W ponad 300 placówkach leczących chorych z zaburzeniami psychicznymi jest tylko 44 rzeczników praw pacjenta. Wiele osób ma z nimi kontakt najwyżej raz w miesiąc.

Ustawa o ochronie zdrowia psychicznego daje prawo do kontaktu z rzecznikiem praw pacjentów każdego szpitala. W myśl założeń twórców ustawy na każde 100 funkcjonujących placówek psychiatrycznych powinno przypadać 50 rzeczników. Średnio każdy z nich powinien więc mieć pod opieką dwie jednostki.

– Żeby spełnić te wymagania, staramy się zatrudnić 50 osób, ale wciąż nam się to nie udaje. W 2017 r. na 40 naborów pozytywnie udało się zakończyć tylko dziewięć – przyznaje rzecznik praw pacjenta Bartłomiej Chmielowiec, który formalnie jest pracodawcą rzeczników przydzielanych do poszczególnych placówek.

Wymagania duże, a płace mizerne

Skąd problem ze znalezieniem chętnych na takie stanowiska? Jedną z głównych przyczyn są wysokie oczekiwania wobec kandydatów. Na to nakładają się skromne możliwości budżetowe biura RPP. – Jeśli mogę zaproponować głównemu specjaliście jedynie 3800 zł brutto, to, wziąwszy pod uwagę trudny charakter takiej pracy, nie są to atrakcyjne warunki finansowe. I to w żadnym regionie Polski. Podczas jednego z naborów dostaliśmy e-maila ze zdjęciem jednego ze sklepów, w którym pracownikom proponuje się płace na tym samym poziomie – mówi Chmielowiec.

Z jego spostrzeżeniami zgadza się Marek Balicki, który wprowadził instytucję rzeczników. – Głównym kłopotem dzisiaj jest niskie wynagrodzenie w połączeniu z wysokimi oczekiwaniami co do kwalifikacji. Konieczne jest dostosowanie płac do warunków rynkowych – przekonuje były minister zdrowia. I zwraca uwagę, że w innych obszarach służby zdrowia pensje są wyższe. – Paradoksalnie więc ci, którzy mają chronić przed dyskryminacją, sami są dyskryminowani. To dowód na to, że stygmatyzacja dotyczy nie tylko pacjentów z kryzysami psychicznymi, ale także tych, którzy ich wspierają – uważa Balicki.

Jeden rzecznik na kilka szpitali

Niedobory kadrowe powodują, że osoby stojące na straży przestrzegania praw pacjentów pracują na terenie kilku placówek. A to oznacza, że są miejsca, w których pojawiają się tylko raz w tygodniu, a nawet raz w miesiącu. Częściej są w specjalistycznych placówkach, znacznie rzadziej w szpitalach ogólnych, dysponujących oddziałami psychiatrycznymi. Niejednokrotnie muszą dojeżdżać do pracy po 50–100 km, miesięcznie pokonują nawet kilka tysięcy kilometrów. A koszty podróży pokrywają z własnych środków. – Mimo obiektywnych trudności staramy się objąć opieką jak najwięcej placówek i tak zorganizować pracę, żeby choć raz na kilka dni lub na kilka godzin rzecznik tam pojechał – deklaruje Bartłomiej Chmielowiec.

Szpitale psychiatryczne to specyficzne placówki. Wiele osób nie chce w nich przebywać, ale są tam kierowane decyzją sądu. Nawet pacjenci, którzy trafili tam z własnej woli, muszą godzić się na pewne ograniczenia swobody. Siłą rzeczy wiele spraw, z którymi zgłaszają się do rzeczników pacjenci, ma związek z aspektami prawnymi – przyjęcia bez zgody, przymusu bezpośredniego, stosowania środka zabezpieczającego etc. – Pytają, czy to jest legalne i na czym polegają procedury. A ja sprawdzam, czy przeprowadzono je zgodnie z prawem. W takich przypadkach moja rola często polega nie tylko na udzieleniu informacji, ale też podjęciu interwencji w sytuacji, gdy ktoś złamał przepisy – wyjaśnia Małgorzata Kozieł, rzecznik z krakowskiego szpitala im. Babińskiego. Dodaje, że chorzy przychodzą do niej również ze sprawami dotyczącymi warunków pobytu, postępowania personelu itp.

Łagodzenie konfliktów

W całym 2017 r. rzecznicy praw pacjenta szpitala psychiatrycznego prowadzili 9 tys. spraw. Były to zarówno skargi oraz wnioski pacjentów i ich najbliższych, jak i działania podejmowane z inicjatywy samych rzeczników. Skargi do nich stanowiły ok. 10 proc. wszystkich spraw, którymi zajmowało się Biuro RPP. – To dowodzi, że pacjenci placówek psychiatrycznych są grupą osób wymagających szczególnego wsparcia – ocenia Bartłomiej Chmielowiec.

Dzięki pracy rzeczników wiele spraw udaje się załatwić na terenie placówki. – Jestem zadowolona ze współpracy z dyrekcją, przebiega ona z poszanowaniem niezależności i wykonywanych zadań. Jeśli chodzi o sprawy związane z funkcjonowaniem szpitala, to nie zdarzyło się, żebym musiała interweniować w podmiocie tworzącym czy też w NFZ – zapewnia Małgorzata Kozieł. – Czas pokazał, że rzecznicy są potrzebni. I że dobrym pomysłem było ich uniezależnienie od szpitali – komentuje Marek Balicki.

Teraz pozostaje zapewnić dostęp do rzeczników wszystkim pacjentom placówek psychiatrycznych. Małgorzata Kozieł jest w swoim szpitalu przez pięć dni w tygodniu, codziennie wizytuje oddziały, obserwuje, rozmawia z chorymi, wyjaśnia na bieżąco zgłaszane problemy. To jednak rzadkość i przywilej, z którego dziś mogą korzystać wyłącznie pacjenci największych szpitali.

Poluzować wymagania

Bartłomiej Chmielowiec, który przygotował projekt nowelizacji ustawy o prawach pacjenta i RPP, ma pomysł, jak można rozwiązać problem wakatów. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, aby zostać rzecznikiem praw pacjenta szpitala psychiatrycznego, trzeba mieć doświadczenie w pracy z osobami z zaburzeniami psychicznymi. – W tym przypadku nie musi ono być determinantą. Do podjęcia takiej pracy predestynują też odpowiednie cechy psychiczne konkretnej osoby – wyjaśnia.

W swoim projekcie Chmielowiec zaproponował, by osoby posiadające wykształcenie wyższe prawnicze, psychologiczne, socjologiczne, w dziedzinie nauk medycznych, zdrowia publicznego i pedagogiczne nie musiały spełniać wymogu dotyczącego doświadczenia.

Marek Balicki zgadza się, że to przede wszystkim predyspozycje decydują, czy ktoś nadaje się do tej pracy. – To nie jest kwestia sztywnych wymagań. Na pewno powinny być wymagane wyższe studia, choćby na poziomie licencjatu, ale muszą być też specjalne kryteria oceny. Nie powinna to być rekrutacja jak na urzędnika. Bo rzecznik to nie urzędnik. Liczy się wiedza, ale również umiejętności i cechy charakteru – przekonuje były minister zdrowia.