym terenie, to wtórną sprawą jest to, czy te potrzeby zabezpieczy szpital publiczny czy prywatny. Natomiast u nas do tej pory realizowano czyjś – bardziej lub mniej trafny – biznesplan, albo jakieś ambicje lokalne w przypadku szpitali samorządowych i to często miało się nijak do rzeczywistości. Bo są białe plamy, jeśli chodzi o opiekę geriatryczną, długoterminową albo w dziedzinie onkologii i są obszary, gdzie mamy za dużo placówek.
Marek Wójcik: Nie ma współpracy pomiędzy podmiotami publicznymi i prywatnymi, choć trudno mówić, że prywatne są te placówki, które korzystają z pieniędzy publicznych. W tym zakresie definicja szpital publiczny powinna, w mojej opinii, obejmować wszystkie podmioty korzystające ze środków NFZ. A ta współpraca powinna odbywać się we wszystkich kierunkach. Szpitale prywatne wypełniają lukę w systemie, której nie są w stanie wypełnić szpitale publiczne. Przewaga publicznej służby przejawia się dostępnością, ale już nie terytorialną. Ona straciła na znaczeniu. Dziś jakością świadczeń, personelem wygrywa się pacjenta, bo dojazd, nawet kilkaset kilometrów, nie stanowi dla pacjenta problemu. Szpitale prywatne wygrywają dostępnością czasową i standardami jakościowymi, które dotyczą zarówno działalności medycznej, jak i niemedycznej oraz sprawnością zarządzania. Tymczasem decydenci, od których zależy, czy placówka wejdzie do systemu opieki zdrowotnej sprzyjają sektorowi publicznemu. Nie wystarczy, by placówka prywatna, chcąca konkurować z publiczną, była lepsza. Musi być zdecydowanie lepsza, żeby się przebić.
Katarzyna Kolasa: Problem polega na tym, że my nie jesteśmy w stanie zdefiniować celu, jaki chcemy osiągnąć. Powinniśmy przestać mówić o konkurencji, a zacząć o współdziałaniu. Kluczem do sukcesu nie jest jedynie dbałość o jakość świadczeń, ale odpowiednie zdefiniowanie efektów zdrowotnych możliwych do osiągnięcia w ramach dostępnej infrastruktury medycznej oraz dostępnego budżetu. Dlatego powinniśmy zdefiniować standardy leczenia oraz oczekiwane cele zdrowotne na poziomie poszczególnych procedur. A ministerstwo zdrowia ma tu do odegrania ogromną rolę, bo to ono ustala reguły finansowe. W swoich decyzjach ani MZ ani NFZ nie powinny kierować się strukturą właścicielską jednostki, a możliwościami zapewnienia przez nią wymaganej jakości oraz oczekiwanych efektów zdrowotnych. Warto, aby system finansowania wynagradzał kadrę medyczną za wprowadzanie innowacji w leczeniu oraz dotychczasowe osiągnięcia kliniczne. Wówczas unikniemy praktyki, że szpital prywatny wybiera tego pacjenta, który rokuje szybsze wyleczenie. Ponadto musi to być system, który premiuje szpital za szybszy powrót pacjenta do zdrowia.
Za kilka lat szpitale nie będą już potrzebne w takim zakresie jak teraz – zmienia się sposób udzielania pomocy – wiele zabiegów nie wymaga pobytu w placówce, a innowacja związana z telemedycyną zapewni możliwości specjalistycznego leczenie pacjenta w jego własnym domu. Prawdopodobnie w najbliższym czasie czeka nas redefinicja szpitali w kierunku „smart hospital”. Należy zastanowić się, jak efektywnie wykorzystać innowacje związane z digitalizacją ochrony zdrowia tak, aby zapewnić pacjentom dostęp do skutecznego, bezpiecznego oraz po prostu tańszego leczenia poza placówką medyczną. Mobilny lekarz rodzinny w telefonie jest już finansowy przez publiczną służbę zdrowia w Wielkiej Brytanii.
Co powinno się zatem wydarzyć, aby nastąpił rozwój prywatnej opieki zdrowotnej i by stanowiła ona uzupełnienie systemu?
Andrzej Mądrala: Najważniejsza jest kwestia współpracy. Mam wielki szacunek do Kolegów, którzy funkcjonują w obecnej rzeczywistości, narzucanej z Miodowej – mając jeszcze na swoim terenie związki zawodowe, które często nie są w stanie się porozumieć. Większość szpitali prywatnych znalazła się poza tzw. siecią szpitali. Teraz walczą o przetrwanie. Pamiętajmy jednak, że szpitale te są niezbędne w naszym systemie opieki zdrowotnej. Dajmy im szansę na działanie w obecnej, trudnej dla pacjenta sytuacji. One bowiem pozwolą na załatwienie palących zadań systemu ochrony zdrowia. Należy wreszcie obalić pokutujący mit, że najbardziej intratne przypadki wybierają szpitale prywatne.
Znaczącym problemem w naszym systemie jest także problem niedoboru kadry medycznej. Współpracujemy z wybitnymi specjalistami, którzy świadczą usługi zarówno w szpitalu publicznym, jak i prywatnym. Takie rozwiązanie obecnie jest konieczne. Nie stać nas jeszcze na koncepcję – jeden lekarz w jednym szpitalu. Nie oczekujmy, żeby lekarz po ośmiu godzinach kończył pracę.
W szpitalach prywatnych szczególnie dbamy o wysoką jakość wykonywanych świadczeń i zadowalające, oczekiwane efekty zdrowotne.
Jakie są zatem oczekiwania, czy system może wpłynąć na funkcjonowanie szpitali prywatnych?
Marcin Łukasiewicz: Najważniejsze jest równe traktowanie podmiotów publicznych i prywatnych. Mniej polityki w medycynie, więcej merytoryki. Wspierajmy tych, którzy stanowią wartość dla pacjenta i systemu, gwarantując jakość i efektywność leczenia.
Beata Małecka-Libera: Jesteśmy zgodni, że szpitale prywatne są wartością dodaną. Że w większości oferują lepszą jakość. Często zabezpieczają te obszary, które do tej pory dla pacjenta były mało dostępne. Brakuje dobrych sposobów mierzenia jakości, brakuje nowoczesnej ustawy o jakości, bo certyfikacja szpitali pochodzi sprzed wielu lat. Ta wiedza jest potrzebna z punktu widzenia prawidłowego zarzadzania szpitalem i systemem. Także pacjent ma prawo mieć wiedzę, który szpital oferuje mu nowoczesne, najlepsze i bezpieczne usługi. I wreszcie dochodzimy do kwestii wycen: jeżeli w niej nie ma amortyzacji, nie ma odtworzenia sprzętu, nie sprzyja to inwestycjom. Ale także wyceny są nieadekwatne do ciągle zmienianych wymogów kontraktowych.
Szymon Chrostowski: Uważam, że placówki prywatne wygrywają zarządzaniem. Model przez nie stworzony jest optymalny dla pacjenta – prowadzi go od diagnostyki przez procedury lecznicze, ważne jest też rejestrowanie zdarzeń niepożądanych. Natomiast szpitale publiczne są mniej zainteresowane reformą zarządzania, nikt też od nich tego nie oczekuje.
Andrzej Mądrala: Na koniec chciałbym powiedzieć: Nie przeszkadzajcie nam! Współpracujmy! My wiemy, jak dbać o zdrowie naszych pacjentów!
Debatę moderowała Klara Klinger, opracowanie ANO
Zdjęcia Wojtek Górski
Materiał powstał przy współpracy z Wielospecjalistycznym Szpitalem Medicover