Rząd chce zlikwidować niebezpieczne przejazdy kolejowe. Lokalne społeczności stracą często jedyną drogę dojazdu. Przejazdy znikają pomimo sprzeciwu gmin. PKP twierdzi, że nie ma wyboru i musi je zamykać, bo urzędnicy nie kwapią się do współpracy.

Od października 2015 r. zamknięto już 503 niestrzeżone przejazdy kolejowe. Chodzi o obiekty kategorii D, oznakowane tylko krzyżem św. Andrzeja. Podobny los może spotkać kolejne kilka tysięcy takich przejazdów. Gminy alarmują, że ich likwidacja oznacza realne problemy z dojazdem karetek czy straży pożarnej do mieszkańców.

PKP PLK podkreślają, że zamykając takie miejsca, działają na podstawie rozporządzenia ministra infrastruktury z 20 października 2015 r. Zgodnie z tym dokumentem w eksploatacji mogą pozostać tylko przejazdy, do których prowadzące drogi mają właścicieli. Możliwości są trzy. Pierwsza: samorząd nadaje bezpańskiej drodze status publicznej, przejazd zostaje i utrzymuje kategorię D. Zazwyczaj wymaga dodatkowego oznakowania (niekoniecznie szlabanu). Druga opcja: jeśli droga jest prywatna, a właściciel podpisze umowę z PLK, przejazd dostaje kategorię F. Jest zamykany na kłódkę (można go otworzyć w nagłych sytuacjach). Wariant trzeci: droga nie ma właściciela, przejazd znika.

W gminie Strzeleczki na Opolszczyźnie niebawem kasacja czeka większość takich miejsc. – Na naszym terenie są 23 przejazdy. 17 z nich nadaje się do likwidacji – mówi Szymon Kaliciński, kierownik referatu drogowego w Strzeleczkach. Teoretycznie mogłaby je przejąć gmina. Ale nie jest tym zainteresowana ze względów finansowych. Samorządowcy oskarżają kolejarzy, że chcą na nich przerzucić koszty remontów i utrzymania dróg, na których są niestrzeżone przejazdy.

Gminy ostrzegają, że masowe zamykanie takich miejsc może doprowadzić do groźnych sytuacji. Rolnicy stracą dojazd do pól. A niektórzy i tak będą korzystać z zamkniętych przejść. Tyle że nielegalnie.

Teoretycznie jest szansa utrzymania przejazdów przeznaczonych do likwidacji. Jeśli właścicielem drogi jest gmina, powinna nadać jej status publicznej. Wówczas przejazd pozostanie przy kategorii D, ale tym samym samorząd automatycznie zobowiąże się do zapewnienia mu odpowiedniego standardu, a dodatkowo weźmie na siebie koszt utrzymania całej drogi. Jeśli ma ona pozostać niepubliczna, przejazd musi mieć rogatki stale zamknięte, otwierane tylko w razie potrzeby (w niektórych miejscach po telefonicznej konsultacji z dyżurnym ruchu). Musi mieć też jasno określonego użytkownika, który będzie o niego dbał w ramach umowy z PLK.
Samorządowcy prognozują, że choć w ministerialnym rozporządzeniu, na które powołują się PKP, jest mowa o bezpieczeństwie, efekt może być zgoła odwrotny. Ze względu na skromne budżety wielu biedniejszych samorządów nie zechcą one wziąć na siebie kosztów utrzymania dodatkowych kilometrów nowych dróg publicznych. – Często gmina jest przedzielona linią kolejową na pół. Masowe zamykanie przejazdów spowoduje nie tylko obniżenie bezpieczeństwa, ale i komfortu życia mieszkańców. Można się spodziewać, że część z nich i tak będzie korzystać z nieczynnych przejazdów, by skrócić sobie drogę. Efekt będzie odwrotny do zamierzonego – przestrzega prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz.
Kolej przypomina paragraf 81 rozporządzenia, według którego w celu ostrzeżenia użytkowników dróg, że zbliżają się do przejazdu, zarządca drogi musi ustawić znaki. PKP PLK umieszcza jedynie krzyż św. Andrzeja i ewentualnie tabliczkę informacyjną, jeśli nad torem jest sieć trakcyjna. To dodatkowy obowiązek i koszt, więc chętnych do sprostania warunkom postawionym przez kolejarzy brakuje. Coraz więcej samorządów dołącza do chóru protestujących przeciwko zmianom. Lokalni włodarze twierdzą, że PKP próbuje bezprawnie przerzucić na ich barki obowiązek pokrycia kosztów remontów. I przypominają, że ustawa o drogach publicznych stanowi, że budowa, przebudowa, remont, utrzymanie i ochrona przejazdów należy do zarządu kolei.
„Omawiane przejazdy niejednokrotnie stanowią jedyną lub najkrótszą drogę umożliwiającą komunikację z polami uprawnymi, szpitalami czy komendami straży pożarnej. Przerwanie tego kanału komunikacyjnego spowoduje, że mieszkańcy, karetki pogotowia czy wozy bojowe straży pożarnej, aby dojechać do niektórych części gmin, będą zmuszone pokonać o wiele większą odległość, co nie tylko drastycznie zakłóci funkcjonowanie lokalnych społeczności, ale też może stanowić poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa mieszkańców, jak również ich życia i zdrowia” – przestrzega Zrzeszenie Gmin Województwa Lubuskiego. Przyjęte przez organizację stanowisko trafiło na biurko premier Beaty Szydło.
– Wprowadzanie większych prędkości rozkładowych pociągów powoduje, że skutki potencjalnych kolizji mogą być tragiczne. Samorząd może ograniczyć liczbę przejazdów, pozostawiając tylko te, które gwarantują odpowiedni poziom bezpieczeństwa. Urzędy gmin nie podejmują jednak chętnie współpracy w celu wspólnego utrzymania nawierzchni dróg kołowych. Zdarza się, że na drogach brak jest nawet znaków informujących o zbliżaniu się do przejazdu – replikuje rzecznik PKP PLK Mirosław Siemieniec.
Problem jest ogólnopolski. Jak podaje zarządca torów, od wejścia w życie rozporządzenia liczba przejazdów zmalała o 503. To także efekt budowy przejść bezkolizyjnych i wiaduktów drogowych – zastrzegają PKP PLK.
Spółka zarządza ponad 14,8 tys. przejazdów, z czego 6,8 tys. jest w kategorii D, a ponad 700 – F (ta pierwsza liczba zapewne znacząco się zmniejszy w wyniku przekwalifikowania albo zamknięć; druga może wzrosnąć). Jeszcze niedawno przejazd kolejowy wypadał w Polsce średnio co 1,2 km torów, co było jednym z wyższych wskaźników w UE. Teraz jest to średnio 1,5 km, a będzie więcej, bo proces likwidacji trwa. Rozporządzenie wymaga od PLK uporządkowania sytuacji do października 2020 r.
W 2016 r. doszło do 103 wypadków i kolizji na torach, w których zginęło 31 osób, a 23 zostały ranne. Na przejazdach zamykanych na stałe (czyli kategorii F) w tym roku nikt nie zginął. W zeszłym śmierć poniosło dwóch pieszych. Najgłośniejszy wypadek ostatnich lat na niestrzeżonym przejeździe kategorii D zdarzył się w 2014 r. w miejscowości Pniewite w woj. kujawsko-pomorskim. Pod pociąg wjechała samochodem czteroosobowa rodzina; trzyletnia dziewczynka i siedmioletni chłopiec zginęli na miejscu. Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych miała potem liczne zastrzeżenia do zarządcy torów i mniejsze do zarządcy drogi. To m.in. tamten wypadek stał się impulsem do porządkowania sytuacji na przejazdach.

Polecany produkt: Jak zarobić w wakacje>>>